14 czerwca 2017

Wenezuelczycy głodują przez socjalizm

(Fot. REUTERS / Carlos Garcia Rawlins / Forum)

Co dzieje się z krajem dysponującym największymi zasobami ropy naftowej na świecie, jeśli wprowadzić w nim socjalizm? Brakuje lekarstw, środków czystości, a ludzie jedzą szczury lub głodują. Obywatele mordują się wzajemnie lub zabija ich władza. Mieszkańcy Wenezueli, bo o niej mowa, mają już tego dosyć. W tym katolickim kraju niebagatelną rolę odgrywa Kościół. Biskupi solidaryzują się z udręczonym narodem. Co jednak uczyni Watykan?

 

Wenezuela rozpoczęła swoją egzystencję jako hiszpańskie dominium. Hiszpańskie, a więc katolickie i zachodnie. W 1821 roku Simon Bolivar doprowadził do uzyskania niepodległości przez tzw. Wielką Kolumbię – kraj składający się z terytoriów obecnego Ekwadoru, Kolumbii, Panamy i Wenezueli. Ta ostatnia uniezależniła się w 1830 roku. Podczas walk zginęła jedna trzecia ludności kraju. W nowopowstałej republice początkowo zachowano hiszpańskie tradycje. Jednak nie na długo. Kraj przez niemal półtora wieku miotał się między rządami masońskimi, wojskową dyktaturą a liberalną republiką. Ta ostatnia, oparta na systemie dwupartyjnym, istniała od 1958 do 1999 roku. Wówczas to do władzy doszedł zwolennik „socjalizmu XXI wieku”, Hugo Chavez.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Objęcie przezeń rządów zostało poprzedzone przez transformację kultury w lewicowym duchu. Jak twierdzi Carlos Casanova na łamach OnePeterFive.com, prym w tym niechlubnym procesie wiodły media związane z rodziną Rockefellerów. Co więcej, skrajna lewica marksistowska dokonała w tym czasie infiltracji uniwersytetów i Kościoła. Również Poglądy Hugo Chaveza trudno określić inaczej niż jako komunistyczne. Według znawcy jego myśli politycznej, zmierzał on wprost do eksterminacji klasy średniej. Nic więc dziwnego, że za jego prezydentury rozpoczęły się radykalne przekształcenia społeczne i ekonomiczne, w tym również wywłaszczenia. Gwałtownie wzrósł też współczynnik przestępstw. Te pozostają problemem po dziś dzień. Zdławiono też wolność prasy i autonomię wyższych uczelni.

 

Rewolucji dokonano przy pomocy reżimu Fidela Castro. Hugo Chavez sprowadził wręcz do kraju jego tajne służby. Istnieją podejrzenia, że sam chciał zostać następcą kubańskiego przywódcy. Wzbudziło to podejrzenia Raula Castro, również ostrzącego sobie zęby na to stanowisko. Zdaniem niektórych, to właśnie ten ostatni w 2013 roku pozbawił życia Chaveza.

 

Następcą Chaveza został mało wcześniej znany Nicolas Maduro, z zawodu kierowca autobusu. Oficjalna wersja głosi, że wygrał on normalne, demokratyczne wybory w 2013 roku. Nieoficjalnie: wyniki były sfałszowane, a decyzja o objęciu przezeń prezydentury zapadła w Hawanie.

 

Wenezuelczycy nie pozostawali jednak bierni. Rozpoczęli protesty, zanim jeszcze sytuacja kraju stała się katastrofalna. Liderzy opozycji: Leopoldo Lopez, Antonio Ledezma i Maria Corina Machado podjęli skuteczne starania ukierunkowane na wzniecenie rebelii. Zmierzający do usunięcia kubańskiego zwierzchnictwa ruch oporu uzyskał poparcie wenezuelskich biskupów w kwietniu 2014 roku. Gdy protestujący zbliżali się do swego celu, doszło do interwencji prezydent Chile Michelle Bachelet i papieża. Zaapelowali oni o dialog.

 

11 kwietnia 2014 roku pod wpływem Franciszka otwarto „stół dialogu”. Podczas obrad, jak relacjonuje wspomniany już tu Carlos Casanova, nuncjusz apostolski w Wenezueli przekazał ciepłe słowa swojego zwierzchnika na temat rządu Nicolasa Maduro, szukającego jakoby „dobra wspólnego”. Działania Watykanu doprowadziły do rezygnacji z protestów. Jednak pod koniec 2015 roku Wenezuelczycy ponownie wystąpili przeciwko prezydentowi Maduro. Scenariusz się powtórzył, ponownie za sprawą watykańskiego nawoływania do dialogu.

 

Podobna sytuacja nastąpiła także w 2016 roku. Opozycja zebrała wówczas podpisy pod wnioskiem o referendum dotyczące odwołania prezydenta, lecz władza uznała je za nieważne. W efekcie doszło do protestów. 26 października na ulicach manifestowało 5 milionów osób. Opozycja planowała marsz na siedzibę rządu w celu obalenia Nicolasa Maduro. Dalsze istnienie gabinetu wisiało więc na włosku, władza nie zamierzała jednak tanio sprzedawać skóry. Groziło rozlewem krwi. Wysłannik papieża Franciszka, Claudio Maria Celli zaapelował o podjęcie negocjacji, zaś liderzy opozycji ulegli autorytetowi. Niewykluczone, że ocaliło to życie niektórych manifestantów. Jednak z drugiej strony, przedłużyło też cierpienia Wenezueli pod socjalistycznymi rządami.

 

Od bonanzy do głodu

Warto przyjrzeć się gospodarczym aspektom sytuacji w Wenezueli. Początkowe lata rządów Nicolasa Maduro nie zapowiadały obecnej tragicznej sytuacji. Dzięki wysokim cenom ropy naftowej, państwo finansowało swoim obywatelom edukację i ochronę zdrowia. Zmniejszyła się śmiertelność, wzrosły płace. Bonanza skończyła się jednak wraz ze spadkiem cen surowca. Państwu zabrakło pieniędzy. Gdyby oparte było na gospodarce rynkowej, nie doszłoby do takiej tragedii. W systemie socjalistycznym trudno jednak liczyć na prywatną przedsiębiorczość.

 

Panujący ustrój doprowadził wenezuelską ekonomię na skraj upadku. Brakuje żywności, a część ludzi dosłownie głoduje. Zdarzają się przykłady osób zmuszonych do spożywania surowego, szczurzego mięsa. Inni przeczesują śmietniki w nadziei na resztki pozostawione przez bogatszych mieszkańców.

 

„Jakkolwiek trudno w to uwierzyć, pojawił się głód” – pisze profesor Marek Chodakiewicz na łamach portalu theweichertreport.com. „Brakuje papieru toaletowego, mydła czy leków. Brak higieny prowadzi do rozprzestrzeniania się chorób. Tę sytuację pogarsza niemal całkowita dezintegracja służby zdrowia i niemal wszystkich prowadzonych przez państwo usług” – dodaje. Jedynym ratunkiem często okazuje się czarny rynek.

 

Czy jednak Wenezuela nie jest krajem bogatym w surowce naturalne, a konkretnie w ropę naftową? Owszem, ale, jak twierdzi Marek Chodakiewicz, okazało się to tylko przekleństwem dla tego kraju. Dlaczego? Z powodu uzależnienia gospodarki od tego surowca. Spadek cen na rynkach światowych pozostawił kraj w katastrofalnym stanie. Rozpadło się także egzotyczne porozumienie Wenezueli z Chinami, Rosją i Iranem. Trwają społeczne protesty, w wyniku których zginęło już ponad 70 osób.

 

Rola Kościoła

Z powagi sytuacji zdają sobie sprawę wenezuelscy biskupi. Arcybiskup Caracas, kardynał Jorge Urosa Savino cytowany 7 czerwca br. przez Radio Watykańskie podkreślił, że jego kraj boryka się nie tylko z rosnącą przemocą, ale i brakiem lekarstw, niedożywieniem dzieci, głodem, prowadzącym w niektórych przypadkach do śmierci. Dlatego też, jak podkreślił hierarcha, papież i cała wspólnota międzynarodowa nie powinni pozostać bierni. Muszą wywrzeć naciski w celu rozpisania nowych wyborów.

 

Władze przeciwstawiają „dobrego” papieża „złym” antysocjalistycznym biskupom. Jednak podczas audiencji udzielonej wenezuelskim hierarchom w Watykanie 8 czerwca Franciszek zapewnił, że ufa im i ich wspiera. Pozostaje żywić nadzieję, że przełoży się to na konkretne działania Stolicy Apostolskiej. Konkretnie, na presję wymierzoną przeciwko tyrańskiej władzy, wspieranej z zagranicy i mającej na rękach krew własnych obywateli.

 

Socjalizm potępiony przez Magisterium

Dialog ze skrajną lewicą, do jakiego nawoływał dotychczas Watykan, wydaje się bowiem nie mieć sensu. Tym bardziej, że nauka Kościoła nie pozostawia złudzeń co do charakteru socjalizmu. Jak pisał Leon XIII w „Rerum Novarum”, jego wprowadzenie oznaczałoby „(…) zamieszanie i przewrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bogactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli”.

 

Socjalizm został też potępiony w IV sekcji „Syllabusa błędów” błogosławionego Piusa IX. Próby pożenienia chrześcijaństwa i socjalizmu przez francuski ruch „Sillon” surowo skrytykował także między innymi święty Pius X w „Notre Charge Apostolique”. Z kolei Pius XI w „Quadragesimo anno” podkreślił: „Jeżeli socjalizm, jak wszystkie błędy, zawiera źdźbło prawdy (czemu zresztą Papieże nigdy nie przeczyli), opiera się jednak na swoistej teorii o społeczeństwie, której z prawdziwym chrystianizmem pogodzić nie można. Socjalizm religijny, socjalizm chrześcijański są pojęciami sprzecznymi w sobie: nikt nie może być jednocześnie dobrym katolikiem i prawdziwym socjalistą”.

 

Przeciwko socjalizmowi wypowiadali się także między innymi Pius XII czy święty Jan Paweł II. Ten ostatni w encyklice „Centesimus Annus” z 1991 roku poradził krajom rozwijającym się, by wybrały system uznający „zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej oraz wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej”.

 

Z kolei Benedykt XVI w ogłoszonej w 2007 roku „Spe salvi” podkreślił, że „chrześcijaństwo nie niosło przesłania socjalno-rewolucyjnego jak to, w imię którego Spartakus prowadził krwawe boje i przegrał”. Zwrócił on uwagę, że idealna na pozór, ale pozbawiona wolności struktura odległa jest od ideału. Wolność stanowi bowiem niezbędny element dobrego społeczeństwa.

 

Niestety, zapominają o tym lewaccy „spartakusowcy”, od jakich roi się w Ameryce Łacińskiej. Ich wzniosłe na pozór idee prowadzą jednak do realnych cierpień konkretnych ludzi. Kościół niczym dobra Matka, zatroskana o człowieka, zawsze potępiał socjalistyczne kłamstwo. Pozostaje żywić nadzieję, by i dziś uczynił to z całą mocą.

 

Marcin Jendrzejczak 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie