15 maja 2018

Swąd rewolucji seksualnej w Świątyni Pana

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com)

Liberalne interpretacje „Amoris laetitia” stanowią wykwit rewolucji seksualnej, która w ostatnich dekadach przedostała się do Kościoła. Radykalna zmiana rozumienia ludzkiej płciowości, wyjątkowo nachalnie promowana przez współczesny świat, nie natrafiła na wystarczający opór wśród pasterzy Chrystusowej Owczarni.

 

Zgoda niektórych episkopatów na „legalizację rozwodów”; promowanie antykoncepcji przez duchownych; księgarnie katolickie pełne poradników dotyczących „życia seksualnego”; oswajanie homoherezji; bagatelizowanie grzechów ciała; włączanie się watykańskich instytucji w projekty antynatalistyczne; haniebny grzech pedofilii – co łączy wszystkie te zjawiska? Otóż stanowią one rezultat zbyt słabego oporu Kościoła wobec rewolty roku 1968. Buntu, słusznie określanego dziś mianem rewolucji seksualnej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Próba zmiany stosunku całych społeczeństw do płciowości zaczęła się oczywiście przed rokiem 1968 – a dążenia promotorów „wolnej miłości” wspomaganej antykoncepcją, ewentualnie kończącej się aborcją, skierowane były również przeciwko duszom katolików. Antychrześcijańska rewolucja działała przecież na kilku płaszczyznach, w tym na kulturowej i doktrynalnej. Choć oficjalne dokumenty Kościoła od wieków potępiały rozwiązłość, w XX wieku świat gwałtownie się zmieniał – nic dziwnego, że próbowano zmienić także nauczanie Kościoła, przed półwieczem wciąż mającego przecież ogromny wpływ na zachowania setek milionów ludzi. Na łamach dwumiesięcznika „Polonia Christiana” pisał o tym obszernie Piotr Doerre, w artykule Korzenie buntu. Historia walki z katolicką etyką seksualną.    

 

Wspomniany artykuł autor zakończył smutną konstatacją: „Otwarty bunt przeciwko encyklice [Humanae Vitae] wywołany przez kościelnych intelektualistów, kler i episkopaty niektórych krajów pokazał, jak głęboko już wówczas antynatalistyczne poglądy zapuściły korzenie w katolickim świecie. Problem w tym, że sprawców tego buntu nie tylko nie spotkało jednoznaczne potępienie, ale w sposób mniej lub bardziej świadomy w codziennej praktyce zaczęły ich naśladować miliony katolików na całym świecie”.  

 

Ów brak potępienia sprawców buntu widoczny jest w Kościele do dziś. Czasem może się wydawać, że jeżeli Kościół w ogóle toczy jeszcze jakieś boje ze światem zewnętrznym, to są to właśnie boje o moralność, ale prawidłowość ta dotyczy jedynie niektórych przedstawicieli grupki konserwatywnych niedobitków. Reszta całkowicie uległa, poddała się, abdykowała. I przyjęła jako swoje reguły zepsutego świata.

 

To dlatego mamy dziś w Kościele do czynienia z mentalnością antykoncepcyjną. Mentalnością, która zmusza twórców programów kursów przedmałżeńskich do uczenia katolików… jak nie mieć dzieci. Czemuż innemu służą bowiem – zajmujące największą część tych przygotowań – precyzyjne nauki rozpoznawania dni płodnych i niepłodnych?

 

To również z tego powodu mamy dziś do czynienia z rozpasaniem seksualnym wśród katolików, których niemal nikt nie naucza już prawidłowo o szóstym przykazaniu. Podczas gdy przeciętny człowiek każdego dnia bombardowany jest dziesiątkami bodźców o seksualnym kontekście, w kościele nie znajdzie dziś na to remedium, nie usłyszy o gorszącym grzechu cudzołóstwa! Gdy bowiem katolicy postanowili przypomnieć o konsekwencjach życia „na kocią łapę” organizując akcję plakatową „Konkubinat to grzech”, głośno protestowało wielu katolickich publicystów, ale też… kapłanów!

 

To wszystko ma swoje konsekwencje. W coraz większej liczbie polskich domów dostrzegamy poddanie się dyktaturze fałszywego szczęścia. Któż z nas nie zna bowiem rodziny, w której praktykujący katoliccy rodzice godzą się na to by ich dorosłe dziecko żyło z przyjacielem bądź przyjaciółką „jak mąż z żoną”? A coraz częściej również jak… mąż z mężem. Słyszymy od nich frazesy typu: „jak mogę stać na drodze ich miłości, przecież są szczęśliwi”.

 

Abdykacja z walki z rewolucją seksualną przyniosła jeszcze wiele smutnych efektów, które moglibyśmy wymieniać bardzo długo. A przecież katolicka etyka jest absolutnie nie do pogodzenia z tym, co głosi świat ukształtowany przez rewolucję roku 1968 i rządzony dziś przez przedstawicieli pokolenia jej autorów.

 

Don Pietro Leone na łamach portalu „Rorate Caeli” przypomniał o tym w prostych słowach. Otóż w oczach Kościoła seksualność obdarzona jest celowością: stanowi ona zdolność człowieka zorientowaną na prokreację. Ponieważ prokreacja, dla jej prawidłowego wykorzystania wymaga istnienia małżeństwa i rodziny, seksualność przynależy ściśle do małżeństwa i rodziny, a zatem mieści się w etyce małżeńskiej.

 

A w oczach świata seksualność nie mieści się wyłącznie w etyce małżeńskiej. To raczej świat posiada swoją własną etykę – etykę panseksualną. Dla Kościoła podstawową komórką tworzącą społeczności zawsze było małżeństwo, dla świata – seksualność. To nie do pogodzenia – według świata seksualność nie posiada „celowości” ani orientacji jako takiej. Jest celem samym w sobie i przemawia za siebie; nie wymaga usprawiedliwienia, nawet jeśli skłania podmiot do działania wbrew rozumowi. Duchowe dzieci rewolucji seksualnej są więc zainteresowane swoją własną celowością (albo popędami), a nie celowością Boga, który według nich być może w ogóle nie istnieje.

 

Ale Kościół i świat różnią się nie tylko w ocenie natury seksualności. Znów powtórzmy za Leone: Kościół od wieków uczy, że seksualność, będąc zdolnością zmysłową, jest w naszej upadłej ludzkiej naturze, jako konsekwencja grzechu pierworodnego, nieuporządkowana. Jak wszystkie działania zmysłów i emocji, musi zatem być kontrolowana i powstrzymywana przez kardynalną cnotę umiarkowania, która w sferze seksualności jest znana jako „czystość”. Małżeństwo, zapewniając kontekst dla prawidłowego korzystania z seksualności, jest określane jako „remedium na pożądliwość”. Dla tych, którzy żyją w małżeństwie, czystość oznacza umiarkowanie w używaniu tego daru i w jego przyjemnościach; dla osób nie trwających w związkach małżeńskich oznacza ona całkowitą wstrzemięźliwość. Oprócz czystości, istnieje druga cnota, którą Kościół zaleca w dziedzinie seksualnej, a jest nią skromność albo poczucie wstydu. Cnota ta odnosi się do zachowania, ubioru i mowy. W istocie seksualność nie jest dyskutowana przez wiernych katolików, chyba że z największym taktem i dyskrecją. Tak zawsze postrzegał to Kościół.

 

A świat? Otóż postrzega seksualność jako dobro w bezwarunkowym rozumieniu, o tyle, o ile należy ona do ludzkiej natury, która jest także w takim rozumieniu postrzegana jako naturalnie dobra. „Bóg stworzył mnie w ten sposób” – mają w zwyczaju mówić o każdym pożądaniu, które może nimi targać. Świata nie interesuje skromność. Promuje on całkowitą samowolę w korzystaniu z seksualności w ubiorze i w mowie. Świat jest wyjątkowo otwarty i szczery, kiedy dotyczy to jego ulubionego tematu. Żartami, dwuznacznymi uwagami, opowiadaniami o romansach, „zdobyczach” i skandalach sypie beztrosko, jakby były one pewną oznaką męskości i wyzwolenia. Przecież tego nijak nie da się pogodzić z nauczaniem Kościoła.

 

Dopóki nikt nie zmienił jeszcze tradycyjnego nauczania Kościoła w kwestii seksualności, wciąż możemy się na nie powoływać. A więc nadal możemy powtarzać (choć w świątyniach usłyszymy o tym dziś bardzo rzadko) że wszystkie grzechy seksualne, wszystkie grzechy przeciwko czystości, są sprawą poważną: obojętnie czy popełniane samemu, czy z drugą osobą, czy oboje są stanu wolnego, czy jedno albo oboje są małżonkami innych osób, czy są różnej czy tej samej płci, czy grzech należy do porządku naturalnego czy nienaturalnego – podkreśla Don Pietro Leone.

 

Jeśli takie grzechy są popełniane z pełną wiedzą i świadomą zgodą, jeśli nie są wyznane przed śmiercią cielesną, zasługują na wieczną śmierć piekła. Co więcej, Komunia święta w stanie grzechu śmiertelnego jest kolejnym grzechem śmiertelnym: grzechem świętokradztwa!

 

Świat z kolei postrzega tę wizję jako przesadną, purytańską, pruderyjną, psychologicznie nieoświeconą, pełną zahamowań, represyjną, psującą zabawę, moralizującą, faryzejską, godną „jedynie zakonnic”, „absolutnie średniowieczną” i „beznadziejnie nienadążającą za czasami”. Dzieci tego świata bronią się przed krytyką nieczystości mówiąc, że „nikomu nie szkodzą”. Mówią tak, ponieważ zgadzają się na hedonizm, który stanowi całość ich etyki, czy raczej „bez-etyki” seksualnej.

 

Niestety pokolenie głęboko przesiąknięte rewolucją roku 1968 rządzi dziś nie tylko organizacjami politycznymi, ale ma także wiele do powiedzenia w Kościele. To ono od lat promuje „rewizję encykliki Humanae Vitae” czy chociażby udzielanie Komunii świętej rozwodnikom żyjącym „jak mąż z żoną” w nowych związkach. To w końcu to pokolenie odpowiedzialne jest za – obserwowane w ostatnich latach – otwarcie się Stolicy Apostolskiej na promotorów antykoncepcji, aborcji i sterylizacji.

 

Wszystko to przez wspomnianą abdykację. Abdykację Kościoła z roli arbitra karzącego za heretyckie błędy już u zarania procesu przenikania idei rewolucji seksualnej do jego łona. Owa dezercja  doprowadziła do porzucenia tożsamości Kościoła walczącego z grzesznym światem, na rzecz Kościoła bratającego się z nowymi trendami, modami i – w konsekwencji – pożądliwościami.

 

Również i przed tym przestrzegała nas w Fatimie Matka Boża. Maryja mówiła o błędach Rosji rozlewających się na cały świat – a rewolucja bolszewicka była przecież jedynie wstępem do rewolucji seksualnej. Jedna z fatimskich wizjonerek, siostra Łucja, wiedziała o tym doskonale, dlatego podkreślała, że ostateczna walka szatana z Chrystusem będzie walką o rodzinę i małżeństwo. Wiedziała o tym także święta Hiacynta, która relacjonując słowa Matki Bożej przekazała, że grzechy, które posyłają najwięcej dusz do piekła, to właśnie grzechy ciała.  

 

Dostrzegając abdykację Kościoła na tak istotnym polu, nie pozostaje nam nic innego jak oddać się całkowicie Matce tegoż Kościoła, pozostającej niezmiennie główną hetmanką walki z rewolucją seksualną. Ona stanowi wszak wzór wszelkich cnót, pozostaje Nauczycielką czystości, skromności, niewinności. To Jej Niepokalane Serce ma zatriumfować nad grzechem, a więc i nad rewolucją seksualną, której dziś – patrząc tylko po ludzku – nie sposób zatrzymać.

Matko nieskalana,
Matko najczystsza,
Matko dziewicza,
Matko nienaruszona,             
Królowo Dziewic,
Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta,
Módl się za nami!

 

 

Krystian Kratiuk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie