28 czerwca 2014

Wersal i nowy porządek Europy

(William Orpen, Podpisanie traktatu pokojowego w Sali Lustrzanej Wersalu (fragment). Fot. Malcolm77/Wikimedia)

W Sali Zwierciadlanej pałacu wersalskiego 28 czerwca 1919 roku został podpisany traktat kończący konferencję pokojową obradującą od stycznia w Paryżu. Siła symboli! W tym samym miejscu, wybranym przez Bismarcka nieprzypadkowo jako symbol gloire de France, w 1871 roku została proklamowana Rzesza Niemiecka zjednoczona „krwią i żelazem” przez Prusy Hohenzollernów. Niespełna pół wieku później Francuzi mieli swój rewanż, także (a właściwie przede wszystkim) w sferze symbolicznej.

 

Traktat wersalski ustanawiał ład polityczny w Europie po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Ład, który okazał się wyjątkowo nietrwały. Właściwie przestał obowiązywać już w 1935 roku, gdy mocarstwa zachodnie (Wielka Brytania przede wszystkim) zgodziły się na remilitaryzację Niemiec rządzonych przez narodowych socjalistów. W zestawieniu z postanowieniami kongresu wiedeńskiego, kończącego w Europie epokę wojen rewolucyjnych i napoleońskich, które przetrwały w zasadzie aż do roku 1914, ład powersalski okazał się wyjątkowo kruchy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jedna z istotnych przyczyn takiego stanu rzeczy leżała w tym, że w odróżnieniu do kongresu wiedeńskiego, nie skupił (gdy chodzi o gremia decyzyjne) wszystkich najważniejszych mocarstw, a tylko mocarstwa zwycięskie. Ale i te nie wszystkie. Poza Wersalem pozostał najważniejszy gracz, który w takiej roli wyłonił się w okresie Wielkiej Wojny czyli Stany Zjednoczone. Co prawda wywierały one niemały wpływ na kształt postanowień traktatowych (na czele z ukochanym „dzieckiem” prezydenta Wilsona tj. Ligą Narodów oraz forsowaną przez Amerykanów zasadą „samostanowienia narodów”), jednak rok później Senat USA odmówił ratyfikacji traktatu podpisanego w Wersalu.

 

Na paryskiej konferencji nie była obecna Rosja. Bolszewicy już w marcu 1918 roku w Brześciu zawarli z Niemcami separatystyczny traktat pokojowy, co było formalną przyczyną ich absencji w Paryżu.

Nie było również Niemiec, którym traktat podyktowano. Z polskiej perspektywy można powiedzieć, że stało się bardzo dobrze. Jakże by wyglądała wówczas na przykład sprawa ustalania polskiej granicy zachodniej? Nawet i bez obecności delegacji niemieckiej na konferencji pokojowej, udało się Berlinowi uzyskać w tej mierze całkiem sporo (dzięki skutecznemu reprezentowaniu niemieckich interesów przez Wielką Brytanię).

 

Błędy zwycięzców

Przypomnijmy, że podczas kongresu wiedeńskiego dużo do powiedzenia miała przecież pokonana Francja reprezentowana przez zręcznego Talleyranda. Niemcy podpisywał traktat wersalski w poczuciu krzywdy; poczuciu, którego źródła w dużej mierze były spowodowane błędnymi decyzjami zwycięskich aliantów.

 

W 1814 roku nikt nie miał wątpliwości, że Francja została pokonana. Wojska antynapoleońskiej koalicji weszły do Paryża. W 1918 roku, w momencie zawierania rozejmu w Compiegne, wojska niemieckie stały we Francji i głęboko w Rosji. Nic więc dziwnego, że w momencie gdy Ententa nie zdecydowała się na marsz w głąb Niemiec, Niemcy mieli poczucie, że nie tylko zostali pokonani niesłusznie, ale że zostali w ostatniej chwili ograbieni ze zwycięstwa. Zaraz też narodziła się nad Renem i Sprewą „legenda o ciosie w plecy” i o armii „nigdy nie pokonanej w polu”. Skoro zwycięstwo było w zasięgu ręki, dlaczego nie spróbować raz jeszcze w przyszłości?

 

Drugi błąd Ententy, to wpisanie do tekstu traktatu wersalskiego, który Niemcy byli zmuszeni podpisać, winy Niemiec za wybuch pierwszej wojny światowej (art. 227). Ta próba czynienia z traktatu politycznego traktatu historiograficznego (czyli badania przyczyn ważnego wydarzenia historycznego z jasnym orzeczeniem winy) była kolejnym elementem różniącym in minus traktat wersalski od wiedeńskiego. Tzw. kwestia winy wojennej (Kriegsschuldfrage) była w polityce niemieckiej paliwem dla tych sił politycznych (w realiach Republiki Weimarskiej chodziło o wszystkie najważniejsze partie – od prawa do lewa), które od początku kontestowały traktat wersalski. Nie mówiąc już o szczegółowych postanowieniach, zwłaszcza terytorialnych, które w Niemczech zostały odebrane jako krzycząca krzywda (przecież zwycięstwo było tuż, tuż!).

 

Krytycy traktatu wersalskiego piszący z perspektywy państw formalnie zwycięskich, wskazywali, że zapisane w traktatowych postanowieniach zwycięstwo to jest raczej iluzoryczne. W 1920 roku ukazała się głośna książka Jacquesa Bainville’a – konserwatywnego pisarza z monarchistycznej „Akcji Francuskiej” – pt. „Konsekwencje polityczne pokoju”. Bainville wskazywał, że Wersal radykalnie poprawił strategiczną pozycję Niemiec, które na wschodzie nie sąsiadują już z potężną Rosją i silnymi Austro-Węgrami (jak przed 1919 rokiem), ale ze słabą Czechosłowacją i Polską, która – przy całej dla niej sympatii francuskiego pisarza – nie jest ekwiwalentem potężnego rosyjskiego niedźwiedzia.

 

Kolejnym błędem traktatu wersalskiego – jak podkreślał Bainville – było pozostawienie poza granicami Niemiec licznych mniejszości niemieckich w krajach nadgranicznych, przede wszystkim w Czechosłowacji oraz zgoda na istnienie osobnego państwa austriackiego, i to wbrew reklamowanej zasadzie „samostanowienia narodów”, bo przecież w 1918 roku większość Austriaków chciała przyłączenia się do „wielkich Niemiec”. W ten sposób – jak przewidywał już w 1920 roku francuski autor – twórcy traktatu wersalskiego wytyczyli plan ekspansji Niemiec w Europie: dążenie do przyłączenia Austrii oraz skupienia w jednym państwie wszystkich Niemców. W ten sposób, przekonywał monarchistyczny pisarz, Francja w 1919 roku weszła na „ścieżkę Sadowy”, tj. powtórzenia najpoważniejszego błędu II Cesarstwa czyli faktycznego wspomagania sprawy zjednoczenia Niemiec.

 

Powrót Polski

Z polskiej perspektywy Wersal był przypieczętowaniem powrotu Polski do grona niepodległych państw. W ten sposób wspólnota międzynarodowa uznawała restytuowana rok wcześniej polską Drugą Niepodległość. Jak pisał Roman Dmowski, jeden z polskich sygnatariuszy traktatu: „Polacy odnieśli w tej wojnie największe ze wszystkich narodów zwycięstwo”, bo „odzyskali swe państwo od razu na zjednoczonych ziemiach polskich, na głównym swoim obszarze narodowym, wraz ze swoim brzegiem Bałtyku”.

Chociaż traktat wersalski, który w sensie terytorialnym regulował tylko przebieg granicy polsko-niemieckiej i w tej mierze w ważnych sprawach ustępował na rzecz Niemiec z naszą stratą (plebiscyty na Warmii i Mazurach oraz na Górnym Śląsku, ustanowienie Wolnego Miasta Gdańska), a nawet w pewnym sensie naruszał suwerenność państwa polskiego poprzez narzucenie nam tzw. traktatu mniejszościowego (o respektowaniu praw mniejszości narodowych), to jednak był pieczęcią nad polską niepodległością. Tusz jednak dostarczył niepodległościowy wysiłek całego narodu.

 

Tak też traktat wersalski był odbierany przez zaprzysięgłych wrogów naszej niepodległości. Dość przypomnieć tutaj słynne dictum sowieckiego ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa, który w październiku 1939 roku – już po wspólnym z III Rzeszą rozbiorze Rzeczypospolitej – mówił o Polsce jako o „pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego”. W jakimś sensie do tych słów nawiązywał przebywający w Polsce w 2009 roku z okazji siedemdziesiątej rocznicy wybuchu drugiej wojny Władimir Putin. Podczas swojego przemówienia na Westerplatte rosyjski przywódca (wówczas premier) mówił o „uzasadnionym poczuciu winy Niemiec i Rosji” z powodu postanowień traktatu wersalskiego.

 

Ecclesia non grata

 

Była jeszcze jedna istotna różnica między kongresem wiedeńskim a traktatem wersalskim i paryską konferencją pokojową. Ten z 1919 roku był pierwszym w dziejach dyplomacji europejskiej regulującym globalnie ład polityczny na kontynencie traktatem, do którego nie zaproszono nawet w roli obserwatora Stolicy Apostolskiej.

 

Przypomnijmy, że Wiedeń restytuował Państwo Kościelne, dyplomacja papieska była obecna (głównie jako obserwator) podczas negocjacji, a sygnatariusze traktatu mieli poczucie – choć może mgliste i opacznie rozumiane – istnienia czegoś, co wcześniej nazywano christianitas, wspólnotą ludów chrześcijańskich. Wyrazem tego poczucia – podkreślmy nie do końca właściwie pojmowanego – był akt Świętego Przymierza.

 

W 1919 roku Państwa Kościelnego nie było na mapie, a papieskich dyplomatów podczas paryskich negocjacji. Nie było to przeoczenie uczynione w ferworze wielu ważnych spraw do uzgodnienia, ale świadomy wybór. Już w czasie pierwszej wojny światowej dyplomacja francuska jasno dawała do zrozumienia, że chłodno traktuje wszelkie papieskie inicjatywy pokojowe i nie przewiduje jakiegokolwiek udziału Stolicy Apostolskiej w przyszłej konferencji. Podobny warunek postawiła Entencie w 1915 roku dyplomacja Włoch podczas tajnych negocjacji z Londynem i Paryżem nad przystąpieniem do wojny przeciw Niemcom i Austro-Węgrom. Mówił o tym artykuł 15. tajnego traktatu londyńskiego (1915 r.) zawartego między Włochami, Francją, Rosją oraz Wielką Brytanią.

 

W obu przypadkach sprzeciw motywowany był ideologicznie. Zarówno nad Sekwaną jak i nad Tybrem kierownictwo dyplomacji (podobnie jak całych gabinetów) sprawowane było przez prominentnych przedstawicieli wolnomularstwa. Ten fakt nie tylko tłumaczył niechęć Ententy, powiększonej w kwietniu 1917 roku przez USA, do podejmowania inicjatyw pokojowych zgłaszanych przez katolickiego cesarza Austrii Karola I („reakcyjne”, bo katolickie i monarchiczne Austro-Węgry musiały zniknąć), ale również blokowanie jakiegokolwiek, nawet symbolicznego, współudziału (patronatu) Stolicy Apostolskiej podczas tworzenia powojennego ładu politycznego w Europie.

 

Pokój nietrwały i niesprawiedliwy

Odwołań do chrześcijaństwa jako spoiwa wspólnoty narodów europejskich zabrakło zarówno w tekście traktatu wersalskiego jak i Pakcie Ligi Narodów. Papież Benedykt XV w encyklice Pacem Dei munus z 23 maja 1920 roku, w której przypominał o wysiłkach podejmowanych przez Stolicę Świętą w czasie wojny i po wojnie na rzecz zaprowadzenia trwałego i sprawiedliwego pokoju, wskazywał, że bez odwołania się do zasady wspólnoty narodów wyrosłej z chrześcijaństwa (foederatis autem christiana lege nationibus), pokój uzgodniony przy stole konferencyjnym nie będzie ani trwały ani sprawiedliwy; nie będzie „pokojem chrześcijańskim”.

 

A przecież, jak podkreślał Benedykt XV w tym dokumencie, kontynent nasz jest ciągle „Europą chrześcijańską pod przewodem i auspicjami Kościoła”. To święty Kościół katolicki jest „najdoskonalszym modelem uniwersalnego społeczeństwa, […] który dzięki swemu ustrojowi i instytucjom stanowi wspaniały środek ku zaprowadzeniu braterstwa między ludźmi”. Papież przypominał w tym kontekście słowa św. Augustyna o Kościele powszechnym, który „łączy obywateli z obywatelami, narody z narodami, jednym słowem ludzkość całą nie tylko węzłami wspólności, lecz także jakiegoś braterstwa”.

Twórcy traktatu wersalskiego takiego wsparcia nie chcieli. Ze skutkiem wiadomym.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie