30 października 2012

Strefa kłamstwa i seryjnego samobójcy

Od dwóch i pół roku byliśmy wpuszczani w kolejne wiry kłamstw i fałszywych posądzeń. Licznym oszczerstwom towarzyszyły owiane nimbem tajemnicy samobójstwa osób związanych z wydarzeniami do jakich doszło 10 kwietnia 2010 roku. Teraz na jaw wychodzą nowe fakty – „Rzeczpospolita” podała, że odnaleziono materiały wybuchowe na wraku Tu-154M. Prokuratura nie potwierdza tych doniesień, ale też jednoznacznie im nie zaprzecza. Odżywa jednak pytanie: co zdarzyło się w Smoleńsku? 

Poranek 10 kwietnia 2010 roku. Tego dnia Polska zamarła. Telewizyjne serwisy informacyjne pełne były tragicznych zdjęć. Pierwsze godziny wypełniały potwierdzanie listy pasażerów. Prezydent z małżonką, ministrowie, wojskowi, działacze społeczni, ludzie, którzy tworzyli najnowszą historię Polski. Obok nich anonimowi dla polskiej opinii publicznej, cisi współuczestnicy planowanej wizyty polskich oficjeli w Smoleńsku: funkcjonariusze BOR, stewardesy, piloci.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jedna rzecz ucieka jednak uwadze opinii publicznej. Gdy tylko informacja o tragedii smoleńskiej obiegła serwisy informacyjne, szybko pojawiła się – powtarzana niczym mantra – przyczyna katastrofy. „Naprawdopodobniej” samolot, w gęstej mgle, podchodził do lądowania kilkakrotnie. Piloci uparcie chcieli wylądować. Nie udało się. Kto jest winny? To już mieli dopowiedzieć sobie sami widzowie.

 

Narodziny kłamstwa

Rzucanie kolejnych oskarżeń w kierunku pilotów było dopiero początkiem poszukiwania przez mainstreamowe media przyczyn katastrofy smoleńskiej. Gdy skończyła się atmosfera żałoby, można było w końcu popuścić wodze fantazji. Zrobił to chociażby Waldemar Kuczyński, który w jednym z programów publicystycznych bez żadnych oporów stwierdził, że prezydent Lech Kaczyński mógł naciskać na pilotów, by lądowali w niesprzyjających warunkach.

 

Jeśli w ogóle Tu-154M podchodził do lądowania to tylko jeden raz. Szybko więc rozpoczęło się poszukiwanie kolejnych przyczyn. Naturalnie fakt nacisków prezydenta na pilotów nie został wykluczony i powtarzali go bezmyślnie kolejni publicyści. Weryfikacji musiała jednak ulec teoria o błędzie pilotów.

 

Szybko upadło przypuszczenie, że sterujący samolotem zeszli na zbyt niską, „niedecyzyjną” wysokość (poniżej 100 metrów). Co się więc stało w Smoleńsku? W grę musiały wejść wyjaśnienia o charakterze politycznym. Tragedia miała się zacząć już w Warszawie, gdy prezydent podjął decyzję, że pojedzie do Smoleńska na obchody upamiętniające katyńską zbrodnię, mimo faktu, że trzy dni wcześniej miał się tam wybrać premier Tusk by spotkać się z Władimirem Putinem.

 

Nieistotne okazało się być to, że prezydent na długo przed ustaleniem spotkania premierów Polski i Rosji wysłał informację do Kancelarii Premiera, że ma zamiar uczestniczyć właśnie 10 kwietnia w uroczystościach ku czci zamordowanych przez NKWD polskich żołnierzy. Dodajmy, że właśnie wtedy, 10 kwietnia, miały odbyć się oficjalne obchody upamiętniające zbrodnię katyńską. Premier Tusk zaś postanowił, że spotka się z Putinem trzy dni wcześniej. Decyzja ta zapadła w kilka tygodni po wpłynięciu do Kancelarii Premiera informacji o prezydenckiej wizycie w Smoleńsku. Nie przeszkodziło to jednak premierowi Tuskowi zeznać w prokuraturze, że nim zdecydował się spotkać z Putinem nie wiedział nic o planie wizyty Lecha Kaczyńskiego.

 

Każda z przyczyn katastrofy smoleńskiej lansowana przez media głównego nurtu, musiała opierać się na tzw. przesłankach „racjonalnych”. A to słowo klucz w języku polskich mediów liberalnych. Chodziło o to by wystrzegać się wszelkiego „oszołomstwa”, którym było chociażby domaganie się badania hipotezy zamachu.

 

MAK i Miller z jednej są parafii

Wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej toczyło się w oparciu o konwencję chicagowską. Śledztwo zostało więc oddane w ręce Rosjan, a ściślej: rosyjskiej Międzypaństwowy Komitet Lotniczy(MAK). Decyzję tę rząd podjął bezrefleksyjnie, odpowiadając pozytywnie na postulat strony rosyjskiej. Tymczasem była możliwość badania katastrofy w oparciu o dwustronną umowę polsko – rosyjską z 1993 roku, która dopuszczała prowadzenie wspólnego śledztwa przez przedstawicieli obydwu krajów.

 

Zaniedbanie (celowe działanie?) rządu Tuska szybko odbiły się czkawką. Rosjanie nie udostępnili polskiej prokuraturze głównych dowodów w sprawie katastrofy, w tym wraku samolotu (który jest własnością Polski) i oryginałów nagrań z czarnych skrzynek.

 

Ostateczne wyniki „śledztwa” MAK były skandaliczne. Przesłanie było krótkie: powodem katastrofy smoleńskiej była dezynwoltura polskich pilotów, którzy z jakiegoś powodu (naciski prezydenta?) zdecydowali się na lądowanie w trudnych warunkach, a w kokpicie znajdował się gen. Andrzej Błasik (dowódca Sił Powietrznych), w którego krwi wykryto alkohol. A w świat poszedł wyrok: pijany dowódca naciskał na pilotów, by, niczym samobójcy, wlecieli w gęstą mgłę.

 

Przekaz starała się łagodzić Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Polskiego z płk. Edmundem Klichem na czele. Wskazywano więc na błędy i zaniedbania ze strony rosyjskiej. Podobnie było w przypadku komisji pod przewodnictwem szefa MSW Jerzego Millera, której wnioski mówiły jasno o „błędach” Rosjan, ale teza o pijanym gen. Błasiku w kokpicie została podtrzymana.

 

Przełomem dla polskiego rządu i samego szefa MSW nie były nawet ustalenia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, którego pracownicy udowodnili, że gen. Błasik nie był obecny w kokpicie podczas lądowania. Rodzina generała nie doczekała się jednak przeprosin, a sam Miller buńczucznie zapewniał, że niewiele to zmienia we wnioskach jego raportu.

 

Przyczyny tragedii nie zostały do dzisiaj wyjaśnione. Niedawno do Polski przyjechał prof. Kazimierz Nowaczyk, fizyk na Uniwersytecie w Maryland. Z kolei na UKSW w Warszawie odbyła się konferencja na której wyniki badań w sprawie katastrofy smoleńskiej ogłosili polscy naukowcy. Wszyscy oni wykluczyli przyjęty przez rządowy raport Millera oficjalny powód tragedii na lotnisku w Siewiernyj.

 

Seryjny samobójca

Nie można nie napisać również o pomyleniu ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Ekshumowano już cztery ciała ofiar katastrofy smoleńskiej wobec których prokuratura ma podejrzenia, że zostały zamienione w Moskwie. Jak dotąd wiadomo, że zamienione zostały ciała: Anny Walentynowicz, Teresy Walewskiej – Przyjałkowskiej i prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego.

 

Tymczasem wiadomo, że Rosjanie wiedzieli o zamianie ciał już w kwietniu 2010 roku. Dokumenty na ten temat zostały jednak przesłane polskiej prokuraturze dopiero w roku 2012.

 

Jakby tych wszystkich niejasności i jawnych kłamstw było mało od 2010 roku umierają ludzie, którzy powiązani są w jakiś sposób z tragedią smoleńską. W Internecie krążą już ponure żarty o „seryjnym samobójcy”. Nie żyją: Grzegorz Michniewicz, dyrektor Kancelarii Premiera mający dostęp do informacji niejawnych, bp Mieczysław Cieślar, następca ofiary katastrofy smoleńskiej ks. Adama Pilcha, Krzysztof Knyż, operator TVN 10 kwietnia w Smoleńsku, Marek Dulinicz, szef archeologów, którzy mieli wyjechać na badania na miejsce katastrofy.

 

W ostatnim czasie zmarli też gen. Sławomir Petelicki, twórca i były szef jednostki GROM, który często krytykował władze za postawę wobec katastrofy smoleńskiej, oraz chorąży Eugeniusz Muś, technik pokładowy Jaka-40, który podczas katastrofy był obecny na lotnisku w Siewiernyj. Według nieoficjalnych informacji zeznawał on w prokuraturze, że słyszał trzy wybuchy przed katastrofą Tu-154M.

 

Wszyscy zmarli w tajemniczych okolicznościach. Michniewicz, który, jak zeznali jego żona i przyjaciele, był w bardzo dobrej kondycji psychicznej, powiesił się kablu. Bp Cieślar i Dulinicz zginęli w wypadkach samochodowych. Knyż zmarł w Moskwie na sepsę.

 

O większości tych śmierci w mediach było cicho. W przeważającej większości przypadków orzeczono samobójstwo. Prokuratorzy wyrażali takie opinie jeszcze przed wykonaniem sekcji zwłok.

 

Co dalej?

We wtorek „Rzeczpospolita” podała, że we wraku Tu-154M znaleziono materiały wybuchowe: trotyl i nitroglicerynę. Płk Ireneusz Szeląg z Naczelnej Prokuratury Wojskowej ogłosił dementi. Stwierdził, że znaleziono materiały chemiczne, które mogą świadczyć o obecności trotylu i nitrogliceryny, ale równie dobrze mogą to być fragmenty PCV czy perfumy – pozostałości po tragicznie zmarłych pasażerach prezydenckiego samolotu. 


Czy jest szansa na wyraźny przełom w smoleńskim labiryncie kłamstw? Jeśli tak jak dotąd będzie wyglądała rzetelność i dociekliwość polskich mediów, które zamiast sceptycyzmu wobec oficjalnie podawanych przyczyn katastrofy smoleńskiej, wolą lansować wygodną dla rządu tezę, że do Smoleńska leciało 96 wariatów gotowych roztrzaskać się byle tylko zdążyć na czas, na przełom próżno czekać.

 

 

Krzysztof Gędłek

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie