3 grudnia 2013

Wydaje się, że teatr stał się kanałem, często ściekiem, propagandy  chwilowych mód intelektualnych i zachowań obyczajowych wąskich mniejszości. Teatr jest manipulowany, niszczony, wyprowadzany poza granice zła i dobra – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Kazimierz Braun, reżyser, pisarz, wykładowca sztuki teatru.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

 

 

Jak ocenia Pan kondycję teatru w III RP?

 

– Zanim odpowiem na to i inne Pana pytania, muszę sam siebie zapytać, czy mogę się w ogóle wypowiadać na temat polskiego teatru? Odpowiedzi udziela Cyprian Norwid, mój ulubiony autor, w liście do Władysława Bentkowskiego z 1863 r. Pisze Norwid: „Nasłuchałem się przez lat kilkanaście mniemania jakoby długo od kraju oddaleni nie mieli możności uprzytomnienia sobie potrzeb miejscowych – chciej z łaski swojej w zamian przyjąć uwagę, że większa część potęgi postępowej z tego się właśnie czerpie iż, skoro szczegóły i detale miejscowe tracimy z oczu, pozostają przede wszystkim ogólne zarysy dobra, prawdy lub piękna”. Co do „ogólnych zarysów”, to istotnie oddalenie pozwala je widzieć wyraźniej. Co zaś do „szczegółów i detali miejscowych” to dziś, w epoce internetu, a także innych środków komunikacji kulturowej i cywilizacyjnej, i te z daleka widać bardzo wyraźnie. Można bowiem na przykład codziennie czytać w Ameryce codzienne polskie gazety. Można oglądać polskie przedstawienia – na żywo w kraju, w komputerze u siebie w domu.

 

A więc mówmy o teatrze III Rzeczypospolitej, zastrzegając się, oczywiście, że każdej generalizacji grozi uproszczenie i pominięcie wielu istotnych „szczegółów i detali”. Otóż obawiam się, że teatr polski ostatniego, już prawie, ćwierćwiecza, nie zdał egzaminu. I to z trzech podstawowych przedmiotów: polskości, nowoczesności i duchowości. Co do polskości, to teatr polski najwyraźniej zatracił swe poczucie tożsamości, jako – właśnie – teatr polski. Przestał sobie dawać radę z narodową klasyką. Zresztą, prawie-że stracił ją z pola widzenia. Nie wyhodował nowych dramatopisarzy, którzy mogliby się mierzyć ze swymi poprzednikami. Co do nowoczesności, to wbrew powierzchownym pozorom, cofnął się niejako w rozwoju w stosunku do swych dzieł wypracowanych w niedawnej przeszłości i pozostał też w tyle za rozwojem teatru w wielu krajach Zachodu. Co do duchowości, to wydaje się, że traci ją, stawiając na biologię i materię. Odcina się od swym sakralnych korzeni. Staje się jednowymiarowy.

 

Proszę rozwinąć tę myśl.

 

– Można to zrobić przez porównanie, wiele porównań. Posłużę się tylko hasłami, ale każde z nich prowadzi na ogromne obszary sztuki teatru. W XX wieku przedstawienia budowali w Polsce wielcy wizjonerzy: Wyspiański, Andrzej Pronaszko, Schiller, potem Kantor, Szajna, Mądzik, Grzegorzewski. Polska uznawana była za „królestwo scenografii”. Aktorstwa uczyli, w szkołach i studiach teatralnych, oraz prowadząc próby, Wysocka, Osterwa, Gallowie, Byrscy, Łomnicki, Jarocki, a reżyserii Schiller, Wierciński, Korzeniewski, Axer. Dziady w inscenizacji Schillera i Pronaszki były zarówno aż do bólu polskie, jak i aż do oszołomnienia mistyczne, a przy tym uniwersalne. To widowisko, zrealizowane po kolei w Wilnie, Lwowie i Warszawie, miało jakiś kosmiczny diapazon.

 

W porównaniu tamtym polskim teatrem, a także w porównaniu z wybitnymi przedstawieniami realizowanymi dziś w kulturze Zachodu, w Polsce można obserwować przecinanie pępowiny łączącej teatr z wielką literaturą, często z literarturą w ogóle, bo nie są nią ani „adaptacje” dzieł już istniejących, ani utwory fastrygowane na ich kanwie. Na Zachodzie nie brak nowych, eksperymentalnych, dramatów, ale zarazem, we wszystkich językach szanuje się narodową klasykę dawną i nowszą. Widoczne jest też u nas przesycanie widowisk nowinkarską technologią, na niekorzyść żywej obecności działającego i myślącego człowieka. Można również obserwować lekceważenie rzemiosła, w tym sztuki słowa.

 

Czy notoryczne uciekanie się reżyserów przekraczających granice dobrego smaku, do prowokacji i bluźnierstwa to tylko rozpaczliwe próby przyciągnięcia widzów, czy może coś więcej?

 

– Tego typu działania, czy chwyty, zdają się dowodzić pustki intelektualnej i płycizny wyobraźni, a zwłaszcza braku poczucia odpowiedzialności ─ odpowiedzialności artystycznej, moralnej, społecznej, politycznej, odpowiedzialności za słowo i spełniane publicznie uczynki, za narodową kulturę. Ale jest i to „coś więcej”, o co Pan pyta. Jest to, jak przypuszczam, poniżenie teatru, zdegradowanie go do roli propagandzisty, do funkcji przekaziciela treści i programów poza-artystycznych. Pamiętam czas, kiedy polskiemu teatrowi narzucano na siłę funkcje propagandowe ─ miał „utrwalać Polskę Ludową”, wspierać „przewodnią rolę partii”, „umacniać przyjaźń polsko-radziecką”, wykuwać „nowego człowieka”, zaszczepiać komunizm. Dla ogromnej więszkości ludzi polskiego teatru były to funkcje i zadania obce. Jeśli je podejmowali, to pod przymusem. Zarazem bronili teatru przed propagandą. Bronili godności teatru i swojej, godności i tożsamości narodu. Nie dawniej niż w czasach stanu wojennego lat 80. teatr podjął w ogóle bojkot reżimu poprzez  bojkot oficjalnych mediów. Ludzie teatru zdobyli się przy tym na stworzenie gęstej sieci działań podziemnych, analogicznych do podziemnego i emigracyjnego teatru czasu II wojny światowej. Dziś wydaje się, że teatr stał się kanałem (często ściekiem) propagandy  chwilowych mód intelektualnych i zachowań obyczajowych wąskich mniejszości. Teatr jest manipulowany, niszczony, wyprowadzany poza granice zła i dobra.

 

Co sądzi Pan o niedawnym przypadku zerwania spektaklu Narodowego Starego Teatru przez publiczność?

 

– Widzowie upomnieli się nie tylko o swoje prawa, ale wystąpili też w obronie samej istoty sztuki teatru, jaką jest wymiana wartości i dóbr duchowych, interakcja, powoływanie wspólnoty. Nie pozostali bierni, gdy zostali zaatakowani w swych przekonaniach, ideałach, gdy po prostu poczuli się obrażani. Aktywność przysługuje w teatrze zarówno aktorom jak widzom. We wszystkich najlepszych okresach historii teatru, we wszystkich wielkich i ważnych wydarzeniach teatralnych, widzowie byli aktywni. Na różne sposoby  od współprzeżywania do współdziałania z aktorami – albo i przeciw aktorom. Gdy, prowadzeni przez Arystofanesa, widzowie wyśmiewali Kleona w Atenach; gdy podejmowali chórem „piosneczkę” Bardosa, którą  na prędce improwizował Bogusławski: „Polak nie sługa, nie zna co to pany” – a zatwierdzony przez rosyjską cenzurę tekst brzmiał „Serce nie sługa…”; gdy sekundowali brawami Mickiewiczowi w Dziadach w Teatrze Narodowym w Warszawie w 1968 r.; gdy skandowali na widowniach „Soli-dar-ność” w czasie „tygodnia solidarności z aktorami” w 1982 r. 

 

Ponieważ te znamienne wydarzenia, o których mówimy – przerwanie spektaklu oraz zatrzymanie prób innego – zdarzyły się w Teatrze Narodowym w Krakowie, nie można także nie badać i nie interpretować ich w kontekście ogólnego problemu Teatru Narodowego w Polsce. Trzeba na nowo zapytać jakie są funkcje, zadania, cele i obowiązki Teatru Narodowego. Trzeba zapytać co o tych wydarzeniach powiedzieliby Bogusławski, Kudlicz, Rapacki, Chęciński, Osterwa, Horzyca i tylu innych wielkich artystów, którzy świadomie wpisywali się w etos Teatru Narodowego, tworzyli go, umacniali, dbali o ciągłość jego tradycji. A ponieważ owe wydarzenia miały miejsce w Krakowie, trzeba przywołać również Koźmiana, Pawlikowskiego, Trzcińskiego, Frycza. A ponieważ zdarzyło się to w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej, trzeba też wrócić do twórczości i artystycznego testamentu tej wielkiej polskiej artystyki, do pojmowania przez nią zadań polskiego teatru, gdy grała w kraju, do głoszenia przez nią cudzoziemcom – w latach niewoli i zaborów  – że Polska jest i żyje, że polski teatr wciąż uczestniczy w pracy nad „wybiciem się Polski na niepodległość”.

 

Żywy i dobry teatr to był zawsze teatr zachwycający estetycznie, dający do myślenia, ale i wzbudzający emocje. Od ciszy i łez, poprzez śmiech, poprzez oklaski, aż do gwizdów, okrzyków. Ubolewam, że aktorzy zostali w Krakowie w jakiś sposób upokorzeni i poniżeni. Ale przecież widzowie nie wystąpili przeciwko nim, a w każdym razie nie przeciwko całemu zespołowi, ale przeciwko tym, którzy ten zespół postawili w takiej sytuacji. Za dobrze znam mechanizmy rządzące teatrem, aby nie wiedzieć, że na pewno wielu ludzi znalazło się w obsadach omawianych tu przedstawień nie ze swego wyboru. Dobrego imienia Narodowego Teatru w Krakowie bronią mądre i surowe słowa Elżbiety Morawiec, kiedyś kierownika literackiego tej sceny. Broni go odmowa grupy aktorów brania udziału w innym przedstawieniu. Ze szczególnym wzruszeniem zobaczyłem wśród nich Jacka Romanowskiego, a ze szczególnym smutkiem ale i z najwyższym szacunkiem, dowiedziałem się o wycofaniu się w ogóle z pracy tegoż teatru Anny Polony; oboje wystąpili kiedyś w tekście mego autorstwa. Zespół Teatru Narodowego w Krakowie ma wielu znakomitych i ceniących swą godność artystów. Oni przechowają „święty ogień”. Wiem, że nie tylko w Krakowie trwają „długie, nocne rodaków rozmowy” na temat uzdrowienia sytuacji w polskim teatrze.

 

W czym upatrywać możemy szansy na odzyskanie głównego nurtu sfery kultury przez twórców, którym bliska jest polskość i katolicyzm?

 

– To za mało powiedziane: „bliska” – trzeba pytać o twórców, dla których polskość i katolicyzm są nie tylko bliskie, ale są ich żywiołami, punktami odniesienia, najcenniejszymi wartościami. Są tacy dramatopisarze, reżyserzy, aktorzy. Na początku naszej rozmowy przywołałem Norwida – on był takim twórcą. Wróćmy do jego poszukiwania dobra, prawdy i piękna. Są to wartości, które w najczystszy sposób współbrzmią właśnie z polskością i katolicyzmem. Te wartości tworzą nierozerwalny krąg: dobro, prawda, piękno, polskość, katolicyzm. Wiem, że jest w Polsce wielu twórców, którzy dążą do tych wszystkich wartości, tworzą je, umacniają, starają się je komunikować. Ale są oni albo odosobnieni, albo działają w niewielkich niszach, a przez „oficjalne” media i „salony” nie są uznawani, więcej, są często atakowani i zwalczani, gdy tylko nadarzy się okazja lub pretekst.

 

Szansą dla polskiej kultury byłoby pozwolić im „na głos coś powiedzieć” (to też cytat z Norwida), udostępnić im media, umożliwić pracę w newralgicznych instytucjach kultury.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Roman Motoła

 

 

Prof. dr hab. Kazimierz Braun, reżyser, pisarz, uczony, były dyrektor Teatru Współczesnego we Wrocławiu, obecnie profesor sztuki teatru na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 290 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram