7 sierpnia 2014

Zamek Krzyżtopór – sarmacka legenda

(fot. Łukasz Korzeniowski)

Zamek wyłania się nagle zza horyzontu i rośnie w oczach niczym dekoracja na scenie barokowego teatru. W miarę przybliżania się doń, coraz bardziej dominuje nad lekko pofalowanym, podsandomierskim krajobrazem. Jego białe bastiony, z wychylającymi się zza nich resztkami wież i pałacowych skrzydeł ziejących czarnymi oczodołami okien, dopiero po zbliżeniu objawiają kunsztowność swych kształtów i materii.

 

Choć to bowiem ruina, wciąż jednak nosi na sobie ślady świetności; widać resztki profilowanych obramień, polichromii, napisów… A nade wszystko zdumiewa ogrom samego założenia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dla człowieka dzisiejszych czasów, przyzwyczajonego do wieżowców, supermarketów i przydrożnych hurtowni, zamek może nie wydawać się duży. Ale i tak robi wrażenie. Jakie zaś musiał wywierać niegdyś? Kiedy był największym zamkiem Rzeczypospolitej i jednym ze świetniejszych w Europie? Takie, że ksiądz Jan Cynerski Rachtamowicz napisał o nim w roku 1642, iż pozostanie na wieczną pamiątkę jako dzieło godne oglądania, wielkim sumptem i nakładem zbudowane. Jak piramidy…

 

Wizyta

 

Zacznijmy wszakże od opisu. W zasadzie tylko po części mamy tu do czynienia z zamkiem – to raczej obszerny pałac ciasno wpasowany w potężne fortyfikacje, wedle włoskiej mody: palazzo in fortezza. Pięcioboczny narys wałów i narożnych bastionów, otoczonych fosą i wyposażonych w system wewnętrznych korytarzy tudzież armatnie stanowiska, wyglądał bardzo groźnie. Mimo to zamek nie był stworzony do długotrwałej obrony. To znaczy: owszem, można go było skutecznie i długo bronić, ale tylko poświęcając wszystkie pyszne wnętrza, skazane w takim przypadku na zniszczenie. Nie obronność bowiem, ale piękno założenia zdecydowało o kształcie budowli. Wysokie mury mieszkalnych skrzydeł, w tym sześć wielkich, lecz wcale nie obronnych wież, doskonale widać ponad bastionami: dobry to musiał być cel dla artylerii przeciwnika. Tu pewno tkwił jeden z powodów, dla których podczas „potopu” załoga Krzyżtoporu oddała go Szwedom bez walki, żeby nie zniszczał; za konfederacji barskiej zaś, wskutek prób obrony, zamek szybko strawiony został przez  pożar.

Przejdźmy pod główną bramę, otwartą w osobnej, na osi budowli ustawionej wieży, mieszczącej niegdyś wielki zegar; pierwotnie wiódł ku niej zwodzony most. Kiedy ją miniemy, ukaże się nam wewnętrzna fasada głównego zamkowego korpusu – wychodząca na pierwszy, trapezoidalny w planie, szeroki dziedziniec. To najprzestronniejsze z „wnętrz” zamkowych. Elewacja, którą przed sobą widzimy, przypomina jakby potężny łuk triumfalny: pośrodku niej widnieje wąskie przejście, prowadzące dalej na kolejny, mniejszy, ale nie mniej monumentalny dziedziniec wewnętrzny o eliptycznym planie, otoczony krużgankami. Ściany owego „łuku triumfalnego” i dziedzińca wypełniają dwie kondygnacje wnęk, niegdyś przyozdobione serią malowanych portretów, do których za chwilę powrócimy. Poza tym są tu jeszcze dwa inne dziedzińce, mniej reprezentacyjne, położone pomiędzy bocznymi skrzydłami zamku a bastionami. Z upływem stuleci stropy komnat i sal zapadły się, ale jeszcze dziś da się rozpoznać za eliptycznym dziedzińcem resztki największej z sal, bodaj o podwójnej wysokości, zapewne przeznaczonej do podejmowania szczególnie ważnych person. Zaraz za nią znajduje się najobszerniejsza wieża, mieszcząca serię komnat na wielobocznym planie. Stąd wiodło specjalne wyjście poza wały, wprost do włoskich ogrodów rozpościerających się tuż za obrębem fosy.

Kształt zamku wywiedziony został bez wątpienia z włoskich wzorów, zresztą jego twórcą, przynajmniej w części, był Włoch, niejaki Lorenzo Senes. Tym niemniej nie mamy do czynienia ze sztuką włoską. To posługująca się ogólnoeuropejskimi formami sarmacka wizja architektury, stworzona na sposób swojski, nawet troszkę „rubaszny”, co nie znaczy: prosty. Za architektem stał bowiem właściciel-zleceniodawca, który zapewne obmyślił kształty swej ukochanej rezydencji we wszystkich szczegółach, a potem kazał je zaprojektować fachowcowi.

 

Dzieje

 

Zleceniodawcą tym był Krzysztof Ossoliński, wojewoda sandomierski, a zarazem człowiek pióra, poeta i smakosz literatury. Budowę zamku prowadził od lat dwudziestych XVII stulecia aż do roku 1644. Wkrótce potem zmarł; niedługo też w zaświaty przeniósł się jego brat, syn zaś zginął w roku 1649 pod Zborowem. I tak rozwiały się sny o założeniu w Krzyżtoporze głównej siedziby rodu. Bratanica Krzysztofa wniosła piękną budowlę do rodziny męża, Kalinowskiego; już natomiast w roku 1652 przejęli zamek Denhoffowie. Podczas „potopu” został on niemiłosiernie złupiony przez Szwedów, a zaraz potem nastąpiły kolejne, szybkie zmiany właścicieli – Morsztynów, Paców, Sołtyków, Łempickich… Ale utrzymanie budowli wymagało tak ogromnych nakładów, że w końcu zamek opuszczono – i już w wieku XVIII zaczął popadać w ruinę.

 

Opinie

 

O zamku krzyżtoporskim napisano wiele. Osądy współczesnych i potomnych zestawił kilkanaście lat temu znany badacz, prof. Juliusz A. Chrościcki. Jak się okazuje, począwszy od epoki rozbiorów, Polacy postrzegali potężne ruiny dwojako. Pierwej jako gmach (…) prawdziwie wielkość starożytnych Polaków przypominający – jak ocenił „zwaliska” Krzyżtoporu biskup Adam Naruszewicz, towarzyszący królowi Stasiowi w ich zwiedzaniu. Monarcha tak upodobał sobie zabytek, że przysłał tu potem nadwornego malarza, iżby podał napisy tegoż domu. Odtąd też oglądanie zamku stało się modne. Postrzegano go jednak nader często jako dzieło nadęte czy pomnik pychy magnackiej, która została z woli Bożej upokorzona i obrócona w proch. Obie powyższe opinie nie wykluczają się wcale. Obie jakby wprost, bez słów nasuwają się każdemu, kto tu wejdzie. Pewnie dlatego Jerzy Hoffman rozpoczął drugą część swego „Potopu” od sceny w „dymiących” ruinach krzyżtoporskich, pośród których wala się pęknięty, rzeźbiony w kamieniu (zresztą na użytek filmu wykonany) kartusz z Orłem i Pogonią, symbol upadłej wielkości, ale i zarazem upokorzonej sarmackiej pychy.

Przytoczone powyżej opinie nie wyczerpują jednak bogactwa sensów i form, jakie możemy wyczytać w Krzyżtoporze. Wielka szkoda, że nie zachowały się pisma samego Krzysztofa Ossolińskiego. Wiele by nam wyjaśniły, zawierały bowiem bez wątpienia wykład „programu” jego zamku, dziś tylko po części czytelnego przez zachowane na ścianach napisy tudzież notatki szwedzkiego kwatermistrza. Dzięki tym ostatnim wiemy na przykład, że kolejne bastiony zwano: „Wysoki Barbakan”, „Oto dla Ciebie”, „Smok”, „Szary mnich” i „Korona”.

 

Zamek Wiary, Rodu i Rzeczypospolitej

 

Wielu rzeczy można się wszelako domyślić. Imię fundatora – Krzysztof, po łacinie Christophorus – oznacza „przynoszący” czyli „wyznający” Chrystusa. Co ciekawe, syn Krzysztofa Ossolińskiego otrzymał imiona Krzysztof Baldwin – to drugie zapewne na pamiątkę królów Jerozolimy z czasów wypraw krzyżowych. Nazwa zamku została zaś wymyślona jako gra słów: połączenie „Krzyża”, „Krzysztofa” i „Topora”, czyli znaku Wiary, imienia fundatora i jego rodowego herbu („Topór”). Świadczą o tym dobitnie wyrzeźbione w marmurze Krzyż i Topór, umieszczone u głównej bramy. Powyżej owej rzeźby można było niegdyś przeczytać napis:

 

KRZYŻ OBRONA

KRZYŻ PODPORA

DZIATKI NASZEGO TOPORA

 

Zatem zamek Krzyżtopór był czymś więcej niż tylko pomnikiem magnackiej pychy. Był dziełem szlachcica i magnata, ale nadto obywatela i człowieka wierzącego. Nie na darmo chwała Ossolińskich wynikała ze służby dla Rzeczypospolitej. Nie na darmo brat Krzysztofa, Jerzy – kanclerz Królestwa – poprowadził dumne poselstwo do Rzymu, gdzie rumaki jego świty gubiły złote podkowy, niewątpliwie także ku chwale Polski. Nie na darmo ów Jerzy wystawił sobie w Warszawie pałac, zwany „Pałacem Wolności Rzeczypospolitej” – Palatium Libertatis Reipublicae Poloniae – i nie na darmo Krzysztof kazał na głównym dziedzińcu Krzyżtoporu wyrzezać ­napis:

 

OYCZYŹNIE

MEY POLSKIEY

WOIEWÓDZTWU SENDOMIRSKIEMU,

BRACI MEY MIŁEY

W HONOR DOMOW ICH, I PAMIĘCI

KRZYSZTOPH NA TĘCZYNIE OSSOLIŃSKI:

WOIEWODA SENDOMIRSKI

WYSTAWIŁ 1644

 

Płyciny na elewacjach obu dziedzińców zawierały gigantyczną galerię malowanych portretów. Były tam konne wizerunki protoplastów rodu Ossolińskich i ich krewniaków, były stojące wizerunki matron. Ale pałac był też dedykowany „wszystkim”, w zgodzie z duchem sarmackiego republikanizmu; w zgodzie z ideą Królestwa, które jest zarazem Rzeczą Pospolitą.

A jeśli już mowa o pysze, przypomnieć by należało, że owa „republikańsko-magnacka” pycha Ossolińskiego nie wyglądała wcale źle na tle europejskim. Przeciwnie. Spójrzmy na przykład na równie sławną rezydencję w Vaux-le-Vicomte, wzniesioną przez pana Fouqueta, nadintendenta finansów u boku Ludwika XIV, który to monarcha z początku tak pięknych rezydencji nie posiadał. Na każdym kroku widniał tam herb z dość bezczelną i pyszną (właśnie!) dewizą: Quo non ascendet („Czegóż nie dosięgnie?”). Do dworu Fouqueta należeli też najwybitniejsi poeci i artyści epoki… Nic dziwnego, że król, zawitawszy doń i obejrzawszy pałac – nakazał właściciela aresztować i skazać na dożywotnie więzienie (rzekomo za malwersacje); dobra skonfiskował, poetów i artystów przejął na dwór własny. U nas zarówno pycha magnatów, jak główne idee życia publicznego wyglądały zupełnie inaczej i chyba ani czyn Fouqueta, ani czyn króla Ludwika nie byłyby możliwe. Gdy w sierpniu roku 1644 król Władysław IV, podejmowany z królewską wystawnością, zawitał do ukończonego właśnie Krzyżtoporu (również, podobnie jak Vaux-le-Vicomte, piękniejszego niż królewskie zamki) – bynajmniej nie znielubił Ossolińskich, a wręcz przeciwnie…

 

Mury poetyckie

 

Nie zadaliśmy jeszcze pytania o to, skąd przyszła Krzysztofowi do głowy tak niezwyczajna, skomplikowana forma pałacu – z podwójnym dziedzińcem, galerią malowanych postaci, bastionami? Otóż sądzę, że dumny magnat pragnął wyczarować w rzeczywistości coś, co znał tylko z literatury. Bo za młodu, podczas pobieranych nauk, z pewnością czytał, jak to Oktawian August, wzniósłszy w Rzymie swoje Forum, kazał przed nim, pod dwoma portykami, umieścić galerię posągów. Ukazywały one członków rodu Juliuszów, począwszy od legendarnego Eneasza, oraz zastęp zasłużonych Rzymian, z Romulusem na czele. Posągi zajmowały wielkie nisze umieszczone pomiędzy kolumnami, a każdemu z nich towarzyszyła zwięzła inskrypcja z imieniem i krótkim życiorysem. Od tego czasu budowle mieszczące galerie portretów pojawiały się w Europie w różnych postaciach – w Polsce głównie na papierze. Sarmacka literatura znała te „literackie pałace” poświęcone chwale rodu, Rzeczypospolitej czy wybitnym poetom polskim. Krzysztof Ossoliński postanowił zmaterializować owe poetyckie marzenia, budując „świątynię sławy i honoru”, rodzaj sarmackiego Panteonu – w którym zapragnął zarazem ­zamieszkać.

 

Legenda

 

Kiedy jednak Krzyżtopór już powstał i kiedy już utrwalił swą sławę w Polsce – jednocześnie zatraciły się jego właściwe, projektowane przez fundatora sensy i znaczenia. Zamiast nich – wyrosły legendy. Zanotowane zresztą dość późno. Bo wszak dopiero Klementyna z Tańskich Hoffmanowa w latach trzydziestych wieku XIX podała do wiadomości publicznej, że zamek Krzyżtopór był w czworobok stawiany, z czterema wieżami, tyle miał okien co dni w roku, tyle pokoi co tygodni, tyle sal co miesięcy, tyle dziedzińców co kwartałów i że żłoby w stayniach były marmurowe, a na jednej wieży gdzie na piętrze naywyższem, piękny się znaydował okrągły pokoik z oknami na wszystkie strony, był dach szklanny płaski, z szeroką miedzianą obwódką; tam ze źródła będącego w obwodzie zamku, rurami sprowadzano wodę, a w niey pływały złote rybki. I tak co pospolicie ludzie u nóg swoich widzieli i widzą, ryby w wodzie, to dumny Woiewoda widział nad głową swoią.

Wielu wzięło te relacje za dobrą monetę i powtarzało w naukowych pismach. Nie można oczywiście wykluczyć, że „coś w tym jest”. Ale generalnie – chodzi o legendę czy mit. Bowiem liczba okien nijak się nie zgadza, tak samo liczba wież, których było przecie sześć. A owo niezwykłe akwarium na szczycie wieży? Otóż, proszę Państwa: sądzę, że historia zatoczyła koło. O ile wpierw Krzysztof Ossoliński zastosował do tworzenia swego zamku pomysły o literackim, poetyckim rodowodzie – o tyle potem jego zamek sam zaczął obrastać w nowe fantazje – tak samo literackie! Takie same, jakie opowiadano o różnych niezwykłych zamkach w Europie: należą do nich właśnie opowieści o rzekomej „astralnej”, „kalendarzowej” symbolice budowli. I tak około roku 1882 pewien podsandomierski poeta, Franciszek Ksawery Bartkowski, napisał rymowaną gawędę, w której utrwalił legendarną symbolikę Krzyżtoporu:

 

Baszt cztery przedstawiały cztery pory roku,

Dwie z jednego, a zaś dwie z drugiego znów boku.

Sal ogromnych rozmiarów,
ni mniej ani ­więcej,

Tylko tyle ich było, co w roku miesięcy.

Pokoi rozmaitych i przyjemnych oku

Tyle było w tem zamku, co tygodni w roku.

Okien różnych rozmiarów,
taki gmach ­wspaniały

Tyle ich miał, z ilu dni rok składa się cały (…)

 

Sala na samym szczycie miała sufit szklany,

Wokoło szklane ściany i dach także szklany.

Od studni aż do wierzchu urządzono rury,

Któremi wodę z dołu ciągniono do góry,

Sam przeto strumień wody dopływał obficie.

Pływały złote rybki po szklanym suficie.

Gdy goście w uroczystość bawili domową,

Widzieli jak im ryby pływały nad głową…

 

 

Jacek Kowalski

 

Tekst ukazał się numerze 14 magazynu „Polonia Christiana”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 515 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram