29 marca 2012

Miraż „islamskiej demokracji” – zwycięży Koran

 

Nazwane szumnie “arabską wiosną” powstania, które przetoczyły się przez Bliski Wschód i Afrykę Północną, doprowadziły raczej do utrwalenia politycznych aspektów islamu, niźli do wprowadzenia zachodnich modeli politycznych. Idee demokracji i pluralizmu, tak modne wśród elit świata islamskiego w pierwszej połowie dwudziestego wieku, obecnie wypadły z łask i jak niepyszne odeszły w zapomnienie do tego stopnia, że możemy spokojnie powiedzieć iż “arabska wiosna” na naszych oczach zmieniła się… w zimę.

 

Wesprzyj nas już teraz!

 

W popularnych mediach rewolty, przewracające autorytarne reżimy niczym domki z kart, przeciwstawiane są zmianom w Iraku, czy w Afganistanie, zapoczątkowanym przez międzynarodowe interwencje zbrojne. Chóry dziennikarzy, specjalistów i obserwatorów były zgodne co do tego, że powstania i protesty przeciwko znienawidzonym przywódcom, jak Kaddafi, czy Mubarak, w tym wypadku nie były wynikiem decyzji podjętych arbitralnie przez światowe potęgi, ale oddolnym procesem, który dał wyraz woli uciskanych przez wiele lat społeczeństw. W takim właśnie duchu dziennikarz „Wall Street Journal” Matthew Kaminski zaopiniował, że dzięki “arabskiej wiośnie” przejście w stronę demokracji na Bliskim Wschodzie będzie tak proste, jak było to w przypadku demokracji, które wyłoniły się po upadku Związku Radzieckiego. Tak się oczywiście nie stało i – co łatwo można było przewidzieć – przemiany ustrojowe wzmocniły jedynie ugrupowania islamistyczne, jak miało to miejsce choćby w Egipcie, gdzie zdobyły one około 70 procent głosów.

 

Trzeba przyznać, że za zachodnie poparcie dla “arabskiej wiosny” w ogromnej mierze odpowiedzialne jest myślenie życzeniowe, oparte na przekonaniu, że należy zrobić wszystko, by w tym regionie powstały mityczne umiarkowane islamskie republiki, które służyłyby za model dla reszty islamskiego świata. Polityka ta oczywiście nie działa, gdyż umniejsza się, czy wręcz ignoruje, zasadniczą substancję prawa koranicznego takiego, jakim ono jest rzeczywiście, nie zaś jakim europejscy apologeci islamu chcieliby je widzieć. Kolejną popularną taktyką jest traktowanie zmian zachodzących pomimo islamu, jako następujących dzięki niemu. Najlepszym tego przykładem jest podejście do Turcji, gdzie zmiany ustrojowe i społeczne były możliwe tylko dlatego, iż zwolennicy szariatu (prawa koranicznego) trzymani byli w szachu przez stronników konkurencyjnej ideologii, kemalizmu oraz stojącą za nimi armię. Obecnie turecka wersja “umiarkowanej islamskiej demokracji” przechodzi metamorfozę, której „arabska wiosna” służy niejako za inspirację. Także i w Turcji, podobnie jak to się stało w Tunezji, Egipcie czy Libii, procesy te nie prowadzą w żadnym razie do owego mitycznego umiarkowania. To nie powstrzymuje jednak takich komentatorów, jak Kaminski od epatowania fałszywym optymizmem, bazującym na tendencji do projektowania własnych koncepcji i norm na świat islamski, gdzie nie mają one żadnego znaczenia. Kaminski nawołuje do reformacji w islamie nie zdając sobie sprawy z tego, że islamizm jest właśnie tą reformacją, której rewolty „arabskiej wiosny” dodały tylko skrzydeł. Jednakowoż fakt, że zarówno samej “arabskiej wiośnie”, jak i jej następstwom w swoich internetowych komunikatach przyklaskiwał Bin Laden, albo politykom umykał, albo też niepomiernie ich dziwił. Zrozumienie, że to co mają za tryumf oświeconego sekularnego społeczeństwa i wyrugowanie religii z życia publicznego i politycznego, jest w istocie procesem wprost przeciwnym, przechodzi ich zdolności percepcyjne.

 

W przywoływanym powyżej artykule Kaminskiego najbardziej kuriozalnym smaczkiem jest cytat z Adama Michnika, który powiedział: „jeśli judaizm potrafi współistnieć z demokracją, to potrafi to każda religia”. Kaminski chce przez to zasugerować czytelnikowi, że podobne osiągnięcie nie będzie problemem i dla islamu. Podejście takie pokazuje nie tylko zupełne niezrozumienie różnic pomiędzy religiami (które przecież w mniemaniu elit są takie same), ale, przede wszystkim zwraca uwagę na ogromną krótkowzroczność, by nie rzec – zaślepienie zachodnich mediów i fetowanych przez nie „ekspertów”, dotyczące fenomenu „arabskiej wiosny”. Zaślepienie, które, niestety, za ich pośrednictwem rozprzestrzenia się też na społeczeństwa Europy.

 

Weźmy choćby masowy odbiór kryzysu libijskiego – jak zwykle skoncentrowano się jedynie na jedynym pewnym elemencie całej układanki, a to jest na pułkowniku Kaddafim, którego prosto i wygodnie można było obarczyć winą za całe zło, podczas gdy clou całej sytuacji, ducha zmian stojącego za wszystkimi rewoltami arabskiej wiosny, nigdy nie jest uznawane. Zatem wobec upadku kolejnego dyktatora, euforycznie zakrzyknięto: “demokracja!”, jak gdyby mając nadzieję, że te zawołania zagłuszą okrzyki tych, którzy Kaddafiego zamordowali, skandując przy tym „Allah Akbar!”.

 

Na pytanie zatem, czego należy spodziewać się po „arabskiej wiośnie”, rozsądny człowiek odpowie, że zapewne nadejdzie po niej upalne lato. Kto zaś widział film Nikity Michałkowa „Spaleni słońcem” wie, czego się po takiej kanikule spodziewać. Nie jest to niestety dobra wiadomość, ani dla Europy, ani dla chrześcijan zamieszkujących regiony objęte rewolucjami.

 

 

 

Monika Gabriela Bartoszewicz – doktorantka na brytyjskim St. Andrews University w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego, asystentka programu Praw Człowieka i Demokratyzacji w Europejskim Centrum Międzyuniwersyteckim w Wenecji.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie