17 grudnia 2019

„Terminator” dotrzymał słowa i powrócił… Tylko po co?! Recenzja „Mrocznego Przeznaczenia”

(Fotograf: Image Capital Pictures, Archiwum: Film Stills / FORUM)

„Kino to najważniejsza ze sztuk”. Wiedział o tym towarzysz Włodzimierz Lenin, wiedzą o tym również współcześni wyznawcy utopii, którzy nie zmarnują żadnej okazji, aby przemycić w filmach lewicowe treści spod znaku ekologii, weganizmu, „praw człowieka” etc. Ostatnimi czasy ich łupem padł najnowszy „Terminator: Mroczne Przeznaczenie” – „dzieło” totalnie zlewaczałe i nudne, które jest jedną wielką ideologiczną kpiną.

 

UWAGA! Poniższy tekst będzie zawierał liczne spojlery, dlatego jeśli znajdzie się ktoś, kto uważa, że bez względu na wszystko musi obejrzeć obraz w reżyserii Tima Millera, czyta poniższą opinię na własne ryzyko.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zgodnie z zapowiedziami, najnowsza odsłona jednego z najbardziej kasowych filmów z gatunku Sci-Fi w historii kina, to swoista kontynuacja wydarzeń, jakie można było po raz pierwszy zobaczyć na dużym ekranie w roku 1991 w filmie „Terminator II: Dzień Sądu”. Z recenzenckiego obowiązku należy zauważyć, że tym zabiegiem trzy poprzednie części serii w jakimś sensie straciły swoją rację bytu i należy je traktować jako luźne opowiastki, które nijak się mają do „Mrocznego Przeznaczenia”, co widać już w pierwszej scenie, w której to terminator, grany przez… Arnolda Schwarzeneggera morduje Johna Connora.

 

John Connor to najważniejszy bohater wszystkich poprzednich części sagi „Terminator”. W pierwszej części jest on dzieckiem jeszcze nienarodzonym w łonie Sary Connor, którego przed morderczą maszyną broni przybyły z przyszłości Kyle Reese.

 

W drugiej odsłonie poznajemy Johna jako nastoletniego chłopca, którego przed terminatorem T-1000 z płynnego metalu broni Arnold Schwarzenegger – terminator T-800. W trzeciej części John to niemal trzydziestoletni „wyrzutek społeczny”, którego ponownie broni Arnold, tym razem przed TX.

 

„Terminator Ocalenie”, to z kolei opowieść o świecie przyszłości, w którym trwa wojna między ludźmi a maszynami. John Connor to jeden z głównych przedstawicieli ruchu oporu, który walnie przyczynia się do przechylenia szali zwycięstwa na korzyść homo sapiens. Z kolei w „Terminatorze Genisys” John Connor zostaje pokonany przez maszyny i sam staje się terminatorem, który chce zniszczyć ludzkość.

 

Dlaczego w „Mrocznym Przeznaczeniu” postanowiono zlikwidować już w pierwszych minutach filmu głównego bohatera wszystkich poprzednich części? Twórcy filmu tłumaczą, że miało to pokazać, że szósta część „Terminatora” będzie przełomowa i rozpocznie „nowe otwarcie” całej historii. Uzasadnionym jednak jest stwierdzenie, że kierowała nimi ideologia feministyczna, a nawet… genderowa, o czym za chwilę.

 

Druga sprawa: znalazło się wielu obrońców sceny śmierci nastoletniego Johna Connora, którzy twierdzą, że oddaje ona sens tego, czym jest elektroniczny zabójca, a jest on krwiożerczą maszyną, dla której liczy się tylko jedno – wykonanie zadania. Problem polega jednak na tym, że scena śmierci nastoletniego Johna Connora w „Mrocznym Przeznaczeniu” nie ma jakiegokolwiek sensu. Widzimy bowiem jak terminator podchodzi do dziecka, wyjmuje śrutówkę i po prostu do niego strzela bez mrugnięcia okiem zabijając je na miejscu przy krzyku i rozpaczy jego matki. Dopiero później widzimy, że bez śmierci Johna nie udałoby się odpowiednio zideologizować filmu.

 

Feminizm, imigranci, gender i zniewieściały Arnold

Zapewne w tym momencie wielu Czytelników niniejszej recenzji, którzy widzieli poprzednie części „Terminatora” zastanawia się: Kto w takim razie uratuje ludzkość? Kto stanie na czele ruchu oporu przeciwko maszynom? Kto będzie „wybrańcem”, który pociągnie za sobą ocalałych dzięki czemu uda im się uniknąć zagłady? Skoro nie John Connor, to kto?

 

Zgodnie z duchem czasu, czy też postępu, ludzkości nie może ocalić mężczyzna. Musi, po prostu musi być to kobieta. W przypadku „Mrocznego Przeznaczenia” jest to Dani Ramos (grana przez Natalię Reyes) – Meksykanka, córka i siostra pracująca w fabryce samochodów. To ona ma w przyszłości „pokazać ludziom jak się walczy z maszynami” i dlatego maszyny wysyłają w przeszłość najnowszy model terminatora z serii Rev-9, aby ją zgładzić.

 

Stawiając na kobietę pochodzącą właśnie z Meksyku twórcy filmu mogli uderzyć w antyimigranckie tony, co jest w pełni zrozumiałe. Arnold Schwarzenegger niejednokrotnie krytykował bowiem politykę, jaką w tej sprawie prowadzą Donald Trump i Republikanie. W nowym „Terminatorze” zobaczyliśmy niezliczone rzesze Meksykanów, którzy próbują się przedostać do USA ryzykując przy tym własne życie. Mało tego! W filmie widzimy mur na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku oraz działania „złej straży granicznej”. Do zatrzymania trzech niewinnych kobiet, które próbują przekroczyć granicę wysłano bowiem oddział wielkości małej armii uzbrojony w karabiny maszynowe, które mogą zostać użyte w razie potrzeby. Ponadto zatrzymani imigranci są przetrzymywani w… klatkach niczym dzikie zwierzęta.

 

Wróćmy jednak do wątku „wybawiciela”, czy też w przypadku „Mrocznego Przeznaczenia” „wybawicielki ludzkości” ściganej przez Rev-9. Otrzymuje ona z przyszłości obrońcę, którym tym razem jest… kobieta, a konkretnie Grace (grana przez Mackenzie Davis) – zmodyfikowany super-żołnierz. Dlaczego postawiono na kobietę – terminatora? Powody są co najmniej dwa. Po pierwsze w Hollywood od dłuższego czasu obserwujemy triumf feminizmu i Grace jest tego logicznym następstwem. Po drugie zaś twórcy najprawdopodobniej chcąc zwiększyć oglądalność w jednej z pierwszych scen filmu prezentują widzom Mackenzie Davis taką, „jak ją Bóg stworzył”, czyli nago, co jest kolejnym smutnym obrazem współczesnego kina, które niczym ćpun od narkotyków jest uzależnione od tzw. „momentów” czy „kuszenia krągłościami”.

 

Nowością jest drugi obrońca młodej Meksykanki, czyli Sarah Connor, która jak się dowiadujemy, jest poszukiwana listem gończym w 50 stanach USA, a ostatnie 20 lat spędziła na niszczeniu elektronicznych morderców. To właśnie te trzy „dzielne kobiety” są z widzami od niemal pierwszej do ostatniej minuty filmu. Biegają, strzelają, latają samolotami, biorą udział w pościgach, walczą wręcz, wygłaszają ideologiczne laudacje – jednym słowem robią wszystko, co dotychczas było domeną Arnolda Schwarzeneggera.

 

Kiedy jednak przychodzi co do czego trzy bohaterki są zmuszone poprosić o pomoc… Arnolda Schwarzeneggera – uczłowieczonego terminatora (SIC!), który na początku filmu… zamordował Johna Connora. Okazuje się, że ma on ludzką „partnerkę”, z którą wychowuje dziecko i stara się żyć między ludźmi. Wypisz wymaluj transhumanizm…

 

Mechaniczne wsparcie trzech dzielnych kobiet nie jest jednak tym terminatorem, jakiego poznaliśmy w poprzednich częściach, czyli pełnym wigoru i zawsze gotowym do działania postrachem ludzkości. Jest to starszy pan, który w dodatku zajmuje się dobieraniem i montowaniem zasłon w oknach. W pewnym momencie Carl, bo takie imię nosi w postać grana przez byłego gubernatora Kalifornii, opowiada swoim towarzyszkom o starciu z pewnym ojcem, który chciał zamontować w pokoju swojej córki zwykłe zasłony, a powinien wybrać „te z motylkami”. Jeśli ktokolwiek zaśmiał się podczas tej sceny, to chyba tylko z zażenowania…

 

Kto chce uratować planetę?

Jeśli ktokolwiek myśli, że na tym koniec ideologicznego manifestu twórców „Mrocznego Przeznaczenia”, to jest w błędzie. Nie ma bowiem wątpliwości, że natchnieniem do napisania niektórych dialogów wypowiadanych przez trzy główne bohaterki nowego „Terminatora” jest działalność, a zwłaszcza wypowiedzi Grety Thunberg. Nastoletnia Szwedka niejednokrotnie powtarzała, że z takim podejściem klimatycznym „ludzkość nie ma przed sobą przyszłości”, dlatego trzeba zacząć działać już, teraz, natychmiast, aby zatrzymać nadchodzącą katastrofę i dać nadzieję na przeżycie przyszłym pokoleniom.

 

Identyczne laudacje wygłaszają główne bohaterki „Terminatora”. Co prawda początkowo Sarah Connor i Grace opierają się temu i mówią do Dani, że musi przeżyć za wszelką cenę, aby w przyszłości ratować ludzkość. Ta jednak uświadamia im, że nie można czekać i trzeba działać w danej chwili, bo jutro, BA! za godzinę może być za późno. Ponadto gesty wykonywane przez młodą Meksykankę, mimika, modulowanie głosem są niczym innym jak kopią młodej aktywistki klimatycznej ze Szwecji. Widocznie twórcy filmu założyli, że skoro Grecie udało się tego typu działaniem uwieść miliony ludzi, to im również się to uda.

 

Żeby tego było mało w pewnym momencie Sarah Connor uświadamia sobie, że Dani – dziewczyna, która musi zostać przez nią uratowana – jest tak naprawdę… Johnem. „Dani, jesteś Johnem”, stwierdza, a robi to z takim przejęciem i powagą, jakby odkryła największą tajemnicę świata. Co ciekawe, sama zainteresowana nie protestuje, nie zaprzecza, nie neguje… Skąd znamy tego typu banialuki? Kto uważa, że w jednej chwili mężczyzna może być mężczyzną, a za pięć minut powtarzać, że jest kobietą?… Rzecz jasna genderyści!

 

Czy to już koniec?

O ile do wszystkich pięciu poprzednich części „Terminatora” można było mieć zastrzeżenia warsztatowe, montażowe, scenariuszowe etc., to nie można było im odmówić jednego: w założeniu były to filmy kina akcji, w których jedynym ideologicznym aspektem była odpowiedź na pytanie – co może się z stać z ludźmi, jeśli do głosu dojdzie sztuczna inteligencja uważająca człowieka za „raka Ziemi”. W każdej części mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju otrzeźwieniem i odejściem od rozwoju technologicznego za wszelką cenę na rzecz większego dobra – ratowania ludzkości. W „Mrocznym Przeznaczeniu” tego nie ma, o czym najdobitniej świadczą słowa Sary Connor, kiedy ta dowiaduje się, że SkyNet – system komputerowy odpowiedzialny za apokalipsę – został zastąpiony przez Legion. „Nigdy się nie nauczą”, mówi bohaterka okraszając swoją wypowiedź odpowiednią dozą wulgaryzmów.

 

Wielka szkoda, że twórcy nowego „Terminatora” nie poszli właśnie tą drogą i nie rozwinęli w odpowiednim stopniu wątku związanego z nowymi technologiami, które nie dość, że codziennie odbierają pracę tysiącom ludzi, to jeszcze pozwalają na totalną inwigilację, przed którą nie uchroni nas nawet włożenie telefonu komórkowego do torby izotermicznej.

 

Klapa finansowa, jaką zanotował nowy „Terminator” pozwala mieć nadzieję, że nie powstaną już kolejne odsłony tej serii. Z drugiej jednak strony widać wyraźnie, że nie chodzi w niej już o ściągnięcie do kina ludzi, którzy obejrzą film akcji – lepszy, gorszy, ale zawsze jakiś. Teraz najważniejsze jest lewicowe przesłanie. Z „Mrocznym Przeznaczeniem” się nie udało, ale nie można wykluczyć, że w końcu metoda wbijania miliona gwoździ w milion głów nie przyniesie oczekiwanych rezultatów i już niedługo kino będzie głównym nośnikiem idei głoszonych przez spadkobierców Marksa, Gramsciego, Gatesa i małej Grety.

 

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie