11 kwietnia 2018

Węgry po wyborach. Kto zyskał, kto stracił i jaka przyszłość czeka bratanków? [ANALIZA]

(Viktor Orban. FOT.REUTERS/Bernadett Szabo/FORUM)

Poznaliśmy już oficjalne wyniki wyborów parlamentarnych na Węgrzech. Wielkim zwycięzcą okazała się rządząca koalicja Fideszu premiera Viktora Orbána i KDNP (Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej), która uzyskała 49,23 proc. głosów. Zważywszy na ordynację wyborczą będzie mieć ona w Zgromadzeniu Narodowym do dyspozycji większość konstytucyjną (2/3 miejsc). Drugie miejsce zajął Jobbik – 19,47 proc., dalej postkomunistyczna MSZP (Węgierska Partia Socjalistyczna) w koalicji z partią Párbeszéd (Dialog) – 12,34 proc. W parlamencie znalazła się także zielono-liberalna partia LMP (Polityka Może Być Inna) – 6,93 proc. oraz Koalicja Demokratyczna z byłym premierem Ferencem Gyurcsányem – 5,58 proc. Poniżej progu wyborczego uplasował się aktywny w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Ruch Momentum oraz prześmiewcza Węgierska Partia Psa o Dwóch Ogonach.

 

Wraz z wyborami zakończyła się również prawdopodobnie najbrutalniejsza kampania wyborcza w najnowszej historii Węgier. Wystarczy pobieżny rzut oka na tamtejszą politykę ostatnich miesięcy aby spostrzec, że brakowało w niej merytorycznych debat, dyskusji nad programem poszczególnych ugrupowań, o szacunku wobec przeciwnika (i wyborców) nie wspominając.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zamiast tego zaobserwować mogliśmy granie na emocjach społeczeństwa oraz przerzucanie się wzajemnymi oskarżeniami, które można scharakteryzować jako podział na „ludzi Sorosa” (opozycja) kontra „dyktatura, oligarchia i korupcja” (rząd). Od prawie roku ulice węgierskich miast zapełniały się plakatami z karykaturami poszczególnych polityków, zaś ostatnie dni kampanii minęły pod znakiem przepychanek ulicznych pomiędzy aktywistami opozycji a wspierającymi władze. Na ulicach nie ścierali się jednak lewaccy ekstremiści z nacjonalistami, ale zwolennicy dwóch dość pokrewnych ideowo i na ogół określanych jako prawicowe partii – Fideszu i Jobbiku.

 

Podsumowując wyniki węgierskich wyborów parlamentarnych uwagę zwrócić należy po pierwsze na wysoką frekwencję, która może zaskakiwać. Wydawać by się mogło, że zniesmaczeni poziomem kampanii wyborczej Madziarzy pozostaną w domach, ewentualnie w winiarniach, gdzie będą wzruszać ramionami i przekonywać, że ich głos i tak niczego nie zmieni. Tymczasem zainteresowanie wyborami okazało się tak duże, że o godzinie planowanego zamknięcia lokali wyborczych wciąż stały przed nimi kolejki, co poskutkowało przedłużeniem głosowania. Ogólnie frekwencja wyborcza wyniosła ponad 68 proc., co jak na Węgry jest wynikiem znakomitym. To zaś daje koalicji rządzącej silny mandat do rządzenia krajem – choć opozycja przekonuje, że dokonano wyborczych fałszerstw.

 

Po drugie, kluczowe okazały się – nie po raz pierwszy – wyniki z jednomandatowych okręgów wyborczych. Należy podkreślić, że aż 106 z 199 posłów wybieranych jest do Zgromadzenia Narodowego w ten sposób, podczas gdy tylko 93 na podstawie wyniku list krajowych. Czyżby jednomandatowa ordynacja służyła pluralizmowi i zmniejszała rolę wielkich partii politycznych? Nic bardziej mylnego. O ile bowiem z list krajowych Fidesz uzyskał 43 miejsca, to już z tzw. JOW-ów aż 91 (łącznie 134), podczas gdy drugi Jobbik odpowiednio 24 i 1. Przykład węgierski pokazuje, że taka forma podziału mandatów opłaca się przede wszystkim najsilniejszym formacjom.

 

Trzecią kwestią wartą poruszenia jest klęska Jobbiku. Formacja uważana nie tak dawno za nacjonalistyczną przeszła w przeciągu dwóch lat daleko idącą ewolucję w kierunku „Partii Ludowej” (jak poczęła się sama określać). Zachowawszy pewne elementy dawnego programu znacząco złagodzono wizerunek, co spowodowało niewielki rozłam w partii. Zamiast mówić o Wielkich Węgrzech czy przestępczości pośród mniejszości cygańskiej skupiono się na krytyce Fideszu. Część działaczy nie była w stanie zdzierżyć obrania nowego kierunku w imię ocieplania wizerunku, a także takich gestów jak choćby złożenie przez szefa Jobbiku życzeń społeczności żydowskiej z okazji Chanuki. Odpływ niezadowolonych działaczy partyjnych był jednak niczym przy skali odwrócenia się od Jobbiku wyborców – w tym żelaznego elektoratu. Ci postawili na Fidesz, choćby z powodu jego antyimigranckiej retoryki. Niegdyś radykalny Jobbik w porównaniu z formacją Orbana okazał się… centrowy.

 

Odpływ wyborców widać zwłaszcza na prowincji, gdzie kiedyś Jobbik cieszył się poparciem z powodu działalności wywodzącej się z tej partii paramilitarnej Gwardii Węgierskiej czy samego wprowadzania do dyskursu publicznego terminu „cygańskie przestępstwa”. Z drugiej strony Jobbik otrzymał głosy ze strony nowych wyborców, dla których wcześniejsze oblicze formacji byłoby nie do zaakceptowania. Marne to jednak pocieszenie – wynik Jobbiku jest gorszy niż w 2014 roku, zaś potwierdzenie roli drugiej politycznej siły kraju nie mogło spełnić oczekiwań. Wieloletni lider partii Gábor Vona od razu po wyborach zrezygnował z kierowania formacją, spełniając w ten sposób swoją obietnicę.

 

Czwarty wart omówienia aspekt węgierskich wyborów również wiąże się z dymisjami. Z kierowania swoimi partiami zrezygnowali dotychczasowi liderzy innych ugrupowań oprócz… Koalicji Demokratycznej. Ferenc Gyurcsány (niegdyś premier z ramienia MSZP i prowodyr zamieszek z 2006 roku) wcale tego robić nie zamierza. Przed wyborami możliwa była wielka koalicja centrolewicy, jednakże najsilniejsza tutaj MSZP postawiła warunek: Gyurcsány ma zostać odsunięty od udziału w wyborach, gdyż uniemożliwia on samym swoim jestestwem odrodzenie się węgierskiej centrolewicy. Jednak nie od wczoraj mówi się na Węgrzech, że Gyurcsány zawarł z Orbánem tajny sojusz, mimo iż teoretycznie jest jego zagorzałym krytykiem.

 

Dla premiera polityczna aktywność Gyurcsányego okazuje się bardzo wygodna. Kiedy krytykuje Orbána, namawia do przyjęcia imigrantów, domaga się odebrania praw wyborczych Węgrom z krajów ościennych czy odwołuje się do Unii Europejskiej. W ten sposób czyni przysługę politykom Fideszu. Wystarczy bowiem przypomnieć Węgrom haniebne słowa Gyurcsányego, ujawnione podczas afery taśmowej w 2006 roku (ich wyciek stał się powodem zamieszek), jego skompromitowane rządy oraz wywołanie kryzysu gospodarczego. Gyurcsány idealnie sprawdza się jako straszak, przekonujący do Fideszu tych, którzy za ekipą Orbána nie przepadają. Dlatego też fakt powyborczego zwiększenia stanu posiadania przez partię byłego premiera nie martwi polityków Fideszu.

 

Interesująca jest również polaryzacja kraju na Budapeszt i prowincję. Jeśli spojrzymy na mapę okręgów jednomandatowych, to prawie cały kraj jest pomarańczowy (niczym barwy Fideszu). Inny kolor pojawia się głównie w Budapeszcie. Poza dzielnicami zawsze głosującymi na Fidesz, w stolicy triumfuje centrolewicowa opozycja. Udało się to jednak dzięki taktycznemu porozumieniu MSZP i Koalicji Demokratycznej (tutaj Gyurcsány nie był przeszkodą). Tam gdzie kandydat jednej z tych formacji miał szansę na zwycięstwo z przedstawicielem koalicji Fidesz-KDNP, tam druga partia nie wystawiała przedstawiciela i zachęcała swoich wyborców na oddanie głosu przeciwko kandydatowi władzy. Taktyka okazała się skuteczna, wszak w Budapeszcie Fidesz po prostu przegrał. Mimo tego prowincja cały czas stoi murem za Orbánem. Rozdźwięk między stolicą a resztą kraju oznacza, że prawdopodobnie centrolewica nadal będzie ograniczać swoją aktywnością do ulic i placów Budapesztu (a właściwie Pesztu, bowiem mieszkańcy Budy w większym stopniu popierają Fidesz).

 

Koalicja Fidesz-KDNP odzyskała większość konstytucyjną, co ma znaczenie zarówno w polityce krajowej jak i międzynarodowej oraz umożliwia przeprowadzanie reform bez spoglądania na opozycję. Jakkolwiek nie sposób nie przyklasnąć niektórym działaniom węgierskiego rządu (zwłaszcza na arenie międzynarodowej), to uzasadnione wydają się niepokoje części węgierskiego społeczeństwa, obawiającego się rozwoju korupcji czy polityczno-gospodarczej oligarchii. Brak jakichkolwiek ograniczeń dla rządzącej koalicji może temu sprzyjać. Temat imigrantów i Sorosa kiedyś może się znudzić nawet dotychczasowym wyborcom Fideszu, zaś kolejne wybory już za cztery lata.     

 

Michał Kowalczyk    
Doktorant w Instytucie Politologii UKSW. Zajmuje się problematyką środkowoeuropejską, ze szczególnym uwzględnieniem Węgier.

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie