2 kwietnia 2014

Wielkie kłamstwo Tuska

(fot. Tomasz Adamowicz/FORUM )

Donald Tusk usiłuje wmówić Polakom, że gwarantem ciepłej wody w polskich kranach będzie Bruksela. To ona ma nas obronić przed Moskwą. To wielkie kłamstwo, które ma nas utulić w błogim śnie.

 

Konwencja otwierająca kampanię PO do Parlamentu Europejskiego. Tusk pojawia się na niej w towarzystwie Witalija Kliczko – jeszcze do niedawna opozycjonisty walczącego z Wiktorem Janukowyczem. Premier wie, jak wykorzystać obecność lidera partii UDAR: – Jeśli słyszymy po prawej stronie, że integracja europejska to pomyłka (…) to chcę żebyście wiedzieli i powtórzyli to Polakom w czasie tych europejskich wyborów: to jest prosta droga do katastrofy dla Ukrainy, prosta droga do katastrofy dla Polski i dla całej Europy – mówi. Europa panaceum na agresywną politykę Rosji – to początek wielkiego mitu, zapoczątkowanego wielkim – o ile nie największym – kłamstwem Donalda Tuska.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Pobijemy Niemców

 

Polityka premiera to agregat wszystkich grzechów głównych czołowych polityków Polski „poPiłsudskiej”. Po śmierci Marszałka zbudowany przez niego amorficzny obóz polityczny stopniowo ulegał dekompozycji. W tzw. ruchu sanacyjnym było co najmniej kilku szalenie ambitnych polityków, pozbawionych jednak formatu i autorytetu Józefa Piłsudskiego. Gdy zabrakło wodza wiążącego osobowością rozległy i w gruncie rzeczy bezideowy zlepek ludzi, musiało dojść do sytuacji, gdy poszczególne indywidualności tego obozu wędrowały w swoją stronę, wprowadzając kompletny chaos tam, gdzie być go nie powinno, czyli – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – w „grupie trzymającej władzę”. Celnie podsumował tę sytuację publicysta i polityk sanacji, Kajetan Morawski, zwracając uwagę, że przecież „nie mógł Śmigły rozkazywać Beckowi, Mościcki Śmigłemu, Beck Kwiatkowskiemu i tak dalej, na wszystkich szczeblach”.

 

Celna uwaga Morawskiego prowadzi do zrozumienia, dlaczego w 1939 roku Polska znalazła się w opłakanym stanie, tłamszona od zachodu przez Niemców a od wschodu przez stalinowską Rosję. Lata 30. to okres wielkiej nadziei dla ówczesnego pokolenia Polaków. Kraj budowany niemal od początku (ustalenie granic, tworzenie ram ustrojowych i polskiej administracji) po kilkunastu latach stanął w końcu przed szansą wdarcia się do pierwszej ligi graczy na arenie europejskiej. Polska wychodziła powoli z wielkiego kryzysu, dławiącego jej gospodarkę, a nowe pokolenie urodzone już w czasach wolności, natchnione w rodzinnych domach patriotycznym etosem, żywiło głęboką wiarę w to, że ciężka praca nad własnym rozwojem intelektualnym pozwoli już wkrótce zbudować potężny kraj. Wystarczy sięgnąć do wspomnień tych, których nazywamy dzisiaj „pokoleniem Kolumbów” i zajrzeć do głów pełnych wiary, wysokiego morale i zaraźliwej energii.

 

Co z tym kapitałem zrobiła sanacyjna elita? Pisząc krótko: roztrwoniła. Gdy bowiem okazało się, że Polsce faktycznie grozi los państwa tymczasowego, walczący o schedę po Piłsudskim politycy, jak Beck, Mościcki, Składkowski czy – w szczególności – Rydz-Śmigły, kompletnie pokpili sprawę. Miast zatroszczyć się o losy swoich poddanych (nie ma ważniejszego obowiązku dla rządzących od troski o bezpieczeństwo narodu) poczęli prowadzić absurdalną politykę międzynarodową, opartą na życzeniowym obrazie dynamicznie zmieniającej się sytuacji na arenie europejskiej. Przy tym rozpoczęli również szeroko zakrojoną kampanię na użytek wewnętrzny, mającą upewnić Polaków, że choćby III Rzesza rzuciła wojska na ich domostwa, to i tak polska armia bez większych trudności rozprawi się z agresorem.

 

Celnie z polityki Rydza zakpił Stanisław Cat-Mackiewicz: „Swoją dyktaturę (…) konsumował Rydz w przedziwny sposób. Oto codziennie ukazywało się w Gazecie Polskiej jego oblicze, przyozdobione zawsze tym samym uśmiechem błogiego zadowolenia, w otoczeniu co dzień innej delegacji, która przynosiła mu dyplom obywatelstwa honorowego jakiejś gminy lub związku, żeton honorowy lub coś takiego, równie pozbawionego związku z pracą człowieka obciążonego straszliwą odpowiedzialnością za przygotowanie narodu do wojny. Po południu szedł Rydz do domu, gdzie odpoczywał”.

 

Tusk z nagrodą Kisiela

 

Gdyby w powyższym cytacie podmienić nazwisko Rydza na Tuska, mielibyśmy w sam raz celny komentarz dla polityki „ciepłej wody w kranie”. Polityka wschodnia prowadzona przez rząd PO-PSL nie była i nie jest bowiem niczym innym jak powolnym zarzynaniem polskiej racji stanu. Na użytek wewnętrznej propagandy Tusk i jego przyboczni dwoili się i troili, by udowodnić jak nieskuteczną politykę zagraniczną prowadzili bracia Kaczyńscy. W retoryce PO Putin miał być fajnym gościem, z którym bez większych problemów można się dogadać, a Unia Europejska fantastyczną organizacją, w której Polska przytuliwszy się do matczynej piersi Angeli Merkel, może umościć sobie ciepłe gniazdko.

 

Żaden chyba polityk w III RP nie obnażył beznadziejnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej w tak jaskrawy sposób, jak uczynił to Tusk. Rząd formowany pod szyldem PiS z udziałem LPR i Samoobrony, udawał przynajmniej – bywało, że z nienajgorszym skutkiem – że nasz kraj jest w europejskiej układance elementem niepozbawionym znaczenia. W latach 2005-2007 krzyczano, tupano, skakano, co czasem nie dawało kompletnie nic (nieudana wojna o pierwiastkowy system liczenia głosów w Radzie Europejskiej) a czasem przynosiło efekty (skłonienie UE do solidarności z Polską w sprawie mięsnej wojny wytoczonej nam przez Rosję).

 

Tusk tymczasem nawet nie usiłuje niczego symulować w politycznej grze na arenie międzynarodowej. Kolejne hołdy berlińskie Radosława Sikorskiego (słynne deklaracje podporządkowania Niemcom polskiej polityki zagranicznej w ramach UE) oraz „wynegocjowana” przez wicepremiera Waldemara Pawlaka umowa gazowa z Rosją, uznana przez Komisję Europejską za zagrożenie dla naszych, polskich interesów (sic!) to najbardziej jaskrawe posunięcia obnażające słabość III RP. Oddanie w ręce Rosjan śledztwa smoleńskiego i bezsilność w sprawie odzyskania ukradzionego nam – trudno nazwać to inaczej – przez Moskwę wraku Tu-154M to już dopełnienie żałosnego obrazu kolejnych zagrań polskiej dyplomacji.

 

Gdyby Stefan Kisielewski żył i mógł sam decydować, do kogo trafi nagroda jego imienia, to zapewne Tusk znalazłby się gronie nominowanych do tej nagrody. Nie zapominajmy – o czym zapomnieć łatwo, bo Kisielowy laur jest dzisiaj traktowany jako salonowy upominek dla wiernych pretorianów – że Nagroda Kisiela powstała m.in. po to, by ujawniać przewrotność i groteskowość współczesnych nam czasów. To dlatego dostał ją np. aferzysta z początku lat 90., Bogusław Bagsik. Nominacja dla Tuska byłaby w tym kontekście w pełni uzasadniona – to pierwszy premier bezwzględnie odsłaniający słabość Polski w międzynarodowej rozgrywce. Rządy PO nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że Warszawa nie ma nic do powiedzenia ani w Moskwie, ani w Brukseli. Przy czym sam premier, niczym marszałek Rydz, nie specjalnie się tym martwi. Gra w piłkę, szusuje na nartach, odbiera kolejne nagrody (np. Człowiek Roku według Wprost), pracuje od poniedziałku w południe do czwartkowego popołudnia, by cały piątek, sobotę i niedzielę spędzić w ukochanym Sopocie.

 

Kłamstwo

 

Tusk obłudnie próbuje budować narrację europarlamentarnej kampanii wyborczej wokół konfliktu na Ukrainie. Nabiera Polaków, że jedynym ratunkiem dla Polski jest ucieczka w ramiona Brukseli. Ile Unia Europejska jest warta wobec rosyjskiej polityki twardych faktów pokazała aneksja Krymu. Unijna wspólnota nie jest zdolna do wykrzesania z siebie niczego więcej poza pokrzykiwaniem i żałosnymi sankcjami, obwołanymi przez euroentuzjastów wielkim sukcesem.

 

Po niemal siedmiu latach łaszenia się do drzwi gabinetu kanclerz Angeli Merkel (to jedyna recepta rządu na unijną politykę) Tusk stwierdził, iż czas najwyższy poudawać, że Polska w Europie coś znaczy, i że – do spółki z Barroso – pogoni Putinowi kota. To polityczne kuglarstwo, myślenie życzeniowe, usypiające Polaków w cudownym śnie. Jak sanacyjni politycy utwierdzali rodaków, że II RP dysponuje armią zdolną obrócić hitlerowskie wojska w proch i pył, tak Tusk obłudnie przekonuje, iż gwarantem naszego bezwzględnego bezpieczeństwa jest grupka eurokratów. Propaganda III RP w swojej wymowie jest znacznie bardziej żałosna niźli ta sanacyjna. I dziw gdyby Polacy dali się na nią nabrać. Jeśli jednak lider PO wmówi wyborcom po raz kolejny to, że do szczęścia wystarczy nam ciepła woda w kranie, płynąca tym razem z brukselskiego zbiornika, to wstrzyknięta w ten napój rosyjska trucizna zbierze obfite żniwo. Bo kolejne uderzenie kremlowskich jastrzębi może być znacznie bardziej dotkliwe niż aneksja pozornie odległego Krymu.

 

 

Krzysztof Gędłek

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie