19 listopada 2013

Zdrada czy uwikłanie? Przypadek Chrzanowskiego

W swej najnowszej książce zatytułowanej po prostu „Chrzanowski” Roman Graczyk przedstawia dokumenty świadczące o tym, że Wiesław Chrzanowski, nieżyjący już marszałek sejmu III RP i minister sprawiedliwości w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, utrzymywał przez kilka lat kontakty z SB. Czy balansował na granicy zdrady, czy próbował podjąć grę z komunistyczną policją polityczną?


Wiesław Chrzanowski, prawnik, narodowiec, polityk. Tym, którzy znają i pamiętają jego działalność z pierwszej dekady istnienia III RP lat kojarzy się on przede wszystkim ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym, czyli partią, którą założył i której szefował przez wiele lat. Nieco słabiej może być znane jego zaangażowanie w antykomunistyczną opozycję, a jego walka z niemieckim okupantem w czasie II wojny światowej i prześladowanie przez UB po tym, jak w Polsce nastało „nowe” (siedział w więzieniu w latach 1948-1955) to już dla wielu niemal prehistoria. A jednak, mimo, że przez wielu już nieco zapomniany, był niewątpliwie postacią nietuzinkową. Owa nietuzinkowość, jak się wydaje, zaważyła właśnie na tym, że Roman Graczyk przyglądnął się jego biografii. Tak powstał „Chrzanowski”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Lektura tej, skądinąd bardzo interesującej, książki Graczyka wyzwala pewien niepokój. Autor bowiem buduje napięcie, odświeżając – nie pierwszy już raz – problem lustracji i uwikłania, nierzadko znamienitych osób, we współpracę czy kontakty z bezpieką. Napięcie to niekoniecznie musi być oczywiste dla pokolenia, które pamięta PRL słabo, bądź nie pamięta go wcale. Jednak ci jego reprezentanci, którzy zapoznali się z historią lat 1944-1989 – niejako wbrew systemowi edukacji, który uparcie zniechęca do zdobywania takiej wiedzy – rozumieją, że okres, gdy Polską rządziła komunistyczna partia, to nie tylko czas absurdalnych i zarazem komicznych sytuacji z filmów Bareji, ale także okres, w którym zwyczajni ludzie nadzwyczaj często stawali przed ważkimi, moralnymi wyborami.

 

Owszem, można było, jak późniejszy wieloletni redaktor „Gazety Wyborczej” Lesław Maleszka, być zaangażowanym po stronie antykomunistycznej opozycji, zarazem wybierając zdradę i sypiąc w najlepsze kolegów do esbeckich tropicieli. To jednak wyjątkowy przykład małości i podłości. Faktem jest natomiast, że wiele osób w okresie PRL stawało przed wyborem: zdrada albo wierność ideałom. Nierzadko wybór ten był dramatyczny. Niektórzy starali się odsuwać od siebie konieczność podejmowania takich decyzji, udając zarazem, że można przechytrzyć pułapki komunistycznego systemu. Wikłali się w ten sposób w niejasne relacje. Nie było to oczywiście równoznacznie ze zdradą, ale moralnie wątpliwe, nawet, jeśli przyświecały takiemu uwikłaniu najlepsze intencje.

 

Przypadek Chrzanowskiego

 

Przykład Chrzanowskiego jest dość skomplikowany. Omawiane w „Chrzanowskim” dokumenty z jego kontaktów z SB w latach 1973-1975 budzą wątpliwości, co do tego, czy oczyszczenie nestora polskiej prawicy z oskarżenia o współpracę z bezpieką było decyzją właściwą. Graczyk omawia badane w IPN dokumenty bardzo uczciwie, nie udając, że szambo może być perfumerią. Ale równocześnie nie stroni od nieco dziwnej konstatacji: „może nie należałoby ich (tzw. dobrowolnych współpracowników SB – przyp. red.) nazywać dobrowolnymi (chociaż w dokumentacji SB z reguły pisze się: „werbunek na podstawie dobrowolności”), bo gdyby nie realny socjalizm z jego ideologią, z przekonaniem o jego wiecznotrwałości, z jego dominacją partii komunistycznej w każdym obszarze życia, z jego policjami jawnymi i tajnymi, słowem, gdyby nie to osaczenie przez system, to mało kto decydowałby się na podjęcie tajnej współpracy”.

 

Trudno tym słowom zaprzeczyć. Ale z drugiej strony trudno też pozbyć się wrażenia, że dają one asumpt do pomniejszenia winy współpracownika policji politycznej, jej korekty o warunki totalitaryzmu komunistycznego.

 

A przecież o wielkości biografii człowieka żyjącego w tamtym okresie świadczy często fakt, że nie uległ, odrzucił propozycję współpracy z SB i nie godził się na żadne rozmowy ani kontakty. Choćby i takie, których nie można by zakwalifikować jako tajnej współpracy, czyli, nazywajmy rzeczy po imieniu, zdrady.

 

Przypadek Wiesława Chrzanowskiego jest swoisty, tak jak swoisty jest każdy przypadek uwikłania i zdrady. Klasyfikowanie relacji z komunistycznymi służbami za pomocą diady: agent – nie-agent to poważne i szkodliwe uproszczenie. Chrzanowski odcierpiał swoje w stalinowskich kazamatach, choć, jak zauważa Graczyk, nie ma dowodów na to, że, co twierdzą niektórzy, w czasie śledztwa rozerwano mu twarz. W każdym razie ubeckie więzienia i śledztwo należały do wyjątkowo ciężkich. W latach 1973-1975 Chrzanowski był osaczany przez SB, spotykał się z jednym z oficerów w kawiarni i udzielał informacji. Został zarejestrowany jako TW zgodnie z procedurą werbunkową nie wymagającą zobowiązania do współpracy. Oznacza to, że Chrzanowski niczego nie podpisywał, na nic pisemnie nie wyrażał zgody. Nie pisał też donosów.

 

Dla SB okazał się też niespecjalnie użyteczny, bo początkiem 1976 roku funkcjonariusze bezpieki dali sobie z nim spokój. Nawet w okresie spotkań Chrzanowskiego z bezpieczniakiem, był on inwigilowany, próbowano też oddziaływać na niego poprzez agenturę wpływu. De facto więc nie współpracował, choć formalnie został zarejestrowany jako t.w. „Spółdzielec”.

 

Ocena historyczna to jedno. Ocena moralna, to drugie. Chrzanowski wspominał po latach swoje kontakty z SB. Twierdził, że konsultował je wówczas z adwokatem, że nie udzielał SB wartościowych informacji, że chciał się ich pozbyć za pomocą lakonicznych wypowiedzi i dowodzenia swojej bezużyteczności. Faktycznie, zapewniał co i rusz bezpieczniackiego oficera, że nie ma zamiaru być konfidentem. W końcu jednak, jak wynika z esbeckich dokumentów cytowanych przez Graczyka, ujawniał pewne informacje, choć, należy przypuszczać, niespecjalnie istotne skoro SB zrezygnowała z jego nagabywania. Jedna z osób związana z Chrzanowskim mówi też Graczykowi, że jego spotkania z SB mogły być wynikiem tego, iż był osobą grzeczną, nie zdolną do chamskiego rzucenia funkcjonariuszowi grubego słowa, tak by ten dał mu spokój. Inna też sprawa, że sam Chrzanowski swoich kontaktów z SB nie taił przed znajomymi.

 

Wszystko w porządku, tyle że, mimo wszystko, Chrzanowski przekroczył pewną granicę. Godził się jednak na spotkania z oficerem SB. Wyjaśnienia, jakie w swojej biografii przedstawia Graczyk, brzmią niezbyt wiarygodnie. Można było przecież odmówić kontaktów z SB. By to zrobić trzeba było oczywiście wykazać się odwagą, choć pewnie już nie tak wielką jak zaraz po wojnie, gdy komuniści bez żadnych zahamowani rozprawiali się z „wrogami ludu” za pomocą sznurka lub pistoletu. Chrzanowski natomiast w latach 70-tych, jak wynika z dokumentów, rozmawiał z oficerem, ujawniał pewne informacje. Czy SB wiedziała o nich już wcześniej? Czy Chrzanowski powiedział coś, co mogło być później wykorzystane np. dla osłabienia psychicznego jakiejś innej osaczanej osoby? Mógł to być zupełny banał, ale za to taki, który rozpracowywanej osobie dał do myślenia, jak wiele wie esbecja.

 

Uwikłanie i zdrada

 

Historia PRL pełna jest ludzkich upadków, podłości, czy wyborów, które do dzisiaj budzą wielkie kontrowersje. Można oczywiście powiedzieć „na odczep się”, że totalitarne państwo łamało ludzkie sumienia, że stawiało przed dramatycznymi wyborami. Oczywiście, tak było. Nie każdy musi być bohaterem, dlatego też nie nazywajmy bohaterami tych, którzy nimi nie zostali.

 

A nie został nim na pewno płk Jan Rzepecki, dowódca BiP AK a potem prezes WiN. Człowiek, którego imienia ulice są w wielu miastach i miejscowościach w Polsce. To równocześnie żołnierz wobec którego istnieją podejrzenia o związki z Sowietami. Istnieją pewne przesłanki, by twierdzić, że w czasie II wojny światowej był on komunistycznym agentem wpływu. Mowa o przesłankach, bo nie ma na to oczywistych dowodów, ale wiadomo, że Rzepecki mógł być powiązany w pewien sposób ze środowiskiem komunizującego Stronnictwa Demokratycznego, a ściślej: stał na czele BiP, w którym pracowali ludzie z SD utrzymujący kontakty z agentami NKWD i GRU (Makowiecki, Widerszal). Nie ma w tym jeszcze pozornie niczego podejrzanego, w końcu nie jest jeszcze dowodem winy fakt, że Rzepecki w miał w podległej komórce podejrzanych ludzi. Problem w tym, że poglądy i działania samego Rzepeckiego były podejrzane. Wystarczy przeczytać jego „Ocenę położenia dnia 10.03.1944”, którą przytoczył w swoich wspomnieniach. To swoisty manifest polityczny, łudząco przypominający komunistyczną propagandę.

 

Natomiast znacznie bardziej oczywista jest rola Rzepeckiego w 1945 roku kiedy schwytany przez UB już po 24 godzinach zdecydował się ujawnić struktury WiN-u, czyli organizacji, którą dowodził. Śledczym przekazał wszystko: nazwiska, adresy, kontakty. Jak na dowódcę było to zachowanie – pisząc eufemistycznie – dość osobliwe. Witold Pilecki, gdy o tym usłyszał, miał podobno powiedzieć: „Rzepeckiemu, za to co zrobił, prawdziwi patrioci naplują w twarz”.

 

W przypadku płk. Rzepeckiego nie ma wątpliwości co do tego, że po wojnie zdradził. Zdradził, mając gwarancję od komunistów, że jego ludzie będą bezpieczni. I oczywiście, jak to zwykle bywało w przypadku obietnic składanych przez czerwonych, nie tylko wytoczono jego ludziom procesy, ale w więzieniu posadzono też samego szefa WiN-u.

 

Inaczej rzecz ma się w przypadku płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”. Ten świetny żołnierz, szef „Kedywu” i jeden z bohaterów walk o Warszawę, również dostał się w ręce UB i postanowił skłonić do ujawnienia wielu żołnierzy podziemia. Był nawet członkiem komunistycznej Centralnej Komisji Likwidacyjnej AK. Wiadomo, co też taka komisja miała na celu. Celem jej nie było przecież „rozładowanie lasu”, ale rozbicie armii podziemnej.

 

Sam Mazurkiewicz jednak nie jest postacią jednoznaczną. Nie ujawniał swoich żołnierzy, ale zachęcał do ujawniania się. Zadbał również o to, by Komisja Likwidacyjna zapewniła AK-owcom dogodne warunki jak uznanie ich stopni wojskowych, czy umożliwienie im podjęcia studiów lub pracy. Sam zaś miał opiekować się swoimi żołnierzami. W końcu ponownie został aresztowany. Śledzie, torturując go, usiłowali wymusić na nim zeznania obciążające gen. Augusta Fieldorfa „Nila”. Nie złamał się. Na fali tzw. odwilży wyszedł z więzienia i został rehabilitowany. W Ludowym Wojsku Polskim dorobił się stopnia generała.

 

Trudno więc, nawet z perspektywy czasu, jednoznacznie ocenić rolę „Radosława”. Komunizm z pewnością postawił go przed trudnym wyborem i Mazurkiewicz generalnie egzaminu nie zdał. Ale czy można jego postępowanie w sposób oczywisty i całościowy potępić? Część powstańców antykomunistycznych zrobiła to. Mieli do tego prawo, w końcu „Radosław” kolaborował z tamtym systemem. Mimo to wolałbym jego przypadek nazwać kontrowersyjnym. Trudno bowiem jednoznacznie ocenić, ile w jego postępowaniu było popełnianej z premedytacją zdrady, a co było skutkiem uwikłania, podjęcia gry w czasach istotnie beznadziejnych.

 

Czasy trudne?

 

Obok tych dwóch, z pozoru dość podobnych, a jednak zasadniczo różnych życiorysów, można jeszcze podać przypadek Mieczysława Pszona, opisany zresztą przez Graczyka w książce „Cena przetrwania. SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Co do, nieżyjącego już, redaktora krakowskiego tygodnika nie ma pewności, czy faktycznie współpracę z SB podjął czy też nie. Wiadomo jednak, że prowadził z esbecją rozmowy, przyjmował prezenty. Jak daleko posunął się w swojej grze z policją polityczną? Trudno powiedzieć.

 

Okres PRL to czasy niewątpliwie trudne – powie ktoś – i trzeba je zrozumieć, by móc oceniać. Oczywiście, ale takie stwierdzenie nie może przysłonić nam prawdy. Uwikłanie w system komunistyczny, nawiązywanie relacji z SB nie zawsze musiały wiązać się ze świadomą zdradą, ale świadczą o momencie zawahania, słabości. I nie bójmy się przyznać, że nawiązanie kontaktów z bezpieką, tajemnicze spotkania w knajpach to rzeczy jednoznacznie złe, nawet jeśli ubierzemy to w szereg okrągłych zdań o czasach, które wymuszały niejako niejednoznaczne zachowania.

 

Chrzanowski nie zrezygnował ze spotkań z SB i przez ponad dwa lata widywał się z oficerem bezpieki. Niewątpliwie więc wikłał się w komunistyczny system. Dlaczego to robił? Trudno powiedzieć. Jasnym jest natomiast, że balansował na granicy zdrady, czyli podjęcia współpracy z SB. Jak daleko od niej był? Niewiadomo, ale podjął niebezpieczną grę. Niesprawiedliwa ocena? Cóż, można było inaczej. Wielu odmawiało kontaktów z SB, nierzadko w sposób bardzo dosadny. Za świetny przykład niech posłuży tutaj aktor Piotr Fronczewski, który w krótkich i – delikatnie rzecz ujmując – twardych, żołnierskich słowach podziękował policji politycznej z ofertę nawiązania bliższych kontaktów.

 

 

Krzysztof Gędłek


Roman Graczyk, Chrzanowski, wyd. Świat Książki 2013.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie