29 marca 2017

Służby, loże i… seriale

Twórcy seriali uwielbiają ponure gabinety szefów tajnych służb i polityków, knujących zbrodnicze spiski. Wszechpotężny świat szpiegów, „wybrańcy narodu” zdobywający władzę za wszelką cenę i zniewolone jednostki – oto obraz współczesnego państwa, przedstawiany w serialach.

 

„Demokracja jest przereklamowana: zostałem drugą osobą w państwie, nie zdobywając ani jednego głosu” – w ten sposób bohater „House of cards”, Frank Underwood skomentował wręczoną mu nominację na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Akurat ta postać z popularnego serialu, ukazującego świat polityki w niezwykle mrocznym świetle, jest kreatorem wszystkiego, co najpodlejsze. Własnoręcznie rozprawia się z wrogami, wykorzystuje służby do brutalnej walki z mediami oraz niszczenia tzw. szarych obywateli. „House of cards” to klasyczna, przewrotna opowieść, ukazująca potęgę wszechpotężnego państwa od strony tych, którzy owego lewiatana dosiadają, karmiąc go kolejnymi ofiarami.

Wesprzyj nas już teraz!

Jednak seriale pełne są historii ukazujących problem inaczej – z perspektywy uczciwego człowieka, odkrywającego brutalność szpiegów i mężów stanu. Nawet jeśli mowa niezupełnie o „mężach stanu” lecz o drobnych, lokalnych krętaczach, jak w polskim „Belfrze”. Częściej jednak w grę wchodzi wielka polityka. Tak jest chociażby w przypadku dość przeciętnego, choć niezwykle dynamicznego serialu „Strzelec”. Główny bohater (amerykański weteran bliskowschodnich wojen) zostaje wciągnięty w intrygę uknutą przez dziwaczną grupę przestępczą lub coś w rodzaju sprzysiężenia, zawiązanego gdzieś na styku CIA i Secret Service. Główny bohater musi więc udowadniać swoją niewinność przed światem i amerykańskim państwem, niczym Harrison Ford w filmie „Ścigany”.

Nieco podobnie sprawy mają się w najnowszym sezonie serialu „Homeland”. Jego twórcy darowali sobie już tropienie islamskich zamachów na terenie USA oraz w innych miejscach świata, a skupili się na podłej naturze CIA. Cierpiąca na dwubiegunowość Carrie Mathisson musi więc zmierzyć się z wszechwładzą szefa amerykańskiej służby specjalnej Dar Adala, który pokazuje tym razem nie tylko swoją niezbyt przyjazną fizjonomię, ale także wyjątkowo mroczną naturę.

Do tego zestawu śmiało można również zaliczyć bardzo mroczny i brutalny serial „Tabu”. Tutaj powracający z dalekiej wyprawy do Afryki główny bohater staje do walki z potężną korporacją handlową, królem brytyjskiego imperium oraz władzami Stanów Zjednoczonych. Rzecz dzieje się na początku XIX wieku, stąd brakuje podsłuchów i licznych gadżetów stosowanych przez zbrojne ramiona współczesnego państwa. Pojawiają się jednak inne, znacznie mniej subtelne metody.

Skąd jednak tak ogromne zainteresowanie twórców seriali wszechwładzą państwa? Nie ukrywajmy: świat szkicowany w popularnych serialach jest raczej na wskroś liberalny, a często wręcz skrajnie rewolucyjny. Czy w grę wchodzi lewicowe kwestionowanie wszechpotęgi władzy, szukającej usprawiedliwień dla swoich roszczeń poprzez kreowanie niebezpieczeństw? Czy naprawdę właśnie temu ma służyć demaskowanie w serialach wszelakich służb i lóż?

 

Uśmiechnięty Žižek

Gdyby tak było, z takiego obrotu spraw zapewne ucieszyłby się Slavoj Žižek, guru wielu lewicowców. Od wielu lat krytykuje on działania zachodnich służb, udoskonalających mechanizmy nadzoru nad obywatelami. W jego opinii, państwo poszukuje argumentów, by tę kontrolę zwiększać, a pomysły, które proponuje ów ideolog, znajdują aprobatę obywateli.

Jest w tym ziarno prawdy. Wystarczy spojrzeć na krajowe podwórko i ostatnią kampanię prezydencką. Zrozpaczony kiepskimi sondażami prezydent Bronisław Komorowski rozdmuchał jakiś niewiele znaczący incydent, nadając mu rangę ataku na głowę państwa. Wszystkiemu winna miała być, rzecz jasna, nienawiść, jaką zioną do PO wyborcy PiS.

Mniejsza jednak o nasze partyjne wojenki, powróćmy do seriali. Przyznajmy: walka wytoczona przez współczesne seriale wszechobecnemu państwu – dodajmy, że mowa o wszechobecności w zakresie bezpieczeństwa – musi mile łechtać ego Žižka, dając mu poczucie spełnienia w roli analityka. Nie oznacza to jednak, że w gruncie rzeczy politpoprawni twórcy nagle otwarli oczy, a stwierdziwszy, że współczesne państwo jest samym złem, wypowiedzieli mu jawną walkę. Głównym bowiem problemem państwa, z punktu widzenia większości powyższych tytułów, nie jest to, że posiada ono tak szerokie instrumentarium kontrolne w zakresie bezpieczeństwa, lecz że nie korzysta ono z niego tak, jak powinno. Czytaj: po myśli szerokiego spektrum kreatorów opinii publicznej, także tej „serialowej”.

Tymczasem, biorąc rzecz ewangelicznie, kłopot nie w tym, iż otrzymało się talenty, tylko w tym, co się z nimi zrobi. Jeśli jednak przyjrzeć się serialom, usiłującym uchwycić i w jakimś sensie wytłumaczyć kolizję jednostka-państwo, trudno oprzeć się wrażeniu, że ich twórcy oddali się w pełni politpoprawnym schematom myślowym (ulegli tym samym filozoficznemu naturalizmowi). W przekonaniu twórców takich seriali jak „House of cards” czy „Homeland”, nie istnieją wartości wyższe, nadrzędne, których źródłem jest Absolut. Wierzą za to w logiczny, racjonalny postęp oraz w negację tegoż postępu. W praktyce oznacza to po prostu jedno: albo jesteś z nami, albo przeciw nam. Hołdujesz liberalnym postulatom albo jesteś złym człowiekiem. Inaczej być nie może. Wszelkie zaś służby i loże to narzędzia w rękach bardzo złych ludzi, stanowiących po prostu zdeprawowane jednostki, które – z różnych zresztą powodów – wyłamują się z postępowej logiki.

 

Superpaństwo? Tak, ale nasze superpaństwo

Istnienie superpaństwa, kompetentnego w każdej dziedzinie, nie stanowi więc problemu, dopóki do sterów władzy nie dorwą się psychopaci. Czy skądś to znamy? Oczywiście! Przecież tak właśnie stało się w Republice Weimarskiej, gdzie w porządny system wdarła się totalna aberracja. Znamienna jest tutaj scena w „Homeland”, gdy głównej bohaterce odebrane zostaje dziecko. Dla nikogo nie jest specjalnym zaskoczeniem, że jakieś pseudopiekuńcze służby zdecydowały ot, tak sobie, o pozbawieniu dziecka matczynej opieki i miłości. Bohaterowie serialu traktują to jednak całkiem normalnie. Przynajmniej, dopóki nie okaże się, iż jest to zwykła intryga uknuta przez podłego szefa CIA.

Paradoksalnie jednak, w tym szaleństwie może być metoda. Niewykluczone bowiem, że taka narracja, poniekąd „niechcący”, wywoła efekt odwrotny od zamierzonego. Tak, jak to dzieje się w przypadku sił eurosceptycznych w Europie. Wprawdzie bowiem ich celem nie jest absolutnie żadna moralna odnowa, jednak poniekąd przyczyniają się one do takiej. To z uwagi na rosnący eurosceptycyzm eurodeputowani z PO sprzeciwili się rezolucji Parlamentu Europejskiego, wywierającej nacisk na kraje członkowskie by de facto nadawały przywileje grupom LGBT. Narzucanie przez Brukselę swojego zdania – tłumaczyli raczej lewicowi politycy Platformy – może prowadzić do rozpalenia eurosceptycznych nastrojów i eskalacji niechęci do unijnej polityki. Być może więc tak samo będzie z serialami, demaskującymi liczne spiski. Mogą bowiem, chcąc nie chcąc, uświadomić społeczeństwom, jak faktycznie wielką władzę zagarnęły dla siebie tajne policje.

Ale jest i druga strona medalu: łatwo przecież niebezpieczeństwo płynące z zakulisowych gierek lekceważyć, traktując je, jako fantazję twórców lub znów przeceniać, przypisując właśnie służbom największą moc sprawczą. I w jednym, i w drugim przypadku można się zdziwić. Dokładnie tak jak kompani niesławnego Berii, którzy chcąc go pognębić pod pozorem kolaboracji ze zgniłymi imperialistami, wstrzymali postępujące śledztwo, gdy zorientowali się, że uknute na użytek intrygi oskarżenie okazało się jednak prawdziwe.

 

Krzysztof Gędłek



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie