7 czerwca 2013

Wielka Brytania kapituluje przed islamem

(© 2011 by Ruaridh Stewart )

Wydaje się, że w języku angielskim niedługo zabraknie słów. Do tej konstatacji można dojść obserwując procesy zachodzące w brytyjskich mediach. Do tej pory słowem-kluczem było sformułowanie “Azjaci”, zwyczajowo oznaczające „muzułmanów”, obecnie ten etap mamy już za sobą. „Azjaci” trafili najwyraźniej na czarną listę, na której znaleźć też można takie pejoratywne określenia, jak „islam”, „muzułmanie” czy „meczety” (obecnie w użyciu jest fraza „centra religijne”). Zaskakującym jest, – ale tu wieszczę ogromne pole do popisu dla zwolenników totalitaryzmu płciowego – że z doniesień medialnych wciąż możemy się dowiedzieć, czy mowa o mężczyźnie, czy o kobiecie; podawany jest także (stygmatyzacja?) wiek delikwenta.

 

Jeżeli zatem, chcąc uzyskać informacje na temat tego, co stało się w Woolwich, ktoś zdał się na brytyjskie media, z doniesień na przykład radia BBC 5 Live mógł dowiedzieć się, że mężczyzna został tam zabity przez dwóch innych mężczyzn, zaś w to wszystko zaangażowanych jest jeszcze dwoje innych ludzi w wieku lat 29. To jakże rzetelne doniesienie mówi wszystko na temat natury i okoliczności ataku i jak wiemy, między innymi dzięki Maxowi Kolonko, nie jest zjawiskiem odosobnionym w brytyjskich mediach.  

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wystarczy włączyć telewizję pierwszej lepszej stacji, żeby dowiedzieć się od przejętego reportera, że w wyniku ataków terrorystycznych zginęło więcej muzułmanów niż niemuzułmanów. No dobrze, pytam samą siebie, co mi chcecie w ten sposób przekazać? Że islam jest niewinny? Że jego pierwszymi ofiarami są sami muzułmanie? To drugie jest dla mnie oczywiste, wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w świecie islamskim oraz na opłakany stan większości państw rządzonych przez muzułmanów. Mam jednak wrażenie, że nie o to chodzi telewizyjnym inżynierom umysłów, którzy w dużej mierze decydują przecież o tym, co myśli opinia publiczna. Im chodzi o to, żeby wymazać jakiekolwiek choćby podejrzenie, że istnieje niezaprzeczalny związek pomiędzy wyznawaną wiarą mordercy z Woolwich, a tym, co i w jaki sposób uczynił.

 

Komentarze medialne skupiają się także na tym, iż od czynienia mieliśmy z „samotnym wilkiem”, to znaczy osobą niepowiązaną z żadną grupą terrorystyczną. Założenie jest takie, że samotnym wilkiem nie należy się przejmować. Jak się wydaje, są ku temu dwa powody. Po pierwsze, jest to efekt uboczny tego, że określenie „terroryzm” z bardzo konkretnej formy walki politycznej, stało się we współczesnym dyskursie użyteczną łatką, którą można opatrzyć każdy atak skierowany przeciwko państwu vel społeczeństwu, używając go tym samym jako narzędzia w eliminowaniu przeciwników. Po drugie, po zamachach 7/7 w Wielkiej Brytanii utopiono przecież ogromne sumy pieniędzy i środków w programach antyterrorystycznych i antyradykalizacyjnych, nikt zatem nie chce by w dobie kryzysu ekonomicznego, gdy liczy się każdego pensa, kwestionować jakość i sensowność tych wydatków.

 

Niestety! I ta strategia nie wydaje się spełniać pokładanych w niej oczekiwań. Jeżeli bowiem zgodzimy się, że rzeźnik z Woolwich żadnym terrorystą nie był, to czym wytłumaczymy fakt, że wśród brytyjskich muzułmanów istnieją tysiące jemu podobnych – myślących tak samo, wyznających identyczne wartości i – co pokazują podejmowane w ostatnich dniach próby innych ataków, będące oczywistą kalką tego, co Michael Adebolajo zrobił w Woolwich – gotowych do działania. Na dodatek, kiedy atak jest planowany przez organizację terrorystyczną, służby bezpieczeństwa mają jakąś szansę go wykryć i uniemożliwić. Morderstwo w Woolwich jeżeli nawet jest aktem terroryzmu, to jest to terroryzm trzeciej generacji, którego Europa do tej pory nie znała.

 

Po terrorystach „outsiderach” importowanych do Europy dzięki tolerancyjnej polityce imigracyjnej kontynentu, takich, jak zamachowcy z 11 września, przyszła kolejna fala terrorystów „insiderów” – drugie, a czasem i trzecie pokolenie europejskich muzułmanów, których rodzice przybyli do Europy za chlebem, ale którzy sami rodzili się i wychowywali na kontynencie, jak zamachowcy z Londynu. Michael Adebolajo, terrorysta-konwertyta, otworzył nowy rozdział podręczników al-Kaidy, wcielając w życie to, co zapożyczając slogan reklamowy znanej marki, niektórzy eksperci określają mianem terroryzmu „Just do it”. Spontaniczność i amatorszczyzna tego rodzaju ataków sprawiają, że każdy może je przeprowadzić, a ponieważ nie wymagają one skomplikowanego planowania i logistyki, stają się praktycznie niemożliwe do zapobieżenia. To pokazuje także, że do radykalizacji nie są potrzebne już kosztowne wyprawy w góry Afganistanu, gdzie znajdują się obozy treningowe wojowników świętej wojny; dzisiaj wystarczy łącze internetowe – serwis YouTube, a także inne strony obfitują w kazania radykalnych imamów oraz wszelkie stosowne pomoce dydaktyczne, informujące, jak sobie poradzić z organizacją i przeprowadzeniem zamachu terrorystycznego. Jeżeli zatem nastroje wśród brytyjskich muzułmanów są choć w połowie tak radykalne jak się to uważa, nie bez kozery nazywając Londyn – Londonistanem, to zdaje się, że w najbliższych latach Wyspiarze będą mieli pełne ręce roboty. I to pomimo nieustannego zaklinania rzeczywistości, jakie codziennie odbywa się w brytyjskich mediach.

 

Te bowiem wolą się skupiać na tym, że morderca ubrany był zwyczajnie i mówił z typowym londyńskim akcentem. A jednak, pomimo stroju i akcentu, Adebolajo czuł się bardziej związany z Irakiem czy Afganistanem, chociaż przecież nigdy ich nie odwiedził. Czy nie powinno to niepokoić? Czy potrzeba bardziej wymownego wskaźnika, że miejsce narodzin i język są w kontekście radykalizacji muzułmańskiej zupełnie bez znaczenia? Adebolajo czuje się bardziej związany ze swoimi braćmi w krajach muzułmańskich, bo jest częścią ummy – wszystkich wyznających wiarę Mahometa. I to dla niego jest nadrzędna tożsamość, tożsamość, którą podziela wielu innych brytyjskich muzułmanów. Jest to jednak teza niedopuszczalna w mainstreamowych mediach, które całkowicie poświęciły się szukaniu „motywów” napastnika. Przedsięwzięcie takie wydaje się jednak skazane na niepowodzenie, tym bardziej, że fragmenty wypowiedzi Michaela Adbolajo wyjaśniające źródła jego inspiracji (sura at-Tawba, dziewiąty rozdział Koranu) oraz przyczyny jego zachowania, zostały w doniesieniach medialnych skrzętnie ocenzurowane. Syzyfowa praca stojąca przed brytyjskimi dziennikarzami polega zatem na zatuszowaniu prawdziwych motywów i przedstawieniu innych, wpisujących się w obowiązującą filozofię przekazu.

 

Łatwo nie będzie –  opublikowany ostatnio raport niezależnej organizacji The New Culture Forum, przedstawił analizy dotyczące materiałów nadawanych przez BBC w programach informacyjnych od 1997. Raport stwierdza jednoznacznie, że podczas gdy islam ma pozycję uprzywilejowaną, krytyka chrześcijaństwa oraz innych religii jest na antenie BBC dopuszczalna. Raport donosi także, że “BBC niechętnie porusza tematy związane z islamskim ekstremizmem i aktami agresji ze strony mniejszości zamieszkujących Wielką Brytanię; znacznie częściej można ujrzeć muzułmanów jako ofiary rasizmu czy islamofobii”. Doniesienia te potwierdzają raport zarządu powierniczego BBC, który już w 2007 roku oskarżał firmę o autocenzurę w tematach, które uznała za „nie do przełknięcia”. A ponieważ zdecydowanie nie do przełknięcia jest poruszenie tematu radykalizacji wspólnot muzułmańskich, media skupiają się na pacyfikowaniu białej populacji. Żołnierze na przykład zachęcani są do tego, by nie nosić mundurów w miejscach publicznych. Przypuszczałabym, ze kolejnym krokiem będzie zachęcanie księży do zaprzestania noszenia sutann i koloratek, ale tu rzeczywistość wyprzedziła kreację medialną, księża bowiem od dawna już tego nie robią, co więcej są takie rejony w Londynie, gdzie kapłani od dawna boją się publicznie pokazywać, ze strachu przed pobiciem i innymi szykanami.

 

Ustępstwa na rzecz islamu zaszły już tak daleko, że czas wziąć się za eliminowanie ewentualnych sprzeciwów wobec zaistniałej sytuacji. Zgodnie z tą logiką English Defence League – formacja sprzeciwiająca się islamizacji kraju – przedstawiana jest w mediach jako skrzyżowanie SS z mafią, za to dowiedzieć się można, że muzułmanie witają protestujących ksenofobów i rasistów herbatą i ciastkami. Jakby tego wszystkiego było mało, była szefowa MI5, dama Stella Rimington, nawołuje społeczeństwo do czujności, czyli do szpiegowania sąsiadów, co ma być najlepszą metodą powstrzymania każdego terrorysty.

 

Muszę przyznać, że nie wróżę tej nowej strategii antyterrorystycznej dużych sukcesów. Przypomina ono nieco działania brytyjskiej służby zdrowia. Kto mieszkał w Wielkiej Brytanii, ten wie, że na wszystko przepisuje się tam paracetamol. W tym wypadku nie tylko oczekuje się, że paracetamol wyleczy raka toczącego społeczeństwo, ale jeszcze potęguje wrażenie postępującej schizofrenii. Z jednej strony ludzie trafiają do więzienia za publikowanie nieprzychylnych islamowi komentarzy na Facebooku czy Twitterze, albo zakuwani są w kajdanki za wygłoszone na forum publicum zdanie „wracajcie do domu” (w tym ostatnim wypadku przytrafiło się to 85-letniej staruszce, weterance drugiej wojny światowej), z drugiej zaś zachęca do działań, które zazwyczaj w realiach brytyjskich kończą się oskarżeniami o rasistowską-islamofobiczną-antymuzułmańską bigoterię, zwolnieniami z pracy, grzywnami i innymi szykanami. Jeżeli więc absurdalność obecnej dyktatury multikulturalizmu nie zostanie zauważona, radykalizacja po obu stronach barykady będzie się tylko pogłębiać, a na nowe ataki nie będziemy musieli długo czekać. Ale może o to mediom chodzi?

 

Monika Gabriela Bartoszewicz


 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie