8 listopada 2019

Współczesny naukowiec – sługus politycznej poprawności czy poszukiwacz prawdy? [OPINIA]

(Zdjęcie ilustracyjne Fot. Krzysztof Zuczkowski/Forum)

Istotę uczelni wyższych od czasów średniowiecznych, gdy powstały uniwersytety w obecnym kształcie stanowi dążenie do poznania prawdy. Temu właśnie służy wolna debata utrzymywana wszak w racjonalnych ramach. Choć w pewnych przypadkach ograniczenia jej swobody są uzasadnione, to dziś idą one stanowczo zbyt daleko. Ideologiczne zaangażowanie polskich rektorów grozi wręcz degradacją naukowców do rangi sługusów politycznej poprawności.

 

Zaczęło się od Darina. Kwestia pochodzenia człowieka od małpy stała się przedmiotem świeckiej wiary tych, którym wiary brakło. Przeciwników swej teorii (ewolucji w skali makro) uznali oni za dewotów, fanatyków i wrogów rozumu. Krótko mówiąc – odium humani generis. Dlaczego jednak akurat teoria makroewolucji miałaby się stać jakąś „świętą krową”?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Przecież dokładne zgłębienie kwestii powstania i rozwoju życia to kwestia tak skomplikowana, a przy tym fascynująca, że prędzej można by zrozumieć uczonych zgłębiających ją latami, stawiających śmiałe tezy i dyskutujących burzliwie, acz z wzajemnym szacunkiem. Tymczasem niektórzy ewolucjoniści zdają się niekiedy bać debaty na ten temat i preferują raczej mentalny knebel. Strategia to jednak w dobie internetu mało skuteczna. Cóż, coraz poważniejsze argumenty, coraz poważniejsi ludzie i coraz bardziej błyskotliwi autorzy teorię ewolucji obalają – więc czas się bać.

 

Ale w 2019 roku to nie ewolucja jawi się jako najważniejsza. Dziś kluczową rolę odgrywa homoseksualizm (pardon, LGBT) i ekologizm. To walka w ich imię znajduje się na sztandarach rewolucjonistów kulturowych. Tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego sztandary te wznieśli je także polscy rektorzy.

 

Uwaga na krytykę LGBT

23 września najprzezacniejsze grono Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich [krasp.org.pl] podkreśliło bowiem, że „orientacja seksualna to nie jest wybór stylu życia”. Rektorzy skrytykowali też używanie słowa „zaraza”, powołując się na niesławne historyczne przypadki„odkażanie miast”. Nieważne, że termin „zaraza” (użyty niedawno przez pewnego człowieka nauki i Kościoła zarazem) dotyczył ideologii (a nie ludzi); a kwestia homoseksualizmu jako wyboru stylu życia seksualnej pozostaje sporna. Nieprawomyślność należy odrzucić.

 

Poniższy fragment rektorskiego oświadczenia brzmi szczególnie groźnie. „Wyrażamy nasz głęboki sprzeciw wobec działalności tych członków wspólnoty akademickiej, którzy używają języka przywołującego najciemniejsze karty historii Polski i świata. Czyny takie – uchybiające obowiązkom nauczyciela akademickiego i godności zawodu nauczyciela akademickiego – powinny bezwarunkowo podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej w naszych uczelniach” – przekonuje Konferencja w tym jej przewodniczący prof. dr hab. inż. Jan Szmidt. Definicja owego niedopuszczalnego języka wydaje się  niejasna, a właściwie w ogóle nie istnieje. To zaś otwiera drogę zarówno ku nadużyciom uczelnianej cenzury, jak i ku autocenzurze.

 

Cóż przeczytawszy te spiżowe słowa uczyni jakiś młody doktor, żywiący odmienne przekonania? Na przykład zacznie kombinować następująco: „nie chcę nikogo obrażać, tylko wyjawić swe przekonania, ale skąd mam wiedzieć, czy ktoś nie uzna mego języka za niedopuszczalny? Jak skrytykować homoseksualizm, by nikomu nie podpaść? Jakkolwiek myśli sformułuję, zawsze jest jakieś ryzyko. Ech, lepiej tych homoseksualistów pochwalę, albo zajmę się jakimś bezpiecznym tematem. Mam rodzinę, kredyty, po co mi kłopoty”. W ten sposób niejasna wizja niejasnych dyscyplinarnych kar nasili autocenzurę – nie tylko publikacji niegodnych, obraźliwych, lecz po prostu krytycznych. Po pewnym czasie zostaną tylko teksty jedynie słuszne. To już jednak w historii Polski przerabialiśmy.

 

Warto zauważyć, że na Zachodzie krytyka homoseksualistów na Zachodzie już stanowi temat tabu. Przekonał się o tym Marc Regnerus, autor raportu „New Family Structures” o wychowaniu dzieci w związkach homoseksualnych. Odcięli się od niego amerykańskie instytucje, a nawet przedstawiciele własnej uczelni. Czy z powodu mankamentu jego prac? Czy raczej strachu przed polityczną poprawnością?

 

Uczelnie w służbie ekoaktywizmu

Po pogrożeniu rektorskimi palcami niepoprawnym krytykom LGBT przyszła kolej na wezwania do ekologicznego aktywizmu. Najprzezacniejsza Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich w kolejnym piśmie z 27 września wzywaja do iście rewolucyjnej transformacji. „Zmiany muszą objąć wszystkie sfery naszego życia ekonomicznego, społecznego i politycznego, a także technologii” – czytamy w piśmie rektorów podpisanym przez profesora Jan Szmidta [krasp.org.pl]. Rektorzy tym razem wezwali środowisko naukowe i studentów „do aktywnego udziału we wdrażaniu koniecznych zmian w naszych uczelniach oraz aktywnego włączania się w działania poza nimi”.

 

Co jednak, jeśli ktoś nie podporządkuje się tym wezwaniom i zamiast ochoczo „wdrażać konieczne zmiany” zacznie podawać w wątpliwość na przykład istotność wpływu człowieka na globalne ocieplenie? Jego los może nie okazać się godny pozazdroszczenia.

 

Na marginesie – w kwestii zmian klimatycznych już ucina się wszelką dyskusję.  Lęk dociera również do Polski, a presja rektorów jeszcze pogorszy sprawę –ze szkodą dla nauki.

 

Szto dzielać?

W świetle odgórnych nacisków zachowanie autonomii naukowców to zadanie trudne – jednak pozostaje, że nie zrezygnują oni z poszukiwania prawdy. Wszak choćby przyszło tysiąc najbardziej utytułowanych rektorów świata i zażądało myśleć, tak jak oni myślą, to nie ich rektorski autorytet, lecz rozum, niezależne badania i logiczne argumenty odgrywać powinny odgrywać istotniejszą rolę.

 

Na marginesie – w Stanach Zjednoczonych istnieją uczelnie utrzymywane wyłącznie z darowizn, całkiem niezależne od państwa – zauważa Glenn Arber [wyomingcatholic.edu]. Wskutek licznych darowizn pozostają one także niezależne od krótkowzrocznego dążenia do zysku i skupiają się na tym co najważniejsze – nauce i kształceniu. Jednak w Europie, choćby wskutek znacznych obciążeń podatkowych, istnienie takich całkiem niezależnych uczelni jawi się jako trudne (choć nie niemożliwe).

 

Zresztą w naszych warunkach oznaczałoby dobrowolne wpychanie się do getta. Pozostaje zatem wspierać normalnych naukowców, by nie przejmowali się i w nowym roku akademickim wciąż podążali ścieżką rozumu, dokądkolwiek ich zaprowadzi. Rezultat tej intelektualnej podróży niekoniecznie spodoba się wysokim gremiom. Czas przygotować się na churchillowskie krew, pot i łzy?!

 

Marcin Jendrzejczak

 

Polecamy również 82. numer „PCh24 Co Tydzień”.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie