3 marca 2016

Stany Zjednoczone w kryzysie. Czy Trump pomoże?

(© Mark Cornelison/TNS via ZUMA Wire / FORUM)

Zadłużenie, nieudana polityka zagraniczna i odpływ miejsc pracy to tylko część problemów, z jakimi zmagają się Stany Zjednoczone. Kryzys ma także głębsze podłoże – odejście kraju od chrześcijaństwa i własnej tradycji politycznej. Zdaniem komentatorów, zagrożone są same fundamenty ustrojowe. Czy zbliżające się wybory prezydenckie i czołowy Republikanin, Donald Trump są w stanie to zmienić?


Choć wiedza o poważnych problemach, z jakimi zmaga się czołowe mocarstwo świata jest już powszechna, pewne wskaźniki mogą szokować. Według najnowszych dostępnych danych CIA World Factbook, USA ze zobowiązaniami sięgającymi ponad 17 bilionów dolarów są bezdyskusyjnym liderem pod względem zadłużenia. Przeliczając zaś na osobę dług wynosi 58 600 dolarów, co plasuje Stany na trzecim miejscu w skali globu.

Wesprzyj nas już teraz!

Dochodzi do tego osłabienie gospodarcze. W 2014 r. Amerykanie stracili na rzecz Chińczyków status posiadaczy największej gospodarki, przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej. Pomimo gigantycznych nakładów na służbę zdrowia – 42 procent wydatków całego świata – pod względem długości życia Stany znajdują się według WHO na dalekim, 36. miejscu.

Jak zauważa David Swanson na wariscrime.org, Amerykanie są jednym z „najmniej zdrowych” narodów, biorąc pod uwagę państwa rozwinięte. Co gorsza, wedle badań Instytutu Gallupa, zaufanie do krajowych instytucji w ich kraju nawiązuje do fatalnych notowań z roku 1993 r.

Zły stan amerykańskiego państwa dostrzegają wszyscy. Lewica ubolewa nad gigantycznymi nierównościami społecznymi oraz emisją zanieczyszczeń, a prawica i pozostali obrońcy amerykańskich tradycji – nad ograniczaniem swobód obywatelskich.

 

Aktywizm sędziowski

Podczas gdy Stany Zjednoczone przodują w liczbie osób przebywających w więzieniach, postępowcy dążą do poszerzenia swoiście rozumianej wolności poprzez Sąd Najwyższy. Wprawdzie Alexander Hamilton w 78. Eseju Federalisty uznał wymiar sprawiedliwości za najsłabszy spośród wszystkich rodzajów władz, to jednak te słowa z końca XVIII stulecia dawno straciły na aktualności.

Dziewiątka orzekających pod szyldem Sądu Najwyższego decyduje często o kwestiach kluczowych dla 318-milionowego narodu. W 2015 r. w sprawie Obergefell vs Hodges uznali oni, że Konstytucja USA gwarantuje prawo do zawierania jednopłciowych pseudomałżeństw w każdym amerykańskim stanie. Mówi się także o planach redefinicji Drugiej Poprawki do Konstytucji, zapewniającej prawo do posiadania broni. Miałaby ona to prawo zapewniać, ale nie obywatelom, lecz… władzom.

Do tej pory w amerykańskim Sądzie Najwyższym panowała względna równowaga sił. Za postępowców uchodziło czterech sędziów i tyleż samo za konserwatystów. Piąty, słynący ze zmienności Anthony Kennedy, odgrywał rolę języczka u wagi. Niestety, w połowie lutego zmarł – lub też, zdaniem niektórych został zamordowany – czołowy przeciwnik progresistów, Antonin Scalia.

Jak twierdzi konserwatywny publicysta Ben Shapiro na łamach breitbart.com, wydarzenie to oznacza „nie tylko tragedię dla filozofii konstytucyjnej, ale i śmierć amerykańskiego konstytucjonalizmu jako całości”. Barack Obama może teraz powołać sędziego na wakujące miejsce i zapewne zajmie je ktoś podzielający poglądy obecnego prezydenta na interpretację Konstytucji.

Dlaczego jednak spodziewaną dominację liberałów w Sądzie Najwyższym uznać za śmierć konstytucjonalizmu, a nie jedynie za zwycięstwo pewnej metody interpretacyjnej? Otóż amerykańscy liberałowie popierają ideę „żywej Konstytucji”. Termin ten wymyślił Woodrow Wilson, zamierzając dostosować myśl konstytucyjną do… zasad darwinizmu. Zgodnie z tą doktryną, Konstytucja powinna ewoluować wraz z narodem i dostosowywać się do coraz to nowych czasów. Jeśli jednak uznamy ustawę zasadniczą za „żywy organizm”, to powstaje niebezpieczeństwo, że w imię „rozwoju” zanegowane w końcu zostaną zasady, jakimi kierowali się Ojcowie Założyciele.

W szczery sposób wyraził to kongresmen Pete Stark, cytowany przez washingtontimes.com. – Sądzę, że jest bardzo mało konstytucyjnych limitów mogących powstrzymać rząd federalny od stanowienia praw ograniczających prywatne życie – stwierdził w lipcu 2010 r.

Mimo wszystko zdominowanie Sądu Najwyższego przez postępowców nie jest takie pewne. Decyzję Obamy musi wszak zatwierdzić Senat, a w tym od 2015 r. większość mają Republikanie. Ponadto wkrótce Grand Old Party może zdominować także Izbę Reprezentantów i przejąć fotel prezydenta. Zbliżają się bowiem wybory do Kongresu i jednocześnie te najbardziej elektryzujące – prezydenckie.

 

Wyścig do Białego Domu

Gra o prezydencki fotel jest wciąż na etapie prawyborów, a politycy walczą o nominację swojej partii na zaplanowane na listopad głosowanie powszechne. W prawyborach kandydaci „zdobywają delegatów”, którzy latem zdecydują o rezultatach konwencji Republikanów i Demokratów. W praktyce jednak to formalność, a kluczowy jest wybór delegatów. Większość z nich zobowiązuje się bowiem poprzeć konkretnego kandydata.

W Partii Demokratycznej szanse w walce między byłą sekretarz stanu Hilary Clinton a senatorem Bernie Sandersem są w miarę wyrównane. Z tej dwójki bardziej wyrazisty jest Sanders. Jak podaje businessinsider.com, sprzeciwia się znaczącemu zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w wojnę w Syrii, popiera bezpłatne szkolnictwo wyższe, odnawialne źródła energii, podatki dla spekulantów giełdowych czy prawa stanów do legalizacji marihuany.

Z ciekawszych pomysłów Clinton warto wspomnieć o planach likwidacji prywatnych więzień czy opodatkowania pewnych form spekulacji giełdowej. Zasadniczo jednak radykalnych reform po żonie byłego prezydenta spodziewać się nie należy. A tym bardziej odrodzenia Ameryki.

Z kolei po stronie Republikanów walka o nominację toczy się między pięcioma kandydatami: senatorami Tedem Cruzem, Marco Rubio, gubernatorem Ohio Johnem Kasichem, neurochirurgiem Benem Carsonem i biznesmenem Donaldem Trumpem.

Dla wielu szansą na uzdrowienie Ameryki z głębokiego kryzysu jest ten ostatni. Po zwycięstwie w trzech spośród czterech dotychczasowych prawyborów to on właśnie wyrasta na faworyta do uzyskania nominacji Republikanów. Dlatego też warto przyjrzeć się bliżej poglądom biznesmena o niemiecko-szkockich korzeniach.

 

Prawo do broni i walka z imigracją

Prezes Trump Organisation i posiadacz licznych nieruchomości komercyjnych obiecuje „uczynić Amerykę ponownie wielką”. Środkiem do osiągnięcia tego celu są dlań w znacznym stopniu konserwatywne wartości.

Republikanin i miliarder literalnie, w tradycyjnym duchu interpretuje drugą poprawkę do amerykańskiej Konstytucji: „Powiedziano, że (…) to pierwsza wolność Ameryki. Jest tak ponieważ prawo do posiadania i noszenia broni chroni wszystkie inne prawa. Jesteśmy jedynym krajem świata mającym Drugą Poprawkę. Ochrona tej wolności to imperatyw”, przekonuje na donaldjtrump.com.

To nie ostatni miły konserwatywnemu uchu pogląd Trumpa. Miliarder zasłynął niepoprawnymi politycznie wypowiedziami w kwestii imigrantów. Jak podało w grudniu 2015 r. biuro prasowe Republikanina, „Donald J. Trump wzywa do całkowitego i kompletnego zamknięcia muzułmanom dostępu do USA, dopóty, dopóki nasze władze nie dowiedzą się, co się dzieje”. Wypowiedź ta wywołała polityczną burzę, jednak, jak podaje CNN, Trump zareagował w swoim stylu – powiedział, że krytyka „go nie obchodzi”.

Dla Stanów problem migracyjny wiąże się także z napływem Meksykanów. Stanowisko Trumpa jest jasne: należy postawić potężny mur na granicy, w dodatku to Meksyk musi za niego zapłacić. Przybysze-przestępcy powinni zostać deportowani tam, skąd przybyli.

 

Gospodarka według Trumpa, czyli jak dogodzić wszystkim

W kwestiach gospodarczych poglądy ekscentrycznego pretendenta Republikanów to mieszanina wolnorynkowości i populizmu. Trump obiecuje obniżenie podatków dla „klasy średniej”, a także uproszczenie systemu podatkowego. Daniny mają być najniższe od II wojny światowej a na miejsce obecnych siedmiu progów mają powstać cztery. Jednocześnie Trump nie zamierza obcinać świadczeń emerytalnych i medycznych.

Wygląda to na dążenie do zdobycia elektoratu pracowników z „klasy średniej” bez zniechęcania do siebie beneficjentów państwa, w tym i emerytów. Skąd wezmą się na to pieniądze? Zdaniem Trumpa, z dokręcenia śruby grupie, do której należy sam polityk – najbogatszym. Być może przekonamy się kiedyś, czy te zapewnienia są szczere. Na razie wiadomo, że miliarder popierał obamowskie transfery ratujące banki. Pieniądze na finansowanie instytucji finansowych płynęły z podatków zarówno klasy średniej, jak i grup uboższych.

 

Trump konserwatysta czy ale-konserwatysta?

Jakie są jednak przekonania Trumpa w kwestiach w gruncie rzeczy najważniejszych – światopoglądowych? Polityk należy do „Kościoła Prezbiteriańskiego” i – jak deklaruje – jest praktykującym chrześcijaninem. Ponadto, jak podaje christianpost.com, zadeklarował także wolę stania się „największym reprezentantem chrześcijan od długiego czasu”. Krytykuje ciche międzynarodowe przyzwolenie na bliskowschodnią rzeź wyznawców Chrystusa.

Trump sprzeciwia się tak zwanej aborcji, jednak dopuszcza wyjątki: zagrożenie życia matki, kazirodztwo i gwałt. Jak zauważa Ben Shapiro na breitbart.com, stanowisko tego polityka w kwestii ochrony nienarodzonych ewoluowało. W 1999 r. miliarder popierał nawet zabijanie nienarodzonych  przez częściowe urodzenie. Jak twierdzi, zdanie zmienił pod wpływem przyjaciela, planującego pozbycie się potomka, który jednak przeżył i stał się „wspaniałym dzieckiem”. Nawet jeśli deklaracja ta jest szczera, to i tak obecne stanowisko Trumpa odbiega od ideału.

Podobnie niejednoznaczne poglądy prezentuje on w kwestii tzw. homomałżeństw. Owszem, deklaruje sprzeciw wobec tychże, równocześnie jednak akceptuje decyzję Sądu Najwyższego uznającego je za wymóg Konstytucji. Raczej nie będzie więc podejmować kroków w stronę przywrócenia status quo ante.

 

America rediviva?

Czas pokaże, czy Trump obejmie fotel prezydenta i czy „uczyni Amerykę ponownie wielką”. Czy nowa konserwatywna twarz tego pretendenta jest szczera? Cóż – nie mamy wglądu w jego duszę.

Bez względu na to, czy biznesmen otrzyma upragnioną prezydenturę, już teraz – jak zauważa David French na nationalreview.com – to i tak dokonał już wiele. Z całą potęgą swojej osobowości i finansów wysadził w powietrze dominujący dyskurs politycznej poprawności. Sprawił, że do głównego nurtu debaty trafiły pomysły tak „radykalne” jak masowe deportacje przestępców czy tymczasowy zakaz wstępu do kraju dla muzułmanów. Nawet jeśli Trump nie uczyni Ameryki ponownie wielką, to już uwolnił toczącą się tam debatę od balastu politpoprawności.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie