17 listopada 2014

Sparing partyjnych olbrzymów. Czerwona kartka dla lewactwa

(fot. FORUM)

Nie przypadkiem ostatnie dni kampanii samorządowej zdominowała tzw. afera madrycka ze swawolnymi posłami PiS w rolach głównych. Te wybory miały być kolejnym starciem na śmierć i życie między partiami Kopacz i Kaczyńskiego. Pojedynek hegemonów niemal do reszty przysłonił ideę samorządności.


Stąd zapewne zauważalny marazm w aktywności kampanijnej kandydatów. Bo skoro w wielu miastach z góry wiadomo było, kto ma być prezydentem i skoro całe wybory miały być pokazówką siły Kopacz lub budowanej od siedmiu lat opozycyjnej potęgi Kaczyńskiego, to po co w ogóle się starać? Po co walczyć o wyborczy laur? Gdy tytani staczają swój wiekopomny pojedynek, milkną narody, milkną też ci, mający ambicję podejmowania realnych działań w polityce samorządowej. Nie oszukujmy się – w tych wyborach nie było niemal żadnej kampanii, a media rzucały światło jedynie na bitewny taniec dwóch, potężnych zwierząt, gotowych zetrzeć się ze sobą w kolejnym już, krwawym starciu.

Wesprzyj nas już teraz!

Tym razem – co można było przewidzieć – porażkę poniosła Platforma Obywatelska. I wcale nie jest tak – na co mogą wskazywać sondażowe cyferki – że owa przegrana to jedynie kilka procent i nic więcej. Politycy rządzącej partii zostali przecież srodze wybatożeni, utraciwszy niemal 40 proc. wyborców, głosujących na nich w 2011 roku! Powędrowali oni m.in. do PSL, czyniąc tę partię trzecią siłą samorządową, dzięki czemu chłopscy posłowie nie muszą nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu śrubokrętów do odkręcania tabliczek przytwierdzonych do ich sejmowych stołków. Świetny wynik w tych wyborach zapewnia bowiem partii wyborcze zaplecze społeczne, żywione publicznymi fruktami.

Oczywiście na porażce PO zyskuje przede wszystkim – w sensie politycznym i wizerunkowym – PiS. Co ciekawe, to właśnie ugrupowanie Kaczyńskiego zdobywa sympatię najmłodszych wyborców, często nie pamiętających „antypisowskiej” atmosfery lat 2005-2007, która wyniosła do władzy Tuska. Żywiąca się przez lata obsesyjnym „antypisizmem” Platforma przegapiła moment, gdy paliwo to wypaliło się do reszty. Zrozumiał to chyba jeden Tusk, umykając do Brukseli, bo trudno powiedzieć, by zorientowała się w tym Kopacz.

Ta ostatnia rozpaczliwie usiłuje wzruszyć Polaków wizją ciężkiej pracy swojej i swoich kolegów. Nie wydaje się, by ktokolwiek się tym przejął – mechanizmy demokracji bywają bowiem bezlitosne. Wyborcy przy głosowaniu często kierują się portfelem, zważając bacznie uwagę na swoją jakość życia. Ta – mimo, że wskaźnik PKB prezentuje się całkiem przyzwoicie – daleka jest od aspiracji rozbudzanych przez ciągłe porównywanie się do znacznie lepiej prosperujących krajów Zachodu. Marne są więc szanse na to, by PO w ciągu najbliższych miesięcy przekonała Polaków, że stabilne PKB to mocny argument dla jej poparcia. Symptomatyczny jest tutaj przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie Demokraci nie zdyskontowali wyraźnego przyspieszenia amerykańskiej gospodarki, głównie dlatego, że ów wzrost konsumowany jest nie przez klasę średnią, ale tzw. „elitę finansową”.

Porażka PO jest również żywym dowodem na to, że mamienie Polaków refundacją, przedstawianego nieomal jako cud, programu in vitro czy przebieranie chłopców za dziewczynki w przedszkolach to działania zdecydowanie nieskuteczne, patrząc z punktu widzenia partyjnych zysków i strat. Platforma, chcąc być partią „fajną” i „nowoczesną”, akceptowała panoszenie się w szkołach seksedukatorów, promowała też szkodliwy dla rozwoju wielu dzieci pomysł przymusu szkolnego w wieku sześciu lat. Tymczasem polityka ta zaczyna budzić coraz powszechniej odruch wymiotny, powodowany dość oczywistym obrzydzeniem zdrowego człowieka dla obyczajowych dziwactw i demoralizatorskich projektów lewicy.

O tym, że lewica w Polsce nie ma szans, bo nikogo jej wymysły nie ekscytują, świadczy też wielka porażka Twojego Ruchu. Partia ta – mimo posiadania niemałych środków finansowych i promowanych w mediach nazwisk – nie zdołała nawet zarejestrować list w we wszystkich województwach. Wziąwszy pod uwagę, że sztuka ta udała się biednym i raczkującym politycznie Ruchowi Narodowemu i Demokracji Bezpośredniej, bezsilność Palikota i jego trupy robi wrażenie. Podobnie zresztą rzecz ma się z postkomunistycznym SLD, gdzie Leszek Miller, miast być Mojżeszem podupadłej formacji, zdaje mimowolnie wzorować raczej na oślepionym Samsonie, który szarpany paroksyzmami złości na własną niemoc, zasypuje w gruzach święcące niegdyś sukcesy ugrupowanie.

Wybory samorządowe stały się, niestety, tylko swoistym preludium do przyszłorocznego starcia między PiS a PO. To przykre, że media najbardziej ekscytują się jałowym sporem dwóch partii, traktując samorządy nieomal jako sparing przed rzekomo najważniejszym „świętem demokracji” czyli wyborami do parlamentu. Tymczasem od samorządów naprawdę zależy bardzo wiele i bagatelizowanie ich znaczenia nie wróży dobrze na przyszłość. Szkoda samorządu na to, by stał się on politycznym przyczółkiem dla zaplecza partyjnych hegemonów.

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie