8 lutego 2019

Czwarty rozbiór A.D. 1918. Geniusz Hallera udaremnił spisek

(Generał Józef Haller)

Mianem „czwartego rozbioru Polski” powszechnie przyjęło się nazywać aneksję terytorium Rzeczypospolitej dokonaną przez Niemcy, Związek Sowiecki, Słowację i Litwę na jesieni 1939 roku. Niewielu pamięta, że wcześniej określano tak jeszcze dwa wydarzenia – podział ziem polskich w wyniku postanowień Kongresu Wiedeńskiego (1814-1815) oraz równie dramatyczne następstwa traktatu brzeskiego (1918).

 

Zmowa

Wesprzyj nas już teraz!

9 lutego 1918 roku w Brześciu przedstawiciele sojuszu państw centralnych (Niemiec, Austro-Węgier, Bułgarii i Turcji) podpisali traktat pokojowy z niedawno powstałą Ukraińską Republiką Ludową (URL).

 

Traktat był kolejnym wielkim sukcesem Berlina, konsekwentnie poszerzającego swe wpływy na wschodzie. Zaledwie trzy miesiące wcześniej finansowani przez wywiad niemiecki bolszewicy przeprowadzili udany pucz w Piotrogrodzie, przejmując władzę nad Rosją. Jednakże rządy czerwonych uzurpatorów spotkały się z żywiołowym oporem, który szybko przerodził się w wyniszczającą wojnę domową. Przyszłość rewolucyjnego reżimu była niepewna, dlatego zapobiegliwi dyplomaci kajzera Wilhelma sięgnęli po plan awaryjny, jakim był sojusz z URL. Pozyskanych Ukraińców Berlin i Wiedeń mogły użyć zarówno przeciw Rosjanom, jak i Polakom, coraz śmielej dopominającym się pełnej niepodległości. Oczywiście za skaptowanie rządu w Kijowie należało zapłacić określoną cenę, ale niemieccy i austriaccy dyplomaci postanowili załatwić sprawę cudzym kosztem.

 

W wyniku zawartego porozumienia państwa centralne zaoferowały pomoc wojskową władzom URL w zamian za ogromne dostawy artykułów żywnościowych (milion ton zboża i 50 tysięcy ton żywca w ciągu pięciu miesięcy). Nadto Niemcy przekazali administracji kijowskiej pokaźny obszar ziem Królestwa Polskiego – Chełmszczyznę i część Podlasia, zaś na dokładkę Austriacy zobowiązali się do nadania statusu kraju koronnego Galicji Wschodniej, wzmacniając tamtejszy żywioł ukraiński kosztem miejscowych Polaków.

 

Zdradzony sojusznik

Trzy i pół roku wcześniej wybuch Wielkiej Wojny zaktywizował polskie środowiska patriotyczne. Po obu stronach frontu wyrosły ochotnicze formacje wojskowe, których twórcy pokładali nadzieje we wsparciu jednej bądź drugiej strony konfliktu.

 

Polacy zorientowani na sojusz z państwami centralnymi wykrwawiali się w bojach już od lata 1914 roku. Postacią wyjątkowego formatu w owym środowisku był Józef Haller, dowódca II Brygady Legionów Polskich. Łączył on wojskowy profesjonalizm z żarliwym katolicyzmem i gorącym umiłowaniem polskości (zob.: Błękitny Generał ). Jego żołnierze toczyli niesłychanie ciężkie boje z Rosjanami, zdobywając uznanie tak sojuszników, jak i wrogów.

 

Dzięki niezłomnej postawie zaprezentowanej na polu walki II Brygada zyskała zaszczytne miano Żelaznej. Jej dowódca stronił od sporów partyjnych rozdzierających nasze środowiska patriotyczne. Haller od początku sceptycznie traktował gry polityczne Józefa Piłsudskiego dowodzącego I Brygadą Legionów. Między żołnierzami obu Brygad panował otwarty antagonizm. Podwładni Piłsudskiego mieli opinię socjalistów, libertynów i wolnomyślicieli, którą utwierdzali otwarcie lekceważąc pracę kapelanów, bojkotując nabożeństwa pułkowe, również z pogardą odnosząc się do hallerczyków (złośliwie zwanych „biskupami”), podkreślających swe przywiązanie do katolicyzmu.

 

Kiedy latem 1917 roku Piłsudski, dążąc do wzmocnienia swej pozycji wobec Niemców, doprowadził do tzw. kryzysu przysięgowego, Haller odmówił mu poparcia, nie chcąc przyłożyć ręki do unicestwienia wojska, które mogło jeszcze oddać usługi sprawie polskiej. Rzeczywiście, Niemcy bez ceregieli rozwiązali oddziały, które posłuchały wezwań Piłsudskiego do protestu, sam zaś niefortunny pomysłodawca akcji spędził resztę wojny w ośrodku internowania.

 

Hallerczycy nadal pełnili służbę u boku państw centralnych. Jej kres miała wyznaczyć brzeska zmowa.

 

W kim dusza nie spodlała…

Na wieść o traktacie w Brześciu wśród Polaków zawrzało.

Podał się do dymisji rząd Królestwa Polskiego, zaprotestowała Rada Regencyjna oraz Koła Polskie w parlamentach Berlina i Wiednia. W kościołach odprawiano nabożeństwa żałobne. Miały miejsce manifestacje, strajki, demonstracyjne dymisje urzędników. W proteście złożył rezygnację generalny gubernator lubelski, generał Stanisław Szeptycki (natomiast jego brat Andrzej, metropolita greckokatolicki, był gorącym zwolennikiem traktatu). W Galicji doszło do zamieszek i starć z wojskiem austriackim – były dziesiątki zabitych i rannych. Ówczesne nastroje doskonale oddawała odezwa lubelskich ludowców:

„Bracia włościanie!

Nie sięgamy po cudze, ale od frymarki naszą ojcowizną obcym wara! […] W kim dusza do cna nie spodlała, porwie się chyba do obrony tej ziemi, której od wieków jest dziedzicem i gospodarzem za całość jej odpowiedzialnymi! Fałszywa polityka Austrji i zdradliwa chciwość Ukrainy, która głosi zasady wolności i praw własnych dla wszystkich narodów, a sięga po cudzą ziemię – zmuszają nas do tego, by siłą bronić naszego prawa, z bronią w ręku stanąć na straży wydzieranej nam ziemi. Ten obowiązek nas czeka, bądźmy gotowi go spełnić”.

 

Nie rzucim ziemi

Protest przeciw traktatowi nie ominął żołnierskich szeregów.

 

W owym czasie w Besarabii, na zapleczu frontu austriacko-rosyjskiego, stacjonował Polski Korpus Posiłkowy. W jego skład wchodziły: II Brygada, 2 Pułk Ułanów, 1 Pułk Artylerii, liczące razem 8500 żołnierzy.

 

II Brygada kwaterowała w Mamajowcach. W dniu 13 lutego miejscową cerkiew wypełnił tłum polskich legionistów. W świątyni ustawiono pustą trumnę. Kapelan Brygady, ks. Józef Panaś odprawiał Mszę świętą w intencji zmarłego w Krakowie towarzysza broni, majora Włodzimierza Mężyńskiego, o którym powiadano, że pękło mu serce na wieść o zdradzieckim traktacie. W kościele słychać było powszechny szloch. Słowa kapłana, wspominającego postać zmarłego, wywarły potężne wrażenie na zgromadzonych:

„Pan Bóg oszczędził mu rozpaczy, którą my przeżywamy. […] Bracia, podnieśmy serca nasze do Boga i wszyscy razem przy tej trumnie złóżmy świętą przysięgę bezwzględnie wiernej służby dla naszej polskiej Ojczyzny. Niechaj dziś ze wszystkich piersi rozbrzmi ona pieśnią przysięgi, która jest na ustach całego polskiego narodu”.

 

Kapelan zamilkł, potoczył wzrokiem po tłumie wiernych i nagle, w uniesieniu zerwał z piersi austriackie ordery, cisnął je na ziemię i podeptał. Za jego przykładem poszli inni; wielu wrzucało austriackie i niemieckie odznaczenia wprost do trumny. Wtem w wypełnionej płaczem świątyni rozległy się dumne słowa „Roty”. Śpiew potężniał, całkowicie zagłuszył bolesne westchnienia i szlochy, a słowa:

„Odzyska ziemię dziadów wnuk.

Tak nam dopomóż Bóg!”

– wyrwały się z żołnierskich piersi z siłą gromu.

 

Marsz wśród mroku

W następnych godzinach emocje wcale nie opadły, przeciwnie, wrzenie narastało. Pojawiły się różne koncepcje akcji protestacyjnej, także szalone, postulujące rozpoczęcie zbrojnego powstania i marszu na Lwów.

 

Ostatecznie na naradzie oficerskiej przeważył pomysł przedarcia się z bronią w ręku przez front na stronę rosyjską i połączenia z oddziałami polskimi utworzonymi w Rosji. Autorzy przedsięwzięcia zdawali sobie sprawę z piętrzących się przeszkód – Polski Korpus Posiłkowy stacjonował dość daleko za linią frontu, a jego oddziały były rozproszone na dużym obszarze. Wiadomym było, że większość żołnierzy nie zdoła przyłączyć się do buntu. Mimo to nie można było zwlekać z rozpoczęciem akcji, jako że dowództwo austriackie pilnie obserwowało nastroje wśród Polaków i wkrótce przeciekły doń pogłoski o planowanym zrywie.

 

15 lutego oficjalnie ogłoszono rozpoczęcie czterodniowych ćwiczeń polowych, w których miały wziąć udział II Brygada (2 i 3 Pułki Piechoty Legionów) oraz 1 Pułk Artylerii. Rzekome manewry miały zamaskować przemarsz w stronę linii frontu. Całością akcji kierował pułkownik Haller.

 

O godzinie 18.00 polskie oddziały opuściły miejsca zakwaterowania i ruszyły w rejon koncentracji, wyznaczony pod Rarańczą. Zrazu marsz odbywał się bez przeszkód. Po cichu i bez rozlewu krwi rozbrajano napotkane patrole austriackie. Jednak po kilku godzinach niedawny sojusznik zorientował się w sytuacji. W pobliżu Rarańczy idący w szpicy polskich sił 2 Pułk Piechoty Legionów starł się z austriackim 53 Pułkiem Piechoty, składającym się głównie z Chorwatów. Po obu stronach padli zabici i ranni. Tragizm walki między przedstawicielami dwóch słowiańskich narodów pogłębiał fakt, że Chorwaci zostali oszukani przez austriackie dowództwo. Poinformowano ich,  że mają zatrzymać wielką grupę jeńców rosyjskich, rzekomo zbiegłych z niewoli. Chorąży Marian Kantor-Mirski wspominał:

„Kładę się do rowu i łeb chowam za jakimś trupem. Wtem ten niby trup porusza się, widzę jak szeroko rozwiera oczy i mów:

– Nem Muska… Nie Moskale…

[…] Biedak ciężko ranny, kiepską niemczyzną zakonkludował:

– Gdybyśmy wiedzieli, że to legjonery, bylibyśmy nie strzelali.

Były to jego ostatnie słowa. Po chwili skonał”.

 

W krótkiej, ale gwałtownej bitwie Polacy zmusili przeciwnika do odwrotu. Następnie szpica Brygady dotarła do linii austriackich okopów, które szczęśliwym trafem na tym odcinku nie były obsadzone. Dalszy marsz opóźniły zasieki z drutu kolczastego. Legioniści nie posiadali nożyc saperskich, więc zarzucili zasieki płaszczami żołnierskimi, co ułatwiło sforsowanie przeszkody. Teraz musieli pokonać dwukilometrowy pas „ziemi niczyjej”, oddzielający ich od pozycji rosyjskich.

 

Była to krytyczna chwila. Austriacy pchnęli przeciw Brygadzie ogromne siły – dwie dywizje kawalerii, piechotę i pociąg pancerny. Niektóre polskie oddziały znalazły się pod ostrzałem artylerii. Kanonada przybierała na sile, gdzieniegdzie doszło do walk na bagnety. Bój odbywał się w nieprzeniknionych ciemnościach nocy. Tymczasem strona rosyjska, której przecież nikt nie informował o rozwoju sytuacji, mogła uznać, że ma do czynienia z atakiem i przywitać nadciągających Polaków ogniem. W takim przypadku Żelazną Brygadę czekałaby nieuchronna zagłada.

 

Na szczęście po dotarciu do rosyjskich okopów Polacy nie znaleźli w nich żywego ducha. Droga w głąb Besarabii stała otworem. Ucieczka do wolności powiodła się setce oficerów oraz półtoratysięcznej rzeszy żołnierzy. Wielu zabrakło tego szczęścia – Austriacy zdołali odciąć część uchodzących oddziałów. Podczas dramatycznej nocy poległo 16 Polaków, a 900 pochwycono. Trzy dni później Polski Korpus Posiłkowy został rozwiązany, a 3900 jego żołnierzy internowano w obozach na terenie Węgier. W następnych miesiącach przed sądami stanęło 115 oskarżonych o zdradę i kierowanie buntem, co mogło zaprowadzić ich na szubienicę. Na szczęście przed ogłoszeniem wyroków cesarz Karol I nakazał umorzyć postępowanie i zwolnić zatrzymanych.

 

Bez wytchnienia

Tymczasem Żelazna Brygada podjęła forsowny 300-kilometrowy w stronę Sorok nad Dniestrem. Tam właśnie stacjonował II Korpus Polski, sformowany za zgodą dawnych (republikańskich) władz rosyjskich.

 

Na początku marca Brygada dotarła do Sorok i połączyła się z II Korpusem. Pułkownik Haller, wkrótce awansowany do stopnia generała brygady, objął dowództwo nad zgrupowaniem. Tymczasem Niemcy i Austriacy przyznali obszar Besarabii Rumunii, w zamian żądając rozbrojenia stacjonujących na tym obszarze Polaków i „białych” Rosjan.

 

II Korpus jął wycofywać się na wschód, po drodze tocząc walki ze zbolszewizowanym chłopstwem ukraińskim. Po kilkutygodniowym marszu Korpus znalazł się w rejonie Kaniowa nad Dnieprem, gdzie osaczyły go i zniszczyły wojska niemieckie. Nie był to wcale koniec owej epopei. Część żołnierzy zdołała ujść przed pogromem, w ich liczbie generał Haller, który potajemnie przedostał się do Murmańska kontrolowanego przez wojska Ententy, a stamtąd drogą morską udał się do Francji.

 

W Paryżu Haller przystąpił do Komitetu Narodowego Polskiego kierowanego przez Romana Dmowskiego. 4 października 1918 roku stanął na czele Armii Polskiej we Francji – największej naszej formacji wojskowej okresu Wielkiej Wojny, powołanej ponad rok wcześniej staraniem Dmowskiego, oficjalnie uznanej przez aliantów za siłę sojuszniczą. Na wiosnę 1919 roku hallerczycy powrócą na ojczystą ziemię, by odegrać arcyważną rolę w zmaganiach o granice odrodzonej Rzeczypospolitej. Spełni się marzenie dowódcy Żelaznej Brygady, który niegdyś deklarował:

„II Brygada ni białą, ni czerwoną. Nie klasy, nie partie przewodzić jej miały, ni przewodzą. Biało-czerwony sztandar to jedyne godło nasze. Chcieliśmy tego tylko, by być polskim żołnierzem i dożyć tej chwili, gdyby cała Polska nas za takich uznała”.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie