7 marca 2018

Szantaż Waszyngtonu czy fake news Onetu? Informacyjna burza wokół spotkania dyplomatów

(Fot. Zach Rudisin / commons / creative)

Dzięki wystąpieniu rzecznik Departamentu Stanu USA obóz Zjednoczonej Prawicy odetchnął z ulgą. To właśnie wypowiedź Heather Nauert dała „medialne paliwo” politykom partii rządzącej do szerokiego i „odważnego” komentowania opublikowanego we wtorek w serwisie onet.pl tekstu pt. „Amerykańskie sankcje wobec polskich władz”. Czy stosunki między Polską a USA są jednak tak dobre, jak przedstawiają to premier Morawiecki i jego współpracownicy?

 

Przypomnijmy: według Onetu, „prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki nie mają szans na wizytę w Białym Domu. Amerykanie wprowadzili szczególne sankcje wobec polskich władz – do czasu przyjęcia zmian w ustawie o IPN prezydent ani wiceprezydent USA nie będą się z nimi spotykać”. Autorzy tekstu, Andrzej Stankiewicz i Andrzej Gajcy twierdzą, iż są w posiadaniu dokumentów potwierdzających opisaną sytuację.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Chodzi m.in. o notatkę, jaka powstała po spotkaniu polskich dyplomatów z Molly Montgomery, Thomasem Yazdgerim i Wessem Mitchellem z amerykańskiego Departamentu Stanu. Ten ostatni miał zapowiedzieć, że USA wprowadzają dla polskich władz zakaz kontaktów dwustronnych na najwyższym szczeblu Białego Domu oraz że w Kongresie USA narastają antypolskie nastroje.

 

Wess Mitchell miał również poinformować polskie władze, że jeśli nie ustąpią w sprawie ustawy o IPN, to Waszyngton zablokuje finansowanie współpracy wojskowej z Warszawą. „Choć rząd oficjalnie robi dobrą minę do złej gry, to lektura owych dokumentów pokazuje jasno: w ciągu ostatniego ćwierćwiecza relacje z USA nie były tak napięte” – podkreślili publicyści Onetu. Dodali, że ostatnia wizyta w Stanach Zjednoczonych wiceszefa MSZ Marka Magierowskiego miała na celu zbadanie sytuacji oraz jej ewentualne uspokojenie, a w miarę możliwości wynegocjowanie ze stroną amerykańską jakiegoś kompromisu.

 

Publikacja wywołała, najdelikatniej mówiąc, zdziwienie i zaniepokojenie w obozie Zjednoczonej Prawicy, a przede wszystkim wśród przedstawicieli rządu Mateusza Morawieckiego oraz Kancelarii Prezydenta RP. Przez wiele godzin jedynym oficjalnym stanowiskiem władzy w tej sprawie była wypowiedź, jakiej na antenie TVN24 udzielił Bartosz Cichocki, podsekretarz stanu w MSZ.

 

Prawdy w tym artykule jest tyle, że ambasada nasza w USA spotyka się z dyplomatami amerykańskimi i że wysyła do Warszawy notatki – powiedział dyplomata. Dodał, że Stany Zjednoczone nie wystosowały wobec Polski żadnego ultimatum, a jedynie po raz kolejny wyraziły swoje zaniepokojenie w kwestii nowelizacji ustawy o IPN.

 

Cichocki zaprzeczył również, jakoby ostatnia, wspomniana już tu wyprawa za ocean wiceszefa MSZ była „misją ratunkową”. – To, że się odbyła wizyta, że kolega minister Marek Magierowski miał bardzo intensywny grafik rozmów, pokazuje, że substancji jest dużo w naszych relacjach i że nikt nie używa „szlabanów”, więc nie rozumiem zupełnie tych tez. Ktoś próbuje mącić wodę – podkreślił.

 

Kolejne wypowiedzi w tej sprawie przedstawicieli partii rządzącej pojawiły się dopiero 24 godziny później. Sygnał przyszedł do nich z samego Waszyngtonu. Głos w sprawie zabrała bowiem rzecznik Departamentu Stanu USA Heather Nauert, która podczas konferencji prasowej powiedziała, iż doniesienia dotyczące zawieszenia współpracy wojskowej i dialogu na wysokim szczeblu między Polską a Stanami Zjednoczonymi „są po prostu fałszywe”.

 

Dementi czy zasłona dymna?

Słowa Nauert stały się „wodą na młyn” dla polityków „dobrej zmiany”. Jako jeden z pierwszych głos zabrał Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, Jacek Sasin. – To, co wydarzyło się we wtorek, pokazuje, jakiego rodzaju wojna informacyjna jest prowadzona z polskim rządem. A to fake news, który opierał się na jednym portalu, na jednym źródle. Nie tylko nie ma notatki, na którą się powoływał, ale przyszło z USA dementi. (…) Cała operacja była bardzo dobrze przygotowana jako uderzenie w polski rząd, to była próba wywołania dużego niepokoju w polskim społeczeństwie – powiedział w środę rano na antenie Polskiego Radia.

 

W podobnych, żeby nie powiedzieć identycznych słowach, kilka godzin później wypowiedział się premier Mateusz Morawiecki. – Doniesienia, które ujrzały światło dzienne we wtorek, okazały się nieprawdziwe, ktoś został wprowadzony w błąd; ze swojej strony mogę jak najbardziej potwierdzić dementi amerykańskiego Departamentu Stanu. (…) To świadczy o tym, że tutaj ktoś pewnie został wprowadzony w błąd przez kogoś – podkreślał.

 

W międzyczasie głos w sprawie zabrał Andrzej Stankiewicz. Współautor publikacji, która wywołała tyle zamieszania, w rozmowie z „Super Expressem” z jednej strony starał się przedstawić jako człowiek „atakowany przez PiS” za mówienie niewygodnej dla władzy prawdy. Z drugiej: tłumaczył, o co tak naprawdę chodzi w opisanych przez niego i Andrzeja Gajcego sankcjach nałożonych przez USA na Polskę.

 

Wyjaśniam, bo jesteśmy już za to atakowani przez PiS: słowa „ultimatum”, „persona non grata” i „zakaz wjazdu” tam nie padają. To nasza interpretacja – powiedział publicysta. Swoją wypowiedzią Andrzej Stankiewicz jeszcze bardziej przekonał „już przekonanych”, że cała opisana przez niego sprawa to tzw. fake news. Czy rzeczywiście tak jest? Niekoniecznie…

 

Sytuację przeanalizował na łamach portalu dorzeczy.pl Łukasz Warzecha, który wymienił „konkrety”, jakie nie zostały podważone zarówno przez przedstawicieli polskich władz jak i Heather Nauert.

 

„Po pierwsze – w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie powstała notatka ze spotkania polskich dyplomatów z Molly Montgomery, Thomasem Yazdgerim i Wessem Mitchellem. A zatem, takie spotkanie się odbyło. Po drugie – Amerykanie odnieśli się w ostry sposób do konsekwencji uchwalonej już i podpisanej przez prezydenta ustawy o nowelizacji ustawy o IPN. Po trzecie – Amerykanie wyliczyli trzy konkretne konsekwencje obecnej sytuacji” – wyliczył Warzecha.

 

Jego zdaniem, te trzy informacje, którym nikt z przedstawicieli Rzeczypospolitej i USA od czasu opublikowania tekstu na portalu Onet nie zaprzeczył pokazują, że:

– strona amerykańska nie wyklucza wprowadzenia nieformalnego zakazu kontaktów władz USA i Polski na najwyższym szczeblu, czyli m.in. pomiędzy Donaldem Trumpem a Andrzejem Dudą;

– w Kongresie USA rosną antypolskie nastroje, co może pociągnąć za sobą bardzo negatywne dla Rzeczypospolitej konsekwencje dotyczące m.in. finansowania projektów i działań wojskowych;

– Stany Zjednoczone przestrzegają Polskę przed ściganiem na podstawie ustawy o IPN obywateli USA, choćby Jana Tomasza Grossa.

 

Warzecha przeanalizował również, co w rzeczywistości oznacza wypowiedź amerykańskiej rzecznik Departamentu Stanu, posiłkując się przy tym obszernymi cytatami z jej wypowiedzi.

 

„Rzeczniczka DoS stwierdza, że fałszywe są informacje o zawieszeniu współpracy wojskowej lub dialogu na wysokim szczeblu. Czy to oznacza zdementowanie informacji Onetu? Absolutnie nie. Onet nie pisał o zawieszeniu współpracy wojskowej, tylko zagrożeniu dla jej przyszłego finansowania ze strony Kongresu – a to coś całkiem innego. Nie pisał też o zawieszeniu dialogu na „wysokim szczeblu”, ale o tym, że na razie niemożliwe będą kontakty na najwyższym szczeblu. W języku dyplomacji najwyższy szczebel to nie wysoki szczebel” – napisał publicysta.

 

„I najważniejsze: na wszystkie pytania, dotyczące ewentualnych spotkań, pani Nauert odpowiada, że takie nie są planowane. A trudno przecież odwołać lub zawiesić coś, czego nie ma w planach. Gdy pada pytanie o lipcowy szczyt NATO i spotkanie między prezydentami, do którego mogłoby wówczas dojść, rzeczniczka DoS stwierdza, że do tego czasu wiele może się zdarzyć. Trudno o dobitniejsze potwierdzenie w języku dyplomacji, że problem jest” – dodał.

 

W jego ocenie, wypowiedź Nauert „jest przykładem modelowego dyplomatycznego meandrowania w celu uniknięcia niewygodnej deklaracji bez wygłoszenia ewidentnego kłamstwa. Heather Nauert, owszem, zdementowała, ale to, czego Onet nigdy nie napisał”.

 

Onet kontratakuje

Środa przyniosła kolejną publikację autorstwa Stankiewicza i Gajcego. Powołują się oni tym razem na analizę kilku depesz, które mieli nadesłać z Waszyngtonu polscy dyplomaci. Dokument, według onet.pl, wyszedł zaś spod pióra Jana Parysa, który z końcem lutego zakończył prace na stanowisku doradcy szefa MSZ.

 

„Ze względu na znaczenie USA dla naszego bezpieczeństwa nie do przyjęcia jest sytuacja, kiedy prezydent czy premier mają zablokowane kontakty z głównym sojusznikiem. Moim zdaniem uregulowanie sporu z USA jest ważniejsze niż spór z Izraelem czy rozmowy z KE [Komisją Europejską – red] na temat praworządności” – miał napisać Parys, odnosząc się do notatki sygnowanej numerem Z-99/201.

„Potrzebne są decyzje, które nie tylko wyjaśnią nasze intencje, lecz wyeliminują kwestie sporne” — pisze w swej analizie Parys. „Jednym słowem zmiany w ustawie o IPN nie mogą być wynikiem kompromisu między TK, sejmem i kierownictwem PIS. Potrzebne są konsultacje zmian z DS [Departamentem Stanu – red.]” – to kolejny cytat ze środowej publikacji Onetu.

 

Sprawa wywołała w mediach społecznościowych prawdziwą burzę. Komentatorzy sprzyjający obozowi władzy, powołując się głównie na „dementi” Departamentu Stanu, triumfalnie wytykają portalowi należącemu do Ringier Axel Springer poprzednie fake newsy.

 

Z kolei redaktor naczelny „Najwyższego Czasu” Tomasz Sommer napisał na Twitterze:

„Prowokacja onetu o personae non gratae przypomina atak na Antoniego Macierewicza sprzed kilku dni. Wielka burza bez żadnych podstaw. To się nazywa medialne grillowanie. Weźmy przykład ze Stanów Zjednoczonych, z których ściągnęła Rosja i oznaczajmy takie media agent zagranicy”.

„Departament Stanu dementuje doniesienia onetu. Czyli jednak red. Stankiewicz grał na stronnictwo pruskie i Izrael w tym palców nie maczał.  Teraz powstaje pytanie kto sporządził słynną notatkę i kto ją przeciekł?” – dodał Sommer.

 

Natomiast Łukasz Kister zwrócił uwagę na pomijany zazwyczaj aspekt medialno-dyplomatycznej afery. Chodzi o politykę personalną obozu władzy i wyjątkowo łagodne traktowanie faktu obecności na wrażliwych stanowiskach państwowych ludzi z tzw. poprzedniego układu. „Dziwicie się dlaczego z ministerstw wyciekają informacje, a nawet niejawne dokumenty służbowe?! To zerknijcie kto w nich pomimo #DobrejZmiany pełni obowiązki Dyrektorów ds. bezpieczeństwa i Pełnomocników ds. ochrony informacji niejawnych!” – czytamy na twitterowym profilu eksperta w dziedzinie bezpieczeństwa.

 

Wieczorem MSZ zamieścił komunikat odnoszący się do tajnej notatki cytowanej w artykułach Stankiewicza i Gajcego. Czytamy w nim między innymi: „Opisany w publikacji portalu Onet dokument o sygnaturze Z-99/2018 jest dokumentem niejawnym”.

 

Resort podjął działania w związku z możliwością popełnienia przestępstwa przeciwko ochronie informacji określonego w art. 266 Kodeksu karnego – dowiadujemy się z oświadczenia.

 

 

Źródła: onet.pl, interia.pl, Twitter

TK, RoM

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 784 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram