20 stycznia 2016

Złapani w rating. Jak uciec z ekonomicznej pułapki?

Decyzja Standard & Poor’s ogłoszona została dokładnie tego samego dnia, w którym prezydent Duda podpisał ustawę o podatku bankowym. To zapewne tylko zbieg okoliczności. Gdyby jednak teoretycznie agencja miała zamiar wysłać rządzącym w Polsce swego rodzaju sygnał ostrzegawczy wskazujący jednocześnie na przyczynę jego wysłania, to trudno byłoby o bardziej czytelne działanie.

 

Co właściwie się stało?

Wesprzyj nas już teraz!

Piętnastego stycznia jedna z trzech wiodących agencji ratingowych, Standard & Poor’s (S&P), obniżyła Polsce tzw. rating, czyli ocenę wiarygodności kredytowej z poziomu A- (perspektywa pozytywna) do BBB+ (perspektywa negatywna). Ocena wiarygodności kredytowej to w dobie stale zadłużających się gospodarek kluczowy element służący ocenie zdolności regulowania przez poszczególne rządy swoich zobowiązań. Ma to fundamentalne znaczenie, bo od tej zdolności zależy cena obligacji, po jakiej tzw. inwestorzy skłonni będą je kupić. Innymi słowy, im wyższy rating, tym tańszy dług.


Decyzja S&P była tyle niespodziewana, co gwałtowna. Obniżce uległ bowiem nie tylko sam rating, ale i perspektywa. Agencja daje tym samym do zrozumienia, że istnieją poważne przesłanki, by zakładać kolejną obniżkę ratingu w przyszłości. Kłopot w tym, że obecny rating Polski (poziom BBB) to ostatnia klasa ratingu przynależnego do tzw. inwestycyjnej klasy obligacji. Kolejna obniżka (do poziomu BB) oznaczałaby degradację polskich papierów dłużnych do klasy tzw. obligacji spekulacyjnych (śmieciowych), których wycena podlega zupełnie innym schematom niż ma to miejsce w przypadku obligacji klasy inwestycyjnej (za tego typu dług trzeba płacić dużo więcej). Biorąc pod uwagę wysokość polskiego zadłużenia, jego strukturę (duży udział zobowiązań w walutach obcych, przygniatająca większość naszego debetu w rękach podmiotów zagranicznych) i strukturę polskiej gospodarki, nie trzeba skomplikowanych wyliczeń, by dojść do wniosku, że taki scenariusz oznacza wepchnięcie Polski w grecką koleinę ekonomiczną. Sytuacja jest poważna.     

   

W chwili obecnej podobny do Polski rating S&P ma np. Hiszpania (BBB+ z perspektywą pozytywną), czy Islandia (BBB+ z perspektywą stabilną). Nieco niższą ocenę mają Włochy (BBB- z perspektywą stabilną). Jeszcze gorszą ocenę otrzymała Portugalia – BB+ z perspektywą stabilną (poziom spekulacyjny). Grecja musi zadowolić się CCC+ z perspektywą stabilną (poziom o znacznym ryzyku). O ratingu na takim poziomie może tylko pomarzyć Argentyna, której rating SD oznacza przyznanie temu państwu niechlubnego statusu bankruta.

Jeśli chodzi o kraje naszego regionu, to Czechy cieszą się ratingiem AA- z perspektywą stabilną, Słowacja A+ z perspektywą stabilną (oba kraje mają rating wyższy niż miało to miejsce w przypadku Polski przed degradacją), Rumunia BBB- z perspektywą stabilną, Węgry BB+ z perspektywą stabilną (poziom spekulacyjny), Litwa i Łotwa A- z perspektywą stabilną, Estonia AA- z perspektywą stabilną. Ukraina B- z perspektywą stabilną (poziom wysoce spekulacyjny), podobnie, jak Białoruś [źródło: www.tradingeconomics.com].


Kto obniżył Polsce rating?

Standard & Poor’s to jedna z trzech (obok Moody’s Investor Services oraz Fitch Ratings) wiodących agencji ratingowych, czyli zajmujących się przede wszystkim oceną wiarygodności kredytowej potencjalnych dłużników instytucjonalnych (przede wszystkim emitentów obligacji). Podobnie jak jej główni konkurenci, jest firmą amerykańską. Należy do McGraw Hill Financial, Inc., nowojorskiego giganta branży analitycznej. Będąc notowaną na giełdzie papierów wartościowych, podlega przepisom, z których wynika m.in. zakaz koncentracji kapitału spółki w rękach jednego podmiotu w ilości równej bądź przekraczającej 10 procent. Największymi inwestorami spółki McGraw Hill Financial, Inc. są:  Fidelity Investments, Vanguard Group, Inc. oraz State Street Corporation. Co ciekawe, dwie spośród tych trzech spółek są także ważnymi inwestorami Moody’s Corporation, spółki-matki innej agencji ratingowej, Moody’s Investors Service (Vanguard i State Street Corporation) [dane: Finance.yahoo.com oraz nyse.com]. Fitch z kolei jest w 80 procentach własnością przedsiębiorstwa rodziny Hearst, giganta prasowego Hearst Corporation (pozostałe 20 proc. w rękach spółki holdingowej Fimalac). 

S&P jest największą spośród trzech agencji ratingowych, w 2014 roku osiągnęła ok. 2,45 mld USD obrotów. Wymieniony wyżej tercet tworzy trzon rynku oceny instytucjonalnej wiarygodności kredytowej. Szacunki są oczywiście obarczone ryzykiem błędów, które materializując się przysparzają swoim autorom szczerych wrogów i krytyków. Serię wpadek agencje ratingowe zaliczyły zwłaszcza u zarania kryzysu finansowego, który rozlał się z różnym natężeniem na większość krajów związanych finansowo ze Stanami Zjednoczonymi. Okazało się wówczas, że instrumenty oceniane wysoko, przynosiły straty. Ezra Klein z „The Washington Post” napisał nawet (Standard & Poor’s has been wrong before. But they’re right now, 6 sierpnia 2011 r.), iż Standard and Poor’s swoimi decyzjami pomógł de facto tworzyć spekulacyjne bańki na rynku nieruchomości, co było pierwotną przyczyną kryzysu.


Pomimo wpadek i rosnącego grona antypatyków agencji ratingowych pozostają one nadal ważnym elementem świata finansów. Dlatego ich oceny są powszechnie znane i szeroko komentowane, a każdorazowa obniżka ratingu państwa przez którąkolwiek z agencji zwraca uwagę i chłodzi entuzjazm inwestorów.


Dlaczego S&P obniżyła Polsce rating?

Dwa cytaty:


(1) „W uzasadnieniu swojej decyzji amerykańska agencja ratingowa napisała, że rząd PiS naruszył równowagę instytucjonalną w Polsce zmianami w Trybunale Konstytucyjnym oraz ustawą medialną. Wyraziła obawy o to, że podkopana zostanie także niezależność Narodowego Banku Polskiego.


Dopiero w dalszej części uzasadnienia analitycy S&P odnieśli się do zmiany reguły wydatkowej przez nowy rząd, co może pogorszyć stan finansów publicznych. Według prognoz agencji, w 2016 r. deficyt budżetowy sięgnie 3,2 proc. PKB, w porównaniu do 2,8 proc. PKB w ub. r. (http://www.rp.pl/Gospodarka/301159854-SP-obniza-rating-Polski.html#ap-1)”.


(2) „S&P poinformował, że perspektywa negatywna oznacza, iż w ocenie agencji istnieje prawdopodobieństwo co najmniej jak jeden do trzech, że w ciągu 24 miesięcy rating zostanie ponownie obniżony, jeśli podważona zostanie wiarygodność polityki pieniężnej lub jeśli finanse publiczne pogorszą się bardziej od naszych obecnych oczekiwań. Agencja obniżyła krótko- i długoterminowy rating w walucie krajowej do „A-/A-2” z „A/A-1”.

(http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:zqk0BVtpNnIJ:www.pap.pl/aktualnosci/news,457291,agancja-sp-obnizyla-rating-polski-zloty-gwaltowanie-sie-oslabil.html+&cd=8&hl=pl&ct=clnk&gl=pl )”.

 

Decyzja S&P miała, jak wnioskować można z wydanego oświadczenia, dwojakie podłoże.


Po pierwsze, chodzi o kwestie polityczne. S&P poprzez obniżenie ratingu wyraża zaniepokojenie niezależnością kolejnych kluczowych z perspektywy prawidłowego funkcjonowania państwa instytucji, którym niezależność z mocy prawa się należy. Problem w tym, że, jak dotąd, żaden organ – polski czy zagraniczny – nie wypowiedział się ostatecznie i wiążąco w kontekście polskich reform. Nie sposób zatem wywnioskować, skąd stanowczość i kategoryczność stwierdzenia, że „rząd PiS naruszył równowagę instytucjonalną w Polsce”. Zmiany ratingu na podstawie „obaw” o podkopanie niezależności innych instytucji (banku centralnego) zupełnie już nie sposób racjonalnie wytłumaczyć.


Po drugie, ekonomicznym uzasadnieniem podjętej decyzji jest obawa o pogorszenie stanu finansów publicznych w związku ze zmianami wprowadzonymi do budżetu państwa na rok 2016. Rzecz to niejasna, a to stąd, że w ostatnich dniach nie wydarzyło się nic, co istotnie zmieniłoby perspektywę finansów publicznych, znaną już od dobrych kilku tygodni. To, jaka ta perspektywa jest, stanowi osobną historię, tym niemniej trudno doszukać się merytorycznego uzasadnienia dla ogłoszenia przez S&P swojej decyzji w tej właśnie chwili. W wydanym dwa dni wcześniej (13 stycznia br.) przez MFW raporcie („Review Under the Flexible Credit Line Arrangement – Press Release”) organizacja ta nie wyraziła wzmożonego niepokoju ekonomiczną sytuacją Polski, na którą wpływ miałyby mieć jakiekolwiek wydarzenia ostatnich dni. 


Należy jednak podkreślić, że chociaż okoliczności ogłoszenia decyzji S&P są jak najbardziej trudne do zrozumienia, to z ekonomicznego punktu widzenia taka decyzja nie powinna dziwić. Przeciwnie – wisiała w powietrzu od lat. Dla przykładu, Polska w okresie 2009-2015 r. objęta była przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu, co wynikało z faktu notorycznego łamania unijnego zakazu przekraczania trzyprocentowej relacji deficytu budżetowego do PKB. Z procedury Polsce udało się wyjść m.in. dzięki nacjonalizacji aktywów OFE.


Innym przykładem sytuacji, która mogła doprowadzić do obniżenia polskiego ratingu, było zdarzenie z 2013 r. Ówczesny minister finansów i wicepremier raczył przestrzelić rachuby budżetowe tak, iż w połowie roku okazało się, że w państwowej kasie na wydatki zabraknie ok. 20 miliardów złotych. Rząd uciekł się wtedy do likwidacji pierwszego progu ostrożnościowego zapisanego w Ustawie o finansach publicznych, w celu uniknięcia wynikających z ustawy negatywnych konsekwencji niekontrolowanego przyrostu zadłużenia. Deficyt ostatecznie zwiększony został „jedynie” o kilkanaście miliardów PLN tylko dlatego, że ówczesny prezydent RP posunął się do konstytucyjnego deliktu i wyraził zgodę na obniżenie wydatków na obronność poniżej przewidzianego ustawą poziomu 1,95 proc. PKB. Miało to miejsce na kilka miesięcy przed rosyjskim atakiem na Ukrainę.


W związku z powyższym, przesłanki do obniżenia ratingu Polsce istniały od lat. Ta decyzja wisiała nad Polską niczym miecz Damoklesa. Przyczyny, dla których wcześniej nie podjęto takiej decyzji i ich merytoryczne uzasadnienie pozostaną zapewne tematem dociekań, niekoniecznie pewnej wiedzy. Ale nie należy rozstawać się ze świadomością, że finansowa sytuacja Polski jest trudna. Ustawa budżetowa na 2016 r. – bardzo optymistyczna w założeniach makroekonomicznych, a i tak przewidująca gigantyczny deficyt – jest najlepszym tego dowodem. Istnieją zatem podstawy, by zakładać, że inne agencje ratingowe mogą prędzej czy później pójść w ślady S&P. Tym bardziej w obliczu trwającej właśnie politycznej nagonki na Polskę.   

 

Dlaczego S&P obniżyła Polsce rating właśnie teraz?

Decyzja S&P ogłoszona została 15 stycznia 2016 r. Dokładnie tego samego dnia, w którym prezydent Duda podpisał ustawę o podatku bankowym. To zapewne tylko zbieg okoliczności. Gdyby jednak teoretycznie agencja miała zamiar wysłać rządzącym w Polsce swego rodzaju sygnał ostrzegawczy wskazujący jednocześnie na przyczynę jego wysłania, to trudno byłoby o bardziej czytelne działanie.


Innym faktem umacniającym spekulacje, jakoby obniżka ratingu była odpowiedzią na działania rządu – podjęte i planowane – względem sektora finansowego może być jeszcze jeden fakt. Otóż największymi akcjonariuszami spółki McGraw Hill Financial Inc., czyli spółki-matki Standard & Poor’s Financial Services LLC, są spółki prowadzące w Polsce przedsiębiorstwa mające być objęte od tego roku podatkiem bankowym. Przykładowo, drugi co do wielkości pakiet akcji McGraw Hill Financial, Inc jest w rękach spółki Vanguard Group, Inc. – właściciela CitiBanku Handlowego w Warszawie SA, jednego z kluczowych dostarczycieli długu dla polskiego rządu. Tyle poszlak.


Jakie mogą być skutki obniżenia ratingu?

Sektor finansowy poprzez obniżkę ratingu kredytowego chce wymusić – i zapewne wymusi – na rządzie RP wyższe odsetki od polskiego długu. Trudno oszacować, jak bardzo podniesienie ratingu wpłynie na rentowność obligacji emitowanych przez nasze państwo. Nie ulega natomiast wątpliwości, że obniżka ratingu będzie w trakcie kolejnych negocjacji cenowych pomiędzy rządem a dostarczycielami kapitału ważnym argumentem przemawiającym za podniesieniem oprocentowania długu. Tymczasem przedstawiciele rządu argumenty w ręku mają wyjątkowo słabe. Wbrew temu, co mówią dziś w telewizji rządowi spece, ekonomiczne położenie Polski do łatwych nie należy. Pomijając inne argumenty, wystarczy prześledzić wypowiedzi dzisiejszych ministrów i posłów sprzed wyborów parlamentarnych. Skądinąd, działania podejmowane obecnie przez rząd w celu postawienia w pionie gospodarki i państwowych finansów budzą nadzieję (filary to stymulacja popytu wewnętrznego przez programy 500+ czy podniesienie tzw. kwoty wolnej od podatku przy jednoczesnym projekcie istotnego zwiększenia udziału inwestycji w PKB). Jednak wobec dynamicznej sytuacji ekonomicznej i geopolitycznej naszego regionu wcale nie muszą się powieść, a jeśli nawet się powiodą, to owoce mogą pojawić się dopiero za kilka kwartałów, jeśli nie lat.   


Tymczasem obniżenie ratingu przez S&P rząd odczuje boleśnie, tym bardziej, że potrzeby pożyczkowe w 2016 r. będą olbrzymie. Rząd zapłaci zatem podwójnie – tytułem wyższej rentowności obligacji rządowych (droższym długiem) oraz tytułem osłabionej względem innych walut złotówki, co dodatkowo podniesie koszty związane z obsługą i zakupem długu denominowanego w walutach obcych. Kilka miliardów PLN, które minister Szałamacha wpisał do budżetu na 2016 r. po stronie dochodowej tytułem wpływów z podatku od banków właśnie wyparowało. Jeśli nawet nie w całości, to na pewno w dużej części.   


Co dalej?

Polski rząd znajduje się dziś między młotem a kowadłem.


Drastyczne obniżenie ratingu Polski przez agencję S&P to żółta kartka pokazana przez tzw. cichą opozycję rządowi (odsyłam do innego swojego tekstu, szerzej opisującego to zjawisko – http://www.pch24.pl/cicha-opozycja,39399,i.html). Należy ją traktować jedynie jako ostrzeżenie. Ostrzeżenie, które Skarb Państwa drogo będzie kosztować, ale które nie spowoduje jeszcze bardzo poważnych reperkusji finansowych czy gospodarczych. Ostrzeżenie to jest jednak początkiem grillowania polskiego rządu, którego celem będzie niedopuszczenie do dalszych strat finansowych i wizerunkowych sektora finansowego w Polsce. Wymowne jest milczenie innej agencji, posiadającej podobnych inwestorów instytucjonalnych co S&P i kilka operujących w Polsce instytucji finansowych.  Moody’s, bo o niej mowa, jak dotąd wstrzymuje się z podjęciem decyzji o zmianie bądź utrzymaniu dotychczas wysokiego ratingu Polski.


Rosnącą temperaturę czują chyba przedstawiciele rządu, którzy, wygląda na to, że zmieniają linię np. w kontekście przewalutowania kredytów frankowych. Wicepremier Mateusz Morawiecki w programie „Dziś wieczorem” (TVP Info, 16 stycznia 2016 r.) wyraził opinię, jakoby nieuczciwym było przewalutowanie kredytów kredytobiorcom „bogatym”, którzy biorąc kredyty we frankach „inwestowali wtedy i korzystali z tego, że złotówka była taka droga w stosunku do franka”. Minister zapomniał jednak najwyraźniej, że konieczność przewalutowania kredytów wypływa nie stąd, że umowy zawarte zostały po niewłaściwym kursie, tylko z faktu, iż banki na potrzeby akcji kredytowej nie kupowały fizycznie waluty szwajcarskiej, przesuwając tym samym pęczniejące ryzyko kursowe na klientów i zaburzając równowagę swoich bilansów. A więc istota problemu tkwi nie w tym, że klienci stracili pieniądze na swojej niewiedzy, lecz w umowach – z gruntu nieuczciwych. Istotą problemu jest więc sposób potraktowania przez banki ich klientów, nie zaś to, ile środków i na jakie cele pożyczali kredytobiorcy. Mowa o wszystkich osobach zaciągających kredyty we frankach, nie zaś jedynie tych – cokolwiek to znaczy – „biedniejszych”.


Trudno osądzić, czy tego typu wypowiedzi płyną z faktu, że pan Morawiecki, jako były prezes sporego banku z kapitałem zagranicznym, banku mającego w swym portfelu kredyty frankowe, nie może w tym przypadku nazywać rzeczy po imieniu. Może takie deklaracje są sygnałem ustępstwa rządu względem cichej opozycji finansowej i poświęcenia pewnej grupy kredytobiorców frankowych na ołtarzu szerszych reform społecznych. Gdyby ta druga teza miała być prawdziwa, stawiałoby to pod znakiem zapytania wykonalność w przyszłości wielu spośród przedwyborczych obietnic rządzącej dziś partii. Zwłaszcza tych odnoszących się do głębokich przemian ekonomicznych. To przepis na porażkę w następnych wyborach. I to jest młot. Jednak pójście na pełną konfrontację z międzynarodowym finansowym lobby po uszy zadłużonego kraju praktycznie pozbawionego własnych zasobów kapitałowych, wydaje się być receptą na polityczne samobójstwo. I to jest kowadło.


Wciśnięty w wąski pas możliwości, jakie ma do dyspozycji, raz po raz dając powody do wyprowadzania na ulicę swych przeciwników i zwolenników, rząd pani Szydło będzie musiał znaleźć modus vivendi ze swoimi – chcąc, nie chcąc – partnerami i dostawcami surowca potrzebnego do wprowadzenia w Polsce reform społecznych i ustrojowych, tj. kapitału. Konfrontacja na pierwszym etapie jest nieunikniona, podobnie jak następujące po nim porozumienie. Konfrontacja ta, to początek renegocjacji nieformalnego układu, na podstawie którego funkcjonowały dotychczas polskie finanse. Nie sposób dziś przewidzieć, jaki owe negocjacje przyniosą rezultat. Ale kości zostały rzucone. Ogary poszły w las.



Ksawery Jankowski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie