11 stycznia 2019

„Skatowany przez lewicowych bojówkarzy”. Porażająca agresja polityczna w Niemczech [ANALIZA]

(Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Maciek Markowski/FORUM)

Polityk AfD Frank Magnitz został brutalnie pobity przez lewicowych ekstremistów. To zrozumiałe, bowiem nagonka na działaczy tej partii jest tak nienawistna, że do podobnych ekscesów musiało wreszcie dojść. Dziwić można się tylko, że dopiero teraz.

 

7 stycznia szef struktur Alternatywy dla Niemiec (AfD) w Bremie, Frank Magnitz, został znienacka napadnięty i brutalnie pobity przez zamaskowanych sprawców. Od początku przypuszczano, że ataku dokonali lewicowi ekstremiści. W czwartek bremeńska Antifa opublikowała komunikat, w którym wzięła odpowiedzialność za napaść. Jak napisała na jednym z lewackich portali, chciała w ten sposób „uwolnić Magnitza od jego faszystowskiej ideologii”, a Bremę „oczyścić z nazistowskich szumowin”. Policja sprawdza obecnie, czy istotnie to samozwańczy antyfaszyści odpowiadają za pobicie polityka, choć sprawa wydaje się przesądzona. Do samego Magnitza płyną tymczasem ze wszystkich stron sceny politycznej życzenia powrotu do zdrowia, a autorytety kościelne i partyjne ubolewają nad brutalnością przypuszczalnie lewicowych sprawców i zastanawiają się, czy nie wracają już pełne przemocy stosunki z czasów Republiki Weimarskiej, gdy na ulicach dużych niemieckich miast pobicia i mordy motywowane politycznie były codziennością. Te głosy troski są jednak niezwykle obłudne, bo to, co spotkało Magnitza, nie może nikogo zaskakiwać. Media, politycy oraz przedstawiciele Kościoła, wspólnot protestanckich i organizacji kościelnych od dawna uprawiają wobec AfD tak skrajnie negatywną propagandę, że podobny atak po prostu musiał się wydarzyć.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Kryptonazistów” wolno nienawidzić

O wielopoziomowej dyskryminacji i prześladowaniach, jakie spotykają polityków AfD w Niemczech, pisałem na łamach pch24.pl zaledwie pięć dni przed atakiem. Tam odsyłam po szczegóły, a tu wyliczę tylko kilka opisanych zjawisk czy konkretnych przypadków: podpalenia samochodów i niszczenie domów oraz biur działaczy Alternatywy; wyrzucanie posła z kina; odmowa przyjęcia dziecka polityków AfD do przedszkola; odwołanie akcji charytatywnej, bo miał w niej wziąć udział polityk inkryminowanej partii; gaszenie świateł na placach przed katedrami przez biskupów podczas antyimigranckich demonstracji AfD; zamykanie dla polityków Alternatywy drzwi na kościelnych spotkaniach (podczas gdy otwarte są dla aborcjonistów i eutanazistów); odmawianie AfD prawa do pełnego uczestnictwa w życiu parlamentarnym przez inne partie…

 

Wszystko to, tak samo jak pobicie Magnitza, jest pokłosiem oczerniania Alternatywy jako partii rzekomo kryptonazistowskiej. Niemiecka lewica jest oburzona tym, że AfD odwołuje się do myślicieli Republiki Weimarskiej zaliczanych do nurtu tak zwanej konserwatywnej rewolucji: Oswalda Spenglera, Carla Schmitta, Arthura Moellera van der Brucka i innych. Zdaniem współczesnych marksistów i neomarksistów Alternatywa tak naprawdę chciałaby nawiązać wprost do myśli nazistowskiej, ale nie może tego z oczywistych względów zrobić. Dlatego miałaby posługiwać się jako substytutem konserwatywnymi rewolucjonistami. Ich antydemokratyczne poglądy łatwo jest piętnować jako faszystowskie lub przynajmniej prefaszystowskie. To ideologiczne zakorzenienie AfD w połączeniu z łamaniem przez polityków partii rozmaitych tabu poprawności politycznej, z odrzuceniem masowej migracji i islamizacji na czele, sprawia, że niezwykle sprawnie idzie okładanie tej partii antyfaszystowską pałką. Najbrutalniejsze nawet oskarżenia i najbardziej obraźliwe porównania z nazistami padające z ust czołowych polityków SPD, Lewicy czy Zielonych, a także wielu biskupów i przedstawicieli świeckich katolików, są w Niemczech codziennością. Stąd dla przeciętnego lewicowca każdy działacz AfD równa się naziście –  tyle, że jeszcze nieujawnionemu.

 

Lewacka przemoc jest dobra – bo nasza

Drugim fundamentalnym problemem leżącym u źródeł sprawy pobicia Magnitza jest kultywowana w Niemczech od długich dziesięcioleci tolerancja dla lewicowego ekstremizmu. Tolerancja ta ma swoje zrozumiałe przyczyny. „Antyfaszyści” dokonujący samosądów na domniemanych nazistach reprezentują w gruncie rzeczy tę samą ideologię, co wielu prominentnych polityków formacji lewicowych. Wyrastają z tej samej gleby rewolty 1968 roku, która – dodajmy – w żadnym innym europejskim kraju nie była tak brutalna i długotrwała, jak w Niemczech. Wielu dziś aktywnych polityków pamięta, jak 50 lat temu sami uczestniczyli w brutalnych ulicznych zamieszkach, domagając się wyzwolenia od wszystkiego, nawet od moralności zabraniającej seksu z dziećmi.

 

Dlatego nie jest przypadkiem, że, przykładowo, w rządzonym przez lewicowe partie Berlinie od wielu lat nikt nie potrafi się uporać z grupami anarchistycznych radykałów okupujących nielegalnie szereg nieruchomości i regularnie dopuszczających się różnej maści przestępstw przeciwko porządkowi publicznemu. A to tylko wierzchołek góry lodowej problemu.

 

Niemiecką opinię publiczną oburzył niedawno poradnik dla nauczycieli, jaki przygotowano z aprobatą minister edukacji Franziski Giffey z SPD. W poradniku tym pouczano, jak tropić volkistowskie, nazistowskie i faszystowskie postawy u rodziców na podstawie ubioru i zachowania dzieci. Giffey tłumaczyła, że idzie o zwalczanie politycznego radykalizmu, ale jej krytycy pytali: dlaczego w poradniku nie ma ani słowa o tropieniu skrajnej lewicy, a mówi się wiele o tym, że dziewczynki w sukienkach i z warkoczami mogą mieć niebezpiecznych rodziców? To jednak typowa jednostronność. W niemieckim budżecie przewidziane są od wielu duże kwoty na zwalczanie politycznego ekstremizmu i przemocy, ale znowu – największe sumy idą na odcinek „prawicowy”, a agresywne zachowania środowisk lewicy są marginalizowane i lekceważone.

 

Wspólny cel: usunąć Boga i rodzinę

Zresztą ten czynnik quasi-biograficzny nie jest jedynym. Ważne też, że dla lewicy radykalni ekstremiści atakujący policjantów czy AfD to w gruncie rzeczy sojusznicy w ich najważniejszym celu – zniszczeniu tradycji. Niemieckie partie lewicowe różnią się często bardzo poważnie w obszarze polityki społecznej, gospodarczej, zagranicznej i militarnej, ale wszystkie zgodnie promują multikulturalizm oraz aborcję, eutanazję i ideologię gender. Dążą do wykorzenienia kultury chrześcijańskiej, którą tuzy słynnej szkoły frankfurckiej uznały za odpowiedzialną za tworzenie osobowości autorytarnej i stąd torowanie  drogi do dyktatury, ksenofobii i rasizmu.

 

Co więcej społeczeństwo niemieckie jest do tego stopnia zdominowane przez marksistowskie myślenie i tak silnie zniszczona jest struktura tradycyjnej rodziny, że nawet partie nominalnie chadeckie jak CDU i CSU coraz częściej głoszą radykalne rewolucyjne postulaty i prowadzą zgodną z tym politykę. W 2017 roku część polityków tych partii poparła na przykład legalizację „małżeństw” homoseksualnych, dając tym samym dowód całkowitej zdrady ideałów i ślepego mordowania własnej kultury pod lewackie dyktando. Skoro jednak i te ugrupowania przyjmują często lewicową agendę, to jest naturalne, że i one wrogów państwa upatrują nie w zamordystach tworzących nowe, antychrystyczne społeczeństwo, ale w konserwatystach czy prawicowcach w ogóle, jeżeli tylko podnoszą rękę na którykolwiek z lewicowych dogmatów. W efekcie z lewicową ekstremą nie ma komu walczyć.

 

Nadejdzie czas zapłaty

Ci wszyscy, którzy ubolewają dziś nad przemocą wobec Magnitza, powinni zastanowić się nad szeregiem kwestii. Gdyby nie demonizowali dzień po dniu na wszystkie możliwe sposoby Alternatywy jako partii nazistowskiej, prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło. Więcej jednak. Gdyby chadeckie partie nie prowadziły polityki lewackiej, przestrzegały prawa, nie wpuszczały do kraju milionów islamskich migrantów, gdyby niektórzy hierarchowie katoliccy i liderzy wspólnot protestanckich nie głosiły fałszywego miłosierdzia i nie przykładały ręki do niszczenia chrześcijańskiego porządku, to taka partia jak AfD, z jej często autentycznie populistycznym radykalizmem, nigdy by nie powstała. Skrajne polityczne błędy rodzą chaos. Jeżeli na niemieckich ulicach przemocy będzie coraz więcej, to winni będą mogli czuć się tylko politycy mainstreamu.

 

Niewykluczone, że zapłacą też za to wysoką polityczną cenę – bo prześladowania nie odbiorą AfD wyborców. Wręcz przeciwnie. Wygląda jednak na to, że taka refleksja nie zostanie podjęta, bo nie miałoby się to gdzie wydarzyć. Dominacja zepsutego, samobójczego cywilizacyjnie myślenia jest w Niemczech zbyt silna. A ktokolwiek próbuje ją przełamać, temu, jak Magnitzowi – „w łeb”.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 126 324 zł cel: 300 000 zł
42%
wybierz kwotę:
Wspieram