8 października 2019

Wybory i LGBT. Czy na pewno wszystko jasne?

(fot. Jacek Szydlowski / FORUM)

Dawno nie byliśmy świadkami równie mało interesującej kampanii wyborczej, w której karty wydają się już dawno rozdane, a oponenci rządzącej partii odgrywają swój teatr jedynie z obowiązku. W przedwyborczym marazmie umyka jednak jeden z najważniejszych tematów – stosunek do postulatów środowisk LGBT+. Wydaje się, że czytając wyborcze programy otrzymujemy jasne stanowisko każdego z komitetów. Ale czy na pewno?

 

W awangardzie rewolucji

Wesprzyj nas już teraz!

W awangardzie seksualnej rewolucji znajduje się – tu bez niespodzianek – SLD, pod którego szyldem startują także kandydaci Wiosny i Razem. Wymieniony w programie „obowiązkowy, wolny od ideologicznych nacisków przedmiot [szkolny], który będzie koncentrować się na przekazaniu rzetelnej wiedzy o zdrowiu i seksualności człowieka” to nic innego jak chęć wprowadzenia obowiązkowej edukacji seksualnej; można się domyślać, że w myśl standardów WHO.

 

W tym punkcie lewica przyznaje, że marzy im się edukacja na wzór niemiecki i innych krajów Europy, gdzie zabronione jest nawet wypisanie uczniów z zajęć edukacji seksualnej jeżeli ich program nie spodoba się rodzicom! A bzdury o „wolnych od ideologicznych nacisków” zajęciach można włożyć między bajki. Standardy Edukacji seksualnej WHO to bowiem nic innego jak jeden wielki ideologiczny manifest, który nie dość, że jako źródło w większości cytuje sam siebie, to jeszcze bazuje na obcych współczesnej nauce aksjomatach, np. koncepcji panseksualizmu, zgodnie z którą dzieci mają być istotami seksualnymi od urodzenia (dlatego od najmłodszych lat winny być edukowane w tym zakresie – sic!).

 

W programie lewicy znajdziemy także hasła „równości małżeńskiej i związków partnerskich dla wszystkich”. O ile związki partnerskie możemy pozostawić bez komentarza, bo wiele na ten temat na łamach PCh24.pl już pisaliśmy, to bardzo ciekawie brzmi hasło „równości małżeńskiej”. Zapytany o to pojęcie przeciętny Polak odpowie zapewne, że bardzo mu się podoba. Bo przecież któż w nowoczesnym świecie nie chciałby równości w małżeństwie? Problem w tym, że nie chodzi o żadną sprawiedliwość, ale o wprowadzenie równości pojęciowej pseudozwiązków homoseksualnych z uświęconym przez Boga związkiem sakramentalnym kobiety i mężczyzny! Tak właśnie zmienia się znaczenie pojęć: mamy już „pro-choice” (aborcja), „prawa reprodukcyjne” (in vitro, antykoncepcja), „prawa człowieka” (dyktat LGBT), w końcu „równość małżeńską”- oto przykłady pokazujące, że lewica z powodzeniem stosuje marksizm semantyczny, lub przekładając z polskiego na nasze – kłamstwo.

 

Zaraz za SLD w dziedzinie promocji obyczajowej rewolucji plasuje się Koalicja Obywatelska (PO, Nowoczesna, Inicjatywa Polska, Zieloni). Znajdujące się w ich programie „usankcjonowanie prawne stałego związku bliskich sobie osób” czy „prawo do dziedziczenia i informacji medycznej” to nic innego jak afirmacja związków partnerskich. Natomiast bardzo interesująco brzmi punkt „państwo chroniące przed dyskryminacją”. Czyżby KO sugerowała wprowadzenie karania „mowy nienawiści”, będącej w istocie pałką na każdy przejaw krytycyzmu wobec postulatu środowisk LGBT? Jedno jest pewne: pod rządami PO-KO wszelkiej maści zwolennicy ideologii LGBT będą bez przeszkód maszerować we wszystkich miastach Polski, „tolerując” na śmierć całe społeczeństwo…

 

Stanowczy sprzeciw nie taki stanowczy

Ale przecież taka sytuacja ma już miejsce – i to w czasie rządów rzekomo najbardziej przeciwnej tęczowym środowiskom partii! Nowy Sącz, Rzeszów, Białystok, Lublin – to tylko przykłady miast gdzie obwoźny cyrk LGBT zdołał zorganizować swoje manifestacje. Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. PiS mimo głośnych zapowiedzi rozkłada ręce – wszystko rozgrywa się na poziomie samorządowym, gdzie władza centralna ma niewiele do powiedzenia. Partia rządząca może prężyć muskuły, posługiwać się wojowniczym językiem i szlachetnymi zapowiedziami, ale tak naprawdę swoje działania sprowadza jedynie do przybrania roli hamulcowego zmian niesionych przez obyczajową rewolucję.

 

A przecież można inaczej! Przypomnijmy, że w Polsce nadal obowiązuje – mimo przedwyborczych zapowiedzi jej wypowiedzenia – Konwencja Stambulska, będąca prawną podstawą sankcjonującą wiele tęczowych inicjatyw (Rzecznik Praw Obywatelskich, Adam Bodnar powoływał się na dokument broniąc słynnych „tęczowych piątków” w polskich szkołach). Jarosław Kaczyński et consortes zarzekają się, że w Polsce nigdy nie będzie przyzwolenia na homośluby i ideologię gender. – Jeżeli ktoś sądzi, że jest pięćdziesiąt kilka, a czytałem, że nawet osiemdziesiąt kilka płci, to jest to ofensywa przeciwko zdrowemu rozsądkowi – przekonuje prezes PiS. A gdzie po raz pierwszy w prawie międzynarodowym wprowadzono rozróżnienie na płeć społeczno-kulturową (gender) i biologiczną (sex), oraz opracowano wytyczne nakazujące wprowadzać je w edukacji, kulturze, prawie w każdej innej dziedzinie życia społecznego? Otóż właśnie w niewypowiedzianej wciąż Konwencji Stambulskiej! W kontekście obowiązywania na terenie Polski tego dokumentu Rady Europy, wszystkie, nawet najbardziej radykalne słowa partii rządzącej nic nie znaczą.

 

Wiarygodności słowom liderów PiS nie dodaje też lektura programu partii. W 220 stronicowym dokumencie jest co prawda mowa o przeciwstawieniu się „ideologicznemu atakowi na rodzinę”, ale hasło LGBT nie dość, że nie występuje ani razu, to w całym dokumencie próżno szukać zdecydowanego sprzeciwu wobec prób wprowadzenia związków partnerskich czy homoślubów. Bardzo podobna sytuacja miała miejsce w sprawie wspomnianej Konwencji Stambulskiej; w programie przedwyborczym nie było o tym ani słowa, mimo, że stanowcze deklaracje publiczne składała w tym kontekście m.in. Beata Szydło.

 

Do tego dochodzi wielokrotnie przywoływany na łamach naszego portalu schemat, który najlepiej można scharakteryzować słowami; polityka szantażu. „Co będzie jak my przegramy? (…) Nic nie jest przesądzone na zawsze” – takimi słowami starał się przekonywać do poparcia PiS minister Piotr Gliński, odpowiadając na pytanie dotyczące ochrony życia w Polsce. Takie myślenie równie dobrze możemy zaobserwować w podejściu do postulatów środowisk LGBT; „dopóki rządzimy, w Polsce nie będzie homoślubów”. PiS w oczach wyborców ma się zatem jawić jako jedyna siła chroniąca nas przed ofensywą destrukcyjnej ideologii, ale absolutnie nie robiąca nic, by zapobiec próbom zainstalowania w polskim prawie rewolucji obyczajowej w przyszłości.

Wyborca zmiennym jest

Sam prezes Kaczyński przekonywał, że PiS wierzy w zasady jakimi kieruje się polski wyborca – a więc w sprzeciw wobec pseudozwiązków homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci. Ale polski wyborca się zmienia. Coraz więcej młodych ludzi nie widzi problemu w usankcjonowaniu prawnym związków niekoniecznie kobiety i mężczyzny. Obecny obóz władzy jest przecież absolutnie bezbronny wobec zmian postępujących na płaszczyźnie kulturowej. A, jak dowiadujemy się z opublikowanej na łamach „DoRzeczy” strategii środowisk LGBT dla Polski, do 2025 roku ma w Polsce obowiązywać ustawa „o równości małżeńskiej”, czyli prawo zezwalające parom homoseksualnym na zawieranie „małżeństw”. Będzie ich wtedy, w relacji do ogółu małżeństw, półtora procent – wynika ze szczegółowej strategii organizacji Miłość nie Wyklucza.

 

„Założenie jest takie, że ludziom łatwiej będzie się pogodzić ze stopniowymi zmianami, do których będą mieli się czas przyzwyczaić, a których ostatecznego celu nie będą dostrzegać. I jest to założenie słuszne, bo tak zadziałało to wszędzie tam, gdzie lobby LGBT udało się rozbić tradycyjny ład społeczny i zrealizować swoje najdalej nawet idące postulaty. Często też te środowiska wykorzystywały efekt wahadła: czas spełnienia ich żądań nadchodził po okresie rządów konserwatystów, gdy do głosu dochodziła lewica. Tak się stało choćby w Hiszpanii, gdy władzę po Partii Ludowej z José Marią Aznarem przejęła Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza z José Luisem Rodríguezem Zapatero. Zapatero spełnił najdalej idące lewicowe postulaty, czego późniejsze rządy Mariano Rajoya z Partii Ludowej już nie odwróciły” – pisze Łukasz Warzecha na łamach „DoRzeczy”.

 

„Ciekawe, czy politycy PiS kiedykolwiek przestudiowali ten przypadek” – pyta.

Pamiętajmy, że – jak powiedział kiedyś prof. Marek Jan Chodakiewicz – polityka to tylko polewa na torcie, wszystkie najważniejsze zmiany zachodzą właśnie w kulturze. Jeżeli tęczowe organizacje z powodzeniem podbiją (a tak naprawdę już podobijają) przestrzeń kulturową naszego społeczeństwa, prawne usankcjonowanie postulatów politycznych tego ruchu stanie się jedynie naturalną konsekwencją. W tym kontekście słowa ministra Glińskiego „nic nie jest przesądzone na zawsze” nabierają całkiem nowego sensu. Dlatego KLUCZOWE jest podjęcie kontrrewolucji, którą zacząć powinno wypowiedzenie Konwencji Stambulskiej. A o tym, że taka decyzja jest możliwa, świadczy przykład Bułgarii czy Słowacji.

 

Kto „za życiem”?

W programie partii rządzącej dostrzec wyraźnego potępienia edukacji seksualnej i propagandy LGBT w oświacie – zupełnie inaczej na tę kwestię spogląda Konfederacja Wolność i Niepodległość. W programie tej młodej partii wyraźnie wyłuszczono „obronę szkoły przed seksedukatorami i propagandą LGBT” oraz prawo rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z ich wartościami. Tak samo jak partia rządząca, Konfederacja uważa, że rodzina rozumiana jako związek kobiety i mężczyzny, powinna znaleźć się pod specjalną ochroną ze strony rządu. Politycy tego ugrupowania podkreślają jednak, że sfera prywatna – jak sama nazwa wskazuje – nie powinna znaleźć się w obrębie zainteresowania aparatu państwowego.

 

W obronę zdefiniowanej konstytucyjnie rodziny włączył się tez komitet PSL i Kukiz’15. O chrześcijańskich korzeniach naszego kraju, wynikającej z niej tradycji i tożsamości mówił w niedawnej debacie na antenie TVP Władysław Kosiniak-Kamysz. Ludowcy sprzeciwiają się zarówno legalizacji związków partnerskich jak i adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Zatem o zgodzie na postulaty polityczne ruchu LGBT nie może być mowy, zwłaszcza gdy PSL będzie starało się wejść w rolę potencjalnego koalicjanta Prawa i Sprawiedliwości.

 

Weryfikacja już wkrótce

Podsumowując – jeżeli ktoś myśli że jednym aktem wyborczym jest w stanie zadecydować czy obudzimy się w Polsce „500 plus” czy „LGBT plus” to należy jak najszybciej wybudzić go ze snu. Nawet jeżeli wybory wygra strojące się w piórka stróżów moralności Prawo i Sprawiedliwość, nie będzie to oznaczać automatycznej kapitulacji tęczowej ofensywy na Polskę. „Co będzie jeżeli przegramy ? (…) Nic nie jest przesądzone na zawsze” – takie słowa wynikają z postawy sugerującej, że odpowiedzialność za wynik konfrontacji w wojnie cywilizacyjnej spoczywa wyłącznie na barkach partii rządzącej. Czy naprawdę liderzy PiS są przekonani, że sami są w stanie powstrzymać „tęczową zarazę”?

 

Na naszych oczach upadły dwie katolickie potęgi; Hiszpania i Irlandia. Na Półwyspie Iberyjskim socjaliści zalegalizowali „małżeństwa” osób tej samej płci, a aborcja „na życzenie” dopuszczona jest do 22 tygodnia; na zabieg bez zgody rodziców może się zapisać już 16-latka. Mieszkańcy Zielonej Wyspy natomiast w 2015 r. opowiedzieli się za wprowadzeniem homomałżeństw, a już trzy lata później 66,4 proc. społeczeństwa zagłosowało za możliwością legalnego zabijania nienarodzonych dzieci. Skąd przekonanie, że takie scenariusze nie grożą Polsce za 3-5 lat?

 

W kampanii wyborczej można powiedzieć wszystko. Sprawa aborcji eugenicznej czy Konwencji Stambulskiej to dwa przykłady rzucające cień na wiarygodność Prawa i Sprawiedliwości. Zatem wątpliwości co do szczerości intencji, gdy mówi się o jasnej i stanowczej obronie przed inwazją LGBT są w tym kontekście w pełni uzasadnione.

 

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie