28 marca 2018

Za Odrą burza. Możemy na tym skorzystać

(FOT.Mateusz Wlodarczyk/FORUM)

W zgodnej ocenie komentatorów rozpoczęta właśnie czwarta kadencja Angeli Merkel będzie zarazem jej ostatnią – i najtrudniejszą. Przemawia za tym wiele: walki frakcyjne w partii, utrata wyborców, a przede wszystkim – nabrzmiewający problem islamu. Dla Polski te problemy mogą okazać się dużą szansą.

 

Mozolna walka o rząd
Niemcy mają już rząd, ale łatwo nie było. Negocjacje toczyły się przez niemal pół roku – to po II wojnie światowej absolutny negatywny rekord. Angela Merkel próbowała najpierw wejść w pakt z politycznym diabłem, zawierając koalicję z liberalną FDP i skrajnie antychrześcijańską, lewacką partią Zielonych. Ten plan, przeciwko któremu protestowały rzesze konserwatystów, ostatecznie upadł wskutek zbyt dużych różnic programowych – co znamienne, tylko między FDP a Zielonymi, bo Merkel była gotowa do potężnych kompromisów. Po fiasku rozmów trzeba było rozpocząć rozmowy z SPD Martina Schulza – albo zorganizować nowe wybory lub próbować wariantu rządu mniejszościowego. Wyborcy i członkowie CDU chcieli tego pierwszego – i ostatecznie, po trwających od grudnia negocjacjach, w lutym ogłoszono ich finał. Przy okazji spektakularną klęskę zaliczył Schulz, kompromitując się w oczach własnej partii, tracąc szanse na wejście do rządu i oddając kierownictwo SPD. Wreszcie 14. marca Merkel została kanclerzem po raz czwarty.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Osłabienie
Skład nowego rządu bardzo wyraźnie wskazuje na osłabienie pozycji CDU. Merkel musiała oddać kluczowy resort spraw wewnętrznych w ręce szefa CSU, Horsta Seehofera, często ostro krytykującego jej politykę – zwłaszcza imigracyjną. Zgodziła się też na wprowadzenie do rządu jako ministra transportu innego wyrazistego Bawarczyka niekryjącego swojej dezaprobaty dla lewicowego dryfu CDU, Andreasa Scheuera (poza tym CSU ma jeszcze jeden resort, bezbarwny Gerd Müller, tak jak poprzednio, pokieruje ministerstwem współpracy gospodarczej i rozwoju). Na tym jednak upokorzeń kanclerz nie koniec. CDU straciła wpływową tekę ministra finansów, oddając ją w ręce dotychczasowego burmistrza Hamburga, Olafa Scholza z SPD. Socjaldemokraci oddali w zamian posiadany wcześniej resort gospodarki (pokieruje nim zaufany człowiek Merkel, Peter Altmaier), ale zysk SPD jest i tak ewidentny. Nowym szefem MSZ został z kolei socjaldemokrata Heiko Maas, w poprzednim gabinecie bardzo kontrowersyjny minister sprawiedliwości. To on przeforsował radykalną cenzurę internetu wymierzoną przede wszystkim w prawicowych krytyków islamizmu czy „różnorodności kulturowej” Niemiec. Maas dał się poznać od jak najgorszej strony i Polakom, zupełnie otwarcie popierając agresywną politykę Komisji Europejskiej i piętnując Warszawę za w jego ocenie depczącą praworządność reformę wymiaru sprawiedliwości.

 

W styczniu nowym sekretarzem partii Angeli Merkel wybrano Annegret Kramp-Karrenbauer, wieloletnią premier kraju Saary. Kramp została nieformalnie namaszczona przez Merkel na swoją następczynię; ten wybór akceptuje zresztą większość członków partii. Nowa sekretarz jest wprawdzie nominalną katoliczką, ale zarazem silnym gwarantem zachowania linii Merkel, polegającej na bezideowym utrzymywaniu CDU w liberalnym centrum. O schedę po obecnej kanclerz zabiega także skrzydło prawicowe. Ma dwie twarze; jedną z nich jest nowa minister rolnictwa Julia Klöckner, która w okresie najgorętszego kryzysu migracyjnego nie wahała się ostro skrytykować polityki Merkel. Druga twarz „prawicy CDU” to uczyniony właśnie ministrem zdrowia Jens Spahn, popularny i bardzo medialny młody polityk, który z równym zapałem zwalcza radykalny islam i broni życia poczętych, co zabiega o prawa gejów i lesbijek. Sam jest bowiem aktywnym homoseksualistą i od lat żyje w związku z mężczyzną; w ubiegłym roku poparł projekt „małżeństw” jednopłciowych. Taki właśnie jest dzisiejszy niemiecki mainstreamowy konserwatyzm.

 

Relacje z Polską
Największym cieniem na relacjach polsko-niemieckich kładzie się Nord Stream, projekt gazowy potępiany zgodnie nie tylko przez Polskę, ale także przez Ukrainę, Danię, Stany Zjednoczone i Komisję Europejską. Niemcy bronią tej inwestycji przedstawiając ją jako czysto ekonomiczną – i taka była też linia przyjęta przez kanclerz Angelę Merkel, która na swoją drugą w tej kadencji wizytę zagraniczną wybrała właśnie Warszawę. Szefowa rządu RFN nie dała się przekonać ani prezydentowi Andrzejowi Dudzie, ani premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, do rezygnacji ze współpracy z Rosjanami. Obserwatorzy odnotowali wszelako jedno bardzo znaczące ustępstwo.

 

Merkel przyznała mianowicie, że Polska też przyjmuje uchodźców, nawet jeśli są to uchodźcy z innych regionów niż ci, którzy napływają do Włoch, Grecji czy samych Niemiec. Te słowa to przełom. Kanclerz publicznie zaakceptowała rdzeń polskiej narracji w sprawie migrantów, co świadczy prawdopodobnie o ostatecznym fiasku projektu przymusowej relokacji. Dlaczego? Czy Merkel trudno jest piętnować Warszawę za brak solidarności, gdy sama musi bronić ewidentnie tę solidarność kruszącego gazociągu? To może być jedno z wyjaśnień. Niemieccy komentatorzy oceniając wizytę kanclerz w Polsce sugerują jednak, że podstawowym powodem retorycznej łagodności ich kanclerz jest chęć Berlina pozyskania Polski dla reformy Unii Europejskiej. Niemcy zaczynają właśnie prowadzić z Francją rozmowy na temat fundamentalnych zmian, w których Paryż postuluje centralizm i Europę dwóch prędkości. Berlin jest tu często sceptyczny, zwłaszcza w sprawie sugerowanego przez prezydenta Macrona powołania wspólnego budżetu strefy euro wraz z jej ministrem. Dlatego też Merkel, spekuluje niemiecka prasa, potrzebuje Warszawy, którą mogłaby do pewnego stopnia przeciwstawiać Paryżowi – i vice versa, odgrywając dzięki temu rolę narzucającego rozwiązania arbitra między francuskim centralizmem a polską wizją Europy narodów. Tę interpretację zdaje się potwierdzać wcześniejsza o kilka dni od wizyty Merkel wizyta Heiko Maasa. Szef MSZ będąc w Warszawie stronił od jakichkolwiek połajanek, prezentując duży optymizm co do rozwiązania sporu Polski z Brukselą. Roztaczał przy tym wizje zaawansowanej współpracy z Warszawą w ramach odnowionego Trójkąta Weimarskiego. Zarówno Merkel jak i Maas postawili sprawę jasno: Niemcy chcą kształtować Unię nie tylko z Francją, ale i z Polską, a problemy – uchodźcy i praworządność – albo już nie istnieją, albo są marginalne.

 

Islam należy do Niemiec?
Warto bezwzględnie to wykorzystać, tym bardziej, że sytuacja polityczna i społeczna w RFN jest naprawdę trudna. Z miesiąca na miesiąc wzrasta liczba mieszkających za Odrą muzułmanów. Merkel obiecała wprawdzie w swoim niedawnym exposé, że nie dopuści już do ponownego otwarcia granic na miliony, ale tysiące przybywają wciąż – według oficjalnych statystyk to miesięcznie od 12 do 17 tysięcy azylantów, głównie z Syrii, Afganistanu i Nigerii. Rządząca koalicja umówiła się, że będzie ich wpuszczać – rocznie Niemcy chcą przyjmować nawet 200 tysięcy osób. Do tego dochodzi ustalony przez CDU/CSU i SPD limit sprowadzanych do RFN członków rodzin przyjętych już azylantów – 1000 miesięcznie. Jak łatwo wyliczyć, do kolejnych wyborów we wrześniu 2021 roku licząc od teraz „zasili” Niemcy jeszcze przynajmniej 600 tysięcy muzułmanów. To tylko ci „importowani”, a przecież w już mieszkającej w kraju społeczności islamskiej panuje wyraźnie wyższy przyrost naturalny. Obecnie muzułmanów jest za Odrą około 5 mln, ilu więc będzie w roku wyborczym?

 

W tej sytuacji Niemcy dyskutują, czy islam jest częścią niemieckiej kultury i państwa, czy też nie – a jeśli tak, to co to w zasadzie znaczy? W ostatnich dniach sprawę na ostrzu noża postawił nowy szef MSW Horst Seehofer, mówiąc publicznie, że muzułmanie jako obywatele do RFN należą, ale islam już nie, bo Niemcy to kraj o korzeniach chrześcijańskich. Wkrótce ze sprostowaniem pospieszyła sama Merkel, przekonując, że Seehofer się mylił, bo islam jest przecież „częścią Niemiec”. Rozgorzała wielka debata. Lewica poparła kanclerz, prawica Seehofera, a centrum podzieliło się, szukając jakiegoś salomonowego rozwiązania. Gra tymczasem toczy się o najwyższą stawkę. Szef CSU odmawiając islamowi niemieckości chce powiedzieć, że wiara mahometańska nie ma i nie może mieć żadnego przełożenia na niemiecką kulturę i prawo. Przeciwnicy ujęcia Seehofera zdają się tymczasem na taki wpływ przyzwalać. Co to oznacza w praktyce? W ubiegłym roku Thomas de Maizere, zaufany człowiek Merkel, a wówczas szef MSW, zasugerował możliwość wprowadzenia w niektórych landach… państwowych świąt islamskich. Szybko wycofał się pod naporem ostrej krytyki, ale przecież takie pomysły to nic nowego, lewica podnosi je od dawna. Jeżeli podniesie je także chadecja, dyskusja będzie skończona. A islam jako „część Niemiec” to nie tylko państwowe święta, to także konieczność wyrugowania z przestrzeni publicznej wszystkiego, co islam drażni – na przykład symboli chrześcijańskich. To także zmuszanie ludności nieislamskiej do przyjmowania islamskich obyczajów, vide serwowanie w szkolnych stołówkach potraw bez wieprzowiny. To wreszcie dalsza destrukcja małżeństwa – będzie się tak nazywało już nie tylko związki homoseksualne, ale i poligamiczne. Niemiecka telewizja wyemitowała niedawno reportaż o rodzinie uchodźców, w której mężczyzna ma dwie żony – krytycy trochę pokrzyczeli, ale obyło się bez żadnych przeciwdziałań. Brzmi to jak absurd, ale dla wielu absurdem bynajmniej nie jest; a im więcej będzie w Niemczech islamskich wyborców, tym takie zjawiska będą częstsze i szerszą będą zyskiwać akceptację wśród polityków. To droga do całkiem realnej już islamizacji.

 

Czas burzy?
Czwarta kadencja Merkel będzie więc nie tylko jej ostatnią, ale chyba i najtrudniejszą. W CDU zaczyna się brutalna walka o władzę, a na osłabienie chadecji tylko czeka wciąż zyskująca w sondażach AfD. Problem islamizacji stał się naprawdę poważny i wchodzi na zupełnie nowy poziom, z obszarów „równoległych społeczeństw”, permanentnego wykluczenia i przerażającej przestępczości przechodząc wkraczając do serca państwa, kreowania porządku obyczajowego i prawnego. Na arenie europejskiej rozpoczyna się walka o nową Unię, w której Niemcy chcą powstrzymać niektóre pomysły Francji, pozyskując dla siebie Polskę. Z tego zapotrzebowania powinna skorzystać i licytować wysoko Polska, nie ulegając żadnym brukselskim naciskom. Sprawa przymusowej relokacji uchodźców pokazała dobitnie, że warto forsować swoją wizję, zwłaszcza, gdy jest naprawdę racjonalna. Kanclerz będzie w najbliższych latach nader często zmuszona do zawierania nie zawsze przyjemnych dla niej kompromisów – niech więc zawiera je także z Polską.

 

Paweł Chmielewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie