9 października 2017

Wybory w Austrii, czyli pogrzeb lewackich utopii

(REUTERS/Leonhard Foeger / Forum)

15 października odbędą się w Austrii wybory parlamentarne. Zwycięzca wyborów jest już znany. To 31-letni Sebastian Kurz, szef chadeckiej ÖVP. I choć jego rządy nie zaowocują żadną rewolucją, to dzięki prawdopodobnej konieczności wejścia w koalicję z prawicową FPÖ szykuje się co najmniej bardzo poważna korekta dotychczasowej polityki.

 

Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko wskazywało na to, że tegoroczne przyspieszone wybory w Austrii doprowadzą do prawdziwego trzęsienia ziemi. Wszystkie sondaże zapowiadały zdecydowane zwycięstwo Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Kierowana przez Heinza-Christiana Strachego partia to ugrupowanie antyimigranckie, o wyraźnym zacięciu narodowym i chrześcijańskim.  By wyobrazić sobie, co mogłoby oznaczać na gruncie europejskim zwycięstwo FPÖ, wystarczy przypomnieć wydarzenia z roku 2000. Wówczas rząd tworzony przez chadecją Austriacką Partię Ludową ÖVP zawarł z FPÖ kierowanym przez słynnego Jörga Haidera koalicję, co skończyło się nałożeniem na Wiedeń sankcji dyplomatycznych przez 14 państw unijnych.

Wesprzyj nas już teraz!

 

FPÖ reprezentowała wówczas wiele wartości, których nienawidzą liberalne postępowe „elity” europejskie, stąd, podobnie jak dziś w przypadku Polski i Węgier, tak ostra reakcja. Gdyby po najbliższych wyborach Urząd Kanclerski wpadł w ręce Strachemu, Bruksela miałaby twardy orzech do zgryzienia. Czy jeszcze bardziej nadwyrężać spójność UE, czy jakoś przełknąć „gorzką pigułkę” kolejnego prawicowego rządu?

 

Odmiana

Takiej problemu jednak w Komisji Europejskiej nikt mieć nie będzie. Nadzieje FPÖ na przejęcie władzy dzisiaj są już całkowicie pogrzebane. Wszystko za sprawą 31-letniego ministra spraw zagranicznych Austrii, Sebastiana Kurza. W lipcu tego roku Kurz został obrany szefem ÖVP i dokonał prawdziwego „cudu”. W ciągu zaledwie kilku tygodni od dnia ogłoszenia tego faktu sondażowe słupki poparcia dla chadecji skoczyły o… 14 procent. Wczesną wiosną liderem sondaży była FPÖ z wynikiem do 36 proc., a ÖVP musiała zadowolić się maksymalnie 24 proc. dającymi jej trzecie miejsce, tuż za Socjaldemokratyczną Partią Austrii (SPÖ). Kurz sprawił, że role się odwróciły – i dziś to jego partia zdecydowanie przekracza w sondażach próg 30 proc. poparcia, a FPÖ jest na miejscu trzecim.

 

Programowa „kradzież”

Co się stało? Powody są zasadniczo dwa. Po pierwsze, kwestia islamu. FPÖ oskarża Sebastiana Kurza o „kradzież” programu. Trzeba przyznać, że to w pewnym sensie uzasadnione zarzuty. Wolnościowcy zbudowali swój kapitał polityczny w głównej mierze na ostrym sprzeciwie polityce migracyjnej. Gdy w roku 2015 kanclerz Austrii Werner Faymann (SPÖ) wraz z Angelą Merkel decydował o szerokim otwarciu granic, protestowała tylko FPÖ – ÖVP musiała milczeć albo ograniczać się do bardzo delikatnych ostrzeżeń, bo współtworzyła – i nadal współtworzy – rząd z socjaldemokratami. Kurz był już wówczas ministrem spraw zagranicznych. To nie on, ale właśnie Heinz-Christian Strache dawał Austriakom nadzieję na to, że islamizacja nie musi być ich przeznaczeniem.

 

Szybko okazało się, że Strache mówi to, czego chce naród. Już na początku 2016 roku rząd Faymanna wycofał się z polityki otwartych granic i doprowadził do zamknięcia szlaku bałkańskiego, którym we wcześniejszych miesiącach ciągnęły do Europy setki tysięcy uchodźców. Wyborcy nie uwierzyli jednak w szczerość tych działań, słupki leciały w dół na łeb na szyję. Faymann musiał ustąpić miejsca młodszemu koledze partyjnemu – Christianowi Kernowi. Kern ogłosił, że koalicyjny rząd SPÖ-ÖVP zaczyna „od początku” i zaproponuje nową politykę, ale i on nikogo nie przekonał. Rządy tak zwanej „wielkiej koalicji” wydawały się skompromitowane i skończone.

 

„Nazista” Kurz?

I wtedy pojawił się Kurz. Choć ten młody polityk de facto współtworzył gabinet odpowiedzialny za obłędną politykę imigracyjną, to jednak zdołał przekonać Austriaków, że w istocie jego osoba oznacza prawdziwą zmianę. Pierwszym krokiem Kurza było dokonanie rewolty pojęciowej. Odszedł od skrajnej poprawności politycznej właściwej „wielkiej koalicji” i sięgnął po ostre antyimigranckie argumenty, dotąd wykorzystywane tylko przez FPÖ.  31-latek obiecał, że Austria całkowicie zamknie szlak śródziemnomorski, a imigrantów będą przyjmować kraje afrykańskie, nie Europa.

 

Zapowiedział, że jako kanclerz rozprawi się też z postępującą islamizacją, między innymi likwidując muzułmańskie przedszkola w Wiedniu. Włoscy socjaliści porównali Kurza do nazisty i stwierdzili, że chce uczynić z Lampedusy „obóz koncentracyjny dla imigrantów”, bo sprzeciwia się wpuszczaniu uchodźców docierających na włoskie wyspy na sam kontynent. To bardzo wymowna reakcja, pokazująca, że Kurzowi naprawdę udało się to, czego chciał: wejście w buty FPÖ. Przy tym dokonał tego na tyle ostrożnie, że nie ma obaw, iż jego rządy będą oznaczać dla Austrii ostracyzm porównywalny z rokiem 2000. Kurz to nie Strache: choć sięga po argumenty tak zwanych „prawicowych populistów”, to z umiarem, tak, by nadal zachować umiarkowany rdzeń. Strache twierdzi, że Kurz próbuje się pod niego podszywać. I chyba najbardziej boli go to, że jest przy tym bardziej skuteczny.

 

W oczekiwaniu na polityczną „wiosnę”

To jednak niejedyny filar sukcesu Kurza. Drugim jest, paradoksalnie, popularność FPÖ. Wielu wyborców ma nadzieję, że nowy rząd uformują właśnie Kurz i Strache. Panuje powszechne przekonanie, że koalicja SPÖ-ÖVP już się zużyła i jest niezdolna do przygotowania realnych reform, nie tylko w kwestiach migracji, ale także w polityce wewnętrznej. Tymczasem zbieżności programowe między FPÖ a ÖVP są na tyle duże, że można zasadniczo liczyć na owocną współpracę obu partii we wspólnym rządzie, tym bardziej, że ustępujący kanclerz Christian Kern, szef SPÖ, zapowiada wycofanie się jego partii do opozycji w przypadku zajęcia drugiej lokaty w wyborach (a sondaże właśnie na to wskazują). Austriaccy wyborcy czekają więc na powiew świeżości. Koalicja ÖVP-FPÖ ostatni raz rządziła przed rokiem 2007 i mimo europejskich sankcji została zapamiętana przez prasę dość dobrze, powszechnie wskazuje się między innymi na duże sukcesy gospodarcze Austrii w okresie jej rządów.

 

Oczywiście, wariant wspólnych rządów ÖVP-FPÖ pozostaje wciąż wariantem właśnie, nie pewnikiem. Rozmowy koalicyjne będą się dopiero tworzyć, ale mało kto wierzy w sens formatu „wielkiej koalicji”. Sam szef SPÖ Christian Kern mówi otwarcie, że jego zdaniem to właśnie Kurz i Strache uformują wspólny rząd, a jego partii przypadnie rola opozycji.

 

A dla Polski? Ani czarno, ani biało.

Nie jest łatwo ocenić, czy to dobry, czy zły wariant rządów z polskiej perspektywy. Z jednej strony koalicja ÖVP-FPÖ będzie zasadniczo przeciwna zbyt głębokiej integracji europejskiej, sytuując się raczej w obozie postulatorów „Europy narodów”. Kurz sugerował już wprawdzie, że państwa, które łamią „wartości europejskie” powinny być w jakiś sposób karane przez UE; na pewno jednak będzie ostrożniejszy w tym względzie od obecnego lewicowego kanclerza Christiana Kerna, który jeszcze w lipcu tego roku nawoływał do ograniczanie finansowania Polski i Węgier za nieprzyjmowanie imigrantów.

 

Kurz w sojuszu ze Strachem są też do pewnego stopnia gwarantem postawienia tamy największym obłędom ideologii lewicowych, bo obaj silnie podkreślają konieczność obrony i podtrzymywania żywotności chrześcijańskiej tradycji w życiu państwowym. Za ich rządów genderyzm w Austrii nie rozkwitnie. Z drugiej strony – Rosja. FPÖ w austriackim rządzie może lobbować za złagodzeniem polityki unijnej wobec Kremla. W ubiegłym roku kierownictwo Wolnościowców pojechało do Moskwy, gdzie… zawarło porozumienie o współpracy politycznej z Jedną Rosją Dymitra Miedwiediewa. Strache mówił przy tej okazji o swoich nadziejach na odejście od „bezużytecznych sankcji” oraz o „dojściu do porozumienia między Rosją a USA w sprawie Krymu i Syrii”.   

 

Niezależnie od kształtu przyszłej koalicji prognozowany wynik wyborów wskazuje jasno, że Austriacy już na dobre porzucili wiarę w lewicowo-liberalną utopię multikulturalizmu. Aż dwie spośród trzech najpopularniejszych partii idą do wyborów z hasłami antyimigranckimi i antyislamskimi na sztandarach. Tego zdrowego kursu Sebastian Kurz nie porzuci niezależnie od tego, czy rząd utworzy ostatecznie z FPÖ czy z SPÖ. To Polaków musi cieszyć, zwłaszcza, że konieczność otrzeźwienia właśnie nasza szeroko pojęta prawica postulowała już dawno. I znowu mieliśmy rację!

 

Paweł Chmielewski

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie