6 lipca 2017

Trump w Warszawie: czarny dzień eurolewicy

(fot. MON)

Przemówienie wygłoszone przez prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie śmiało można określić mianem „sumy wszystkich lewicowo-liberalnych strachów”. W ten sposób nie przemawiał do Polaków żaden amerykański prezydent. Takich słów nie usłyszymy obecnie od żadnego światowego przywódcy.


Przesłanie Donalda Trumpa do Polaków z pewnością zmroziło krew i przyprawiło o palpitację serca niejednego „prawdziwego Europejczyka”. Przyzwyczajone do swego salonowego bełkotu tzw. elity z przerażeniem usłyszały to, co w ich opinii powinno nieodwracalnie zostać skazane na banicję i całkowitą infamię.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czy którykolwiek „poważny” europejski polityk mógłby bezkarnie posłużyć się aż tak wielką liczbą historycznych odniesień? Ileż to głosów sprzeciwu i wyrazów potępienia spadłoby wówczas na jego głowę! Od lat trwa przecież prowadzona przez lewicowo-liberalny salon akcja na rzecz wyrugowania wszystkiego, co historyczne z polityczno-społecznego dyskursu.

Z politycznie poprawnej nowomowy usuwa się wszelkie ślady myślenia opartego na dziejowym doświadczeniu i spoglądaniu wstecz. Doskonałą ilustracją tego trendu stanowi pochodzące z kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego hasło wyborcze. W 1995 roku ten były komunistyczny aparatczyk zachęcał Polaków do „wybierania przyszłości”. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż za nim i jego lewicową formacją ciągnęło się mroczne widmo tzw. Polski Ludowej.

To postkomunistyczne wezwanie do amnezji wpisało się w oczekiwania, jakie wobec polskiego społeczeństwa mieli europejscy salonowcy. Jednak dla nich było to zdecydowanie za mało. „Zapomnienie” miało bowiem zatoczyć dużo szersze kręgi i obejmować narodową tradycję, wiarę ojców oraz przywiązanie do wolności. Z czasem Polacy mieli ulec tej inżynierii społecznej i rozpuścić się w mętnej wodzie państwa „Europa”.

Trudno niestety nie dostrzec wyraźnych sukcesów, jakie lewicowo-liberalne koła wraz ze swymi medialnymi tubami, odniosły na tej niwie. Jednak ta systematycznie realizowana akcja spotkała się z kontrreakcją. Jej przejawem jest choćby przekładające się na polityczne przekonania, by posłużyć się językiem zaczerpniętym z medium z ulicy Czerskiej, tzw. wzmożenie historyczne.

Stanowi ono sól w oku dla medialnego salonu i jego politycznych mocodawców. Ileż to wypowiedziano i napisano słów dla wyrażenia stosownego do okoliczności oburzenia dla mody na odzież patriotyczną? Jak wiele wyrwano, w szale bezsilnej wściekłości, włosów z głowy z powodu politycznych wyborów dokonywanych przez najmłodszych uczestników wyborów? Warto też w tym miejscu wspomnieć o szoku, jaki dla „Wyborczej” et consortes stanowił antyeuropejski głos młodego pokolenia, który wybrzmiał podczas obradów Sejmu Dzieci i Młodzieży.

Czujnemu uchu różnego autoramentu postępowców nie umknęły z pewnością, pojawiające się w przemówieniu Trumpa, tak znienawidzone przez nich pojęcia jak wiara, naród, rodzina, czy cywilizacja zachodnia. Słowa te nie padają wszak już prawie wcale z ust polityków. W dominującym dyskursie bowiem nie ma dla nich miejsca. Są one nie tylko usuwane, lecz w niektórych przypadkach ich używanie może pociągnąć za sobą przykre konsekwencje. Okazuje się bowiem, iż posługiwanie się pojęciem narodu to szowinizm ocierający się o faszyzm, wspominanie o swej wierze – lecz dotyczy to jednak tylko chrześcijan – stanowi niedozwolony przejaw chęci wykluczania i narzucania światopoglądu, zaś wygłaszanie pozytywnych opinii o rodzinie z pewnością będzie przedstawione, jako bezpardonowy zamach na mniejszości seksualne z zamiarem dokonania na nich przeraźliwych aktów przemocy.

W przemówieniu Donalda Trumpa pojawiło się także kilkukrotne wezwanie do walki skierowanej przeciwko islamskim terrorystom oraz… wszechwładnej biurokracji. A przecież już samo wspomnienie o „walce” musi napawać obrzydzeniem wydelikatnione i przeżarte pacyfizmem serduszka salonowych polityków i ich wyborców. Im wszystkim wszak wystarczy „ciepła woda w kranie”. Jakiekolwiek gwałtowne gesty, czy działania – wyjątek stanowi to jedynie heroiczna i histeryczna obrona pozycji lewicowo-liberalnych salonów – są surowo wzbronione!

Dlatego też, kiedy w ten miły, ciepły i poprawny do bólu światek wkracza Donald Trump, który nie boi się przypomnieć, iż Polacy, Amerykanie, Europejczycy nadal wołają „My chcemy Boga” musi to wywoływać niemały szok i niedowierzanie. Okazuje się bowiem, że można publicznie mówić inaczej niż w sposób, do którego chcą nas przyzwyczaić okupujący wierzchołek piramidy decydenci. Nie tylko zresztą polityczni.

 

Łukasz Karpiel

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie