14 listopada 2016

Robienie Niepodległości

(Fot. Dawid Tatarkiewicz/FORUM)

Listopad – polski miesiąc. Symbolicznie zaczynamy go od grobów, by w niewiele dni później biało-czerwono świętować rocznicę odzyskania Niepodległości. Prawda to, czy li tylko fasada? Czy ja dobrze widzę, że to tylko pomniki i capstrzyki, że to państwowe święto coraz bardziej zamienia się w obowiązkową akademię, którą zaliczają obłudnicy i pieczeniarze, a wszelkiej maści koniunkturaliści, spryciarze i zwykli oszuści przepychają się z wiązankami kwiatów do obelisków, tablic i… przed obiektywy fotoreporterów? Jak Polska długa i szeroka…  

 

Niepodległość – ta, którą świętujemy 11 dnia listopada; ta, którą Opatrzność obdarzyła Polskę w roku 1918 po ponad stu latach zaborów – ta niepodległość nie zaczęła się owego dnia, kiedy Niemcy podpisali warunki zawieszenia broni, a ich garnizon warszawski uległ formalnej autolikwidacji. Nie zaczęła się też dzień wcześniej, kiedy na dworcu głównym w Warszawie ze specjalnego pociągu przyjeżdżającego z Berlina wysiadł Józef Piłsudski.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tym bardziej nie powinniśmy kojarzyć czasu odzyskanie niepodległości w roku 1918 z dniem 6 czy 7 listopada, kiedy to w Lublinie, po rejteradzie austriackich okupantów, utworzono Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. I na pewno nie jest tym radosnym dniem data 30 października w Tarnowie, uznanym za pierwsze niepodległe miasto w Polsce, kiedy to po rozbrojeniu austriackich żołnierzy i urzędników Rada Miasta na specjalnym posiedzeniu uchwaliła, że „oddaje się poleceniom rządu warszawskiego i że organowi rządowemu utworzonemu przez Radę Regencyjną da posłuch”. Na koniec tego wyliczania musimy jeszcze jednoznacznie stwierdzić, że także 7 października to nie ten dzień, choć właśnie wtedy ukazała się odezwa Rady Regencyjnej „Do Narodu Polskiego”, w której proklamowano niepodległą Polskę.

 

Wszystko, co powyżej, to daty i wydarzenia – może i symboliczne, może coś formalnie konstytuujące, ale to nie wtedy Polska powstawała, zrywała kajdany, które w swych alegoriach malowali Matejko, Styka, Grottger czy Malczewski. Z kolan nasza Ojczyzna wstawała latami. Gdybym chciał odnaleźć początek tego narodowego „ z martwych wstawania”, to pewnie szukałbym go właśnie w tych obrazach, w poezji Asnyka („Da Bóg kiedyś zasiąść w Polsce wolnej…”), w twórczości naszych wieszczów, w dźwiękach fortepianu Chopina. A więc w sztuce, która Polskę i polskość przeniosła przez czas niewoli i nadała jej potrzebny do zwycięstwa impet.

 

Istniały proste znaki, po których rozpoznawano Polaka, nawet na końcu świata, choć formalnie legitymował się paszportem któregoś z trzech zaborców. Po pierwsze Polak zawsze „był wolny”, a wolnym był, bo był katolikiem. I dlatego zawsze towarzyszył mu znak Krzyża i – co właśnie jest wyjątkowo polskie – wizerunek Matki Bożej. A jeżeli nasz rodak nawet nigdy w życiu nie opuścił swej rodzinnej wioski, to i w jego chałupie nader często, obok tych symboli wiary, wisiał na ścianie oleodruk z Naczelnikiem Kościuszką, a w kościelne uroczystości wszyscy – i to często ze łzami w oczach – intonowali hymn „Boże coś Polskę…” z tą buntowniczą frazą o „przywróceniu wolnej Ojczyzny”.

 

Polska zaczynała się więc tam, gdzie – jak to kongenialne po latach wyśpiewał Jan Pietrzak: „zrzucał uczeń portret cara”; „opatrywał wóz Drzymała”; „dumne wiersze pisał Norwid” oraz tam, gdzie „matki, żony, w mrocznych izbach wyszywały na sztandarach hasło „Honor i Ojczyzna”. A konkretnie, to może tym początkiem niepodległości dla II Rzeczypospolitej był maj roku 1910, kiedy to we Lwowie Andrzej Małkowski utworzył pierwszy zastęp harcerski wzorowany na brytyjskim skautingu, ale jednocześnie definiował jakże konkretnie cele tej inicjatywy pedagogicznej: „harcerstwo to skauting i niepodległość”. Albo znacznie wcześniej, bo w lutym 1867 r., i w tymże mieście „Semper Fidelis”, gdy kilku polskich patriotów założyło Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Właśnie to Towarzystwo ukształtowało większość młodych chłopaków, którzy tworzyli później oddziały „Strzelca” czy Polski Związek Strzelecki. To oni właśnie, wychowani na Grottgerze i Słowackim, umocnieni słowami Roty i ślubowaniem, w którym dobro Ojczyzny jest zdefiniowane, jako wartość najwyższa, a jej niepodległości należy bronić „do ostatniej kropli krwi”, stanowili w 1914 r. o żołnierskiej sile Pierwszej Kadrowej w sierpniu w Krakowie i w grudniu pod Łowczówkiem…

 

Przyjmijmy, dla jasności wywodu, że żyjemy obecnie w Polsce niepodległej. Wiem, że są tacy, którzy „Boże coś Polskę” śpiewają tak jak „za komuny” i jest ich całkiem sporo. Nie zgadzam się z  nimi. Ale jednocześnie widzę, jak z naszej Niepodległości wycieka treść. Poprzedni polityczny establishment tępił największą patriotyczną imprezę, jaką jest warszawski Marsz Niepodległości; obecny się od tego Marszu dystansuje. Natomiast uczestnicy tego wydarzenia, odkąd służby przestały ich „kopać”, jakby nie do końca wiedzą, „za czym oni tu idą”. A w interiorze capstrzyki i pomniki. Bywa, że po dwie, trzy konkurencyjne uroczystości w jednym mieście. I jeszcze ta hipokryzja instytucji kultury, które – jak na przykład miejski teatr w moim Tarnowie – organizują publiczne śpiewanie pieśni patriotycznych, gdy jednocześnie repertuar tej sceny epatuje widza antypolskością i to na poziomie bluźnierczym. Jak im uwierzyć, że szanują i kochają Ojczyznę? Jak, takim jak oni, mają uwierzyć ci wszyscy – szczególnie młodzi Polacy, w głowach których Niepodległość trzeba nieustająco pielęgnować?

 

Sztuka czasu niepodległego wygląda bardzo marnie, bo… nie istnieje w telewizji, a media tzw. patriotyczne konsekwentnie niczym spoza stolicy się nie zajmują, pozostając w strefie fasady. W księgarniach w całym kraju są specjalne półki przeznaczone na książki różnych literackich konkursów, ale o Nagrodzie Literackiej Józefa Mackiewicza nic nie wiedzą, jak więc ma do ludzi dotrzeć poezja Wencla czy powieści Holewińskiego. Teatry – wiadomo – w większości pod lewacką okupacją, a jeżeli nawet w jednym tylko – we Wrocławiu – nastąpiła zmiana, to byliśmy prawie o krok od interwencji Komisji Europejskiej. Autora cyklu rysunków pt. „Polonia” nikt by dzisiaj nie wpuścił do jakiejkolwiek publicznej galerii sieci BWA. Na festiwalu Niezłomni-Niepokorni-Wyklęci, przedsięwzięciu zdawałoby się sztandarowym dla oczekiwanych zmian w niepodległościowej świadomości Polaków, „za konferansjera robi” salonowy aktor i uczestnik „Tańca z gwiazdami”, a na imprezach organizowanych przez Kościół śpiewa zwolenniczka aborcji. Jak to mawiano w takich okolicznościach – „diabeł przebrał się w ornat i na mszę ogonem dzwoni”.

          

Niepodległość to delikatna materia. Nie da jej się zadekretować w ludzkich sercach, a bez tych serc mowy nie ma o wolnej Ojczyźnie. Nie ma niepodległości państwowej – państwo może i powinno być suwerenne. Niepodległość natomiast jest narodowa i jeżeli nie ma jej w ludziach, to nie ma jej w ogóle. Zaborcy i okupanci programowo niszczyli wszelkie przejawy polskiej kultury, wiedząc dobrze, że to ona jest ich największym przeciwnikiem w okupowanym czy podbitym kraju. Ludzi kultury konsekwentnie deprawowali albo wypędzali daleko stąd. A jak to nie skutkowało, to mordowali. Ich następcy – kulturowi marksiści robią to inaczej.

Tomasz A. Żak 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 655 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram