23 listopada 2018

Za ołtarze i ogniska! Flamandzka Wandea

(Alexandre Bloch [Public domain])

Wystąpienie flamandzkich katolików na jesieni 1798 roku było lokalnym, dziś już na wpół zapomnianym zrywem. Stanowiło jedynie drobny szczegół rozlewającego się po Europie koszmaru, zwanego francuskimi wojnami rewolucyjnymi. Jednak nie był to mały konflikt, jeśli ocenić go miarą bohaterstwa i poświęcenia jego uczestników.

 

Podbój

Wesprzyj nas już teraz!

Dawne Niderlandy Austriackie (ich obszar pokrywał się mniej więcej z terytorium obecnej Belgii) zostały podbite przez francuskie wojska rewolucyjne w roku  1794. Trzy lata później, na mocy postanowień podpisanych w Campo Formio, oficjalnie przyłączono je do Republiki Francuskiej.

 

Zdobywcy jęli natychmiast zagospodarowywać anektowane tereny, dzieląc je na dziewięć departamentów. Nie bacząc na opinię ludności, zniesiono odwieczne, lokalne prawa, podporządkowując wszystko paryskiemu molochowi. Jedynym językiem urzędowym stał się francuski, co uderzyło we flamandzko- i niemieckojęzyczną ludność. Uciążliwe dla miejscowych było nowe prawo podatkowe.

 

Z zaciekłością właściwą dla nadsekwańskich sankiulotów uderzono w Kościół katolicki. Wprowadzono francuski kalendarz republikański, negujący erę chrześcijańską. Zamykano świątynie, zakazano działalności zakonów, zagrabiono własność kościelną. Wszyscy kapłani mieli złożyć przysięgę na wierność francuskiej Konstytucji, oporni padali ofiarą prześladowań.

 

Francuscy wielbiciele rewolucyjnej utopii, jak się zdaje, nie wyciągnęli żadnych wniosków z gwałtownych wypadków, jakie niewiele wcześniej rozegrały się na tych ziemiach. W latach 1789-1790, w odpowiedzi na oświeceniowe nowinkarstwo cesarza Józefa II, Niderlandami Austriackimi wstrząsnęła tak zwana „rewolucja brabancka” – będąca w istocie wystąpieniem kontrrewolucyjnym w obronie Kościoła, tradycji, starych praw i przywilejów stanowych. Kręgosłupem oporu stała się tajna organizacja, mająca w nazwie cyceronowe motto: Pro Aris et Focis (Za Ołtarze i Ogniska Domowe – tu w znaczeniu: Za Kościół i Rodzinę). Kiedy słudzy cesarscy zamknęli seminaria duchowne w Louvain oraz aresztowali odważnego kardynała Johanna Heinricha von Franckenberga, miejscowi katolicy chwycili za broń. Władza austriacka została na jakiś czas usunięta. Bunt zdławiono dopiero po skierowaniu do prowincji znacznych sił wojskowych (niestety, rebeliantom mocno zaszkodził konflikt w ich własnych szeregach, między rzetelnymi kontrrewolucjonistami broniącymi tradycyjnych wartości a skrzydłem liberalnym zapatrzonym we wzorce rewolucji francuskiej, niewiele różniącym się w poglądach od znienawidzonego cesarza Józefa).

 

Trzeba przyznać, że triumfujące cesarstwo (w osobie Leopolda II, następcy zmarłego Józefa II) dążyło do porozumienia. Pokonanych powstańców potraktowano łagodnie, odwołano też większość nieszczęsnych dekretów, które tak rozjątrzyły ludność. Dzięki temu zyskano kilka lat spokoju. Potem jednak Niderlandami Habsburgów zawładnęli francuscy zdobywcy. Ci z kolei, zacietrzewieni w rewolucyjnym amoku, zdawali się wcale nie zważać na fakt, iż ideologia oświeceniowa była nie do strawienia dla wielu „wyzwalanych” ludów.

 

Wybuch

Podobnie jak w roku 1793 w Wandei, kroplą która przelała kielich goryczy w dawnych Niderlandach Austriackich okazał się wprowadzony przez Paryż przymusowy pobór do wojska.

 

Miał on objąć wszystkich mężczyzn w wieku od 20 do 25 lat. Francuzi mieli nadzieję na wyciągnięcie z anektowanej prowincji aż dwustu tysięcy rekrutów. „Mięso armatnie” stawało się coraz cenniejszym towarem na europejskich i zamorskich frontach.

 

W odpowiedzi na te zamiary, na okupowanym obszarze Niderlandów rychło zawiązała się konspiracja. Spiskowcy zaplanowali wybuch powstania na dzień 25 października 1798 roku; mieli nadzieję na uzyskanie wsparcia ze strony Anglii i Prus. Tymczasem zryw rozpoczął się o wiele wczesniej, 12 października w Overmere, w wyniku spontanicznego oporu ludności stawionego okupantom.

 

Wystąpienia zaczęły rozlewać się po kraju. Powstanie zyskało największe poparcie we Flandrii (departamenty Lys i Scheldt) oraz Brabancji (departamenty Deux-Nèthes i Dyle) wśród katolików flamandzkich. Odzew wśród francuskojęzycznych Walonów był skromniejszy. Doszło za to do wystąpień w niemieckich powiatach Luksemburga. Nie było scentralizowanego sztabu, w ogniu walk zdobywali sławę charyzmatyczni przywódcy: Emmanuel Rollier, Pieter Corbeels, Emmanuel Józef van Gansen, Jan Cornelis Eelen, Michiel van Rompay

 

Do walki stawali przede wszystkim włościanie (stąd bunt bywa nazywany Wojną Chłopską), także robotnicy i rzemieślnicy. To prawda, że miasta raczej trzymały się na uboczu zrywu, kontrola była tam zbyt ścisła, za to na obszarze wiejskim ruch rozwijał się żywiołowo. Wszędzie powstawały zbrojne oddziały, zajmowano gmachu urzędów, niszczono rejestry poborowych, rozbrajano żołnierzy i żandarmów. Powszechnie ścinano „drzewa wolności” symbolizujące znienawidzoną oświeceniową władzę, a na ich miejscu stawiano krzyże. Z ukrycia wychodzili prześladowani kapłani. Administracja francuska pierzchała sromotnie, głównie do Brukseli, pod ochronę bagnetów tamtejszego garnizonu wojsk okupacyjnych.

 

Godłem insurekcji był czerwony krzyż na białym polu. Noszono go na sztandarach, na kapeluszach, na naramiennych opaskach; jego wizerunki przyszywano do odzieży na piersiach. Z tysięcy gardeł dobywało się zawołanie bojowe:

 

– Za ołtarze i ogniska!

 

Bez lęku

W zbuntowanych dziewięciu departamentach Paryż utrzymywał początkowo 8000 żołnierzy. Rychło ich liczba wzrosła do 25.000.

 

Insurgentom brakowało doświadczenia militarnego. Ich bronią częstokroć były widły, kosy, drewniane pałki i chałupniczo sporządzone flinty. Przejściowe sukcesy okupione były strumieniami krwi.

 

Na krótką chwilę udało się oswobodzić Mechelen, jednak Francuzi zdecydowanym kontratakiem odwojowali miasto. Pojmanych powstańców postawiono przed sądem doraźnym. Czterdziestu jeden uznano za winnych „zdrady Republiki Francuskiej” i skazano na śmierć. Zostali rozstrzelani pod murem miejscowego cmentarza – tych, co przeżyli salwę plutonu egzekucyjnego zadźgano bagnetami.

 

Flamandzcy powstańcy ponieśli klęskę w Ingelmunster, gdzie dwustu z nich padło w walce. Pod Zonnebeke zginęło ich czterystu. Pod Diest straty przekroczyły pół tysiąca zabitych. Francuzi zdobyli Mol, kładąc trupem sześciuset jego obrońców. Nie na darmo śpiewano o uczestnikach zrywu:

„Krzyż na ich piersiach był czerwony od krwi”.

 

Mały Luksemburg równie heroicznie odgryzał się rewolucyjnej hydrze, aż powstańców rozgromiono pod Arzfeld. Masakrze próbował tam zapobiec dowódca francuskiej kawalerii – stary wojownik nieskażony ideologicznym szaleństwem. Ujęła go niezłomna postawa tłumu niemal bezbronnych wieśniaków, stojących bez lęku naprzeciw armat i najeżonych bagnetami czworoboków, więc nim padły pierwsze strzały, zawołał do nich:

 

– Moje dzieci, czegóż wy chcecie?

Odpowiedział mu gromki okrzyk:

– Chcemy wojny!

 

Krzyże w sercach

Republika ogłosiła powstańców „bandytami” i „rozbójnikami”, odmawiając im praw kombatanckich (nie inaczej postąpiono 15 lat wcześniej wobec Wandejczyków).

 

Francuzi okrutnie represjonowali nie tylko uczestników zrywu, ale wszystkich, na których padł cień podejrzenia o sprzyjanie powstańcom. Bywało, że karne ekspedycje wojskowe dopuszczały się masowych zbrodni, podczas których nie oszczędzano kobiet ani dzieci. Tak właśnie stało się  w Kuurne, gdzie zaatakowano wiernych opuszczających miejscowy kościół, zabijając trzydzieści osób.

5 grudnia cztery tysiące flamandzkich insurgentów stanęło pod Hasselt, w Limburgii. Do rozprawy z nimi przybyło silne zgrupowanie Francuzów z liczną artylerią. Powstańcy przeczuwali, że to już koniec. Przed bitwą zgromadzili się wszyscy na centralnym placu miasta wokół kościoła Matki Bożej, gdzie pewien kapłan udzielił im zbiorowego rozgrzeszenia. Potem była rzeź. Francuzi raportowali z dumą o setkach „rozbójników”, którzy „gryzą już piach”. Wśród poległych zidentyfikowano kilku księży.

 

Tu i ówdzie tlił się jeszcze opór. Aż do lipca 1799 roku walczył w Brabancji oddział partyzancki Karola Franciszka Jacqmina, który skupił w swych szeregach kilka tuzinów zabijaków, dumnie nazywających się Armią Belgijską. Ostatecznie Armée Belgique została otoczona i rozbita opodal Loonbeek. Jej dowódca padł w walce – zwycięzcy odcięli trupowi głowę, którą triumfalnie wystawili w Brukseli na widok publiczny, jako widomy znak zwycięstwa czcicieli Postępu i Rozumu.

Wedle oficjalnych danych podczas tłumienia buntu wojska francuskie zabiły 5608 „rozbójników”, schwytały 1687, ponadto aresztowały 648 księży. Całkowita liczba ofiar śmiertelnych mogła sięgać piętnastu tysięcy.

 

***

To nie była duża wojna, jeśli zestawić ją z całością koszmaru, jaki zafundowali wówczas Europie „postępowcy” z Paryża. Przecież wedle obliczeń Geoffreya Ellisa w latach 1789-1815 w wojnach rewolucyjnych i napoleońskich mogło zginąć nawet cztery miliony ludzi. A jednak powstanie flamandzkich i luksemburskich katolików roku 1798 było zrywem wielkim. Owej jesieni stanął do walki zastęp dzielnych ludzi, gotowych poświęcić wszystko w obronie swych kościołów i swoich rodzin.

 

Pozostały po nich słowa pieśni:

 

„Kiedy wróg chciał zniszczyć Krzyż,

nasi chłopcy chwycili za ojcowską broń.

Matka skryła głęboko smutek pełen dumy

i wyryli Krzyż w swoich sercach.

O, idźcie teraz, me dzieci,

walczyć za Boży Krzyż!”

 

 

Andrzej Solak

 

 

POLECAMY RÓWNIEŻ 

 

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie