21 sierpnia 2018

Szóste przykazanie na wojnie. Raz jeszcze o dywizjonie 303

(Źródło: youtube.com/KinoSwiatPL)

Idąc do kina na film 303. Bitwa o Anglię, niepokoiłem się jedną rzeczą: znając historię naziemnych „podbojów” naszych pilotów, obawiałem się, iż w filmie pojawią się sceny, które zmuszą mnie do ostrzeżeń w recenzji: było ryzyko, że pojawią się mocne sceny „rozbierane”, które zdyskwalifikują film. Ale gdyby tak było, czy nie byłaby w tym wina samych naszych myśliwców? Tymczasem, ten aspekt ich życiorysów wydaje się nie przeszkadzać większości widzów – byle go nie pokazywać na ekranie!

 

Szczęśliwie, wprawdzie „te sprawy” pojawiają się w filmie, ale było tego na tyle niewiele, i na tyle oszczędnie pokazane (co nie znaczy: gustownie), że nie zapisują się w pamięci. Siadając do pisania recenzji dosłownie nie pamiętałem tych paru wyrywkowych scen, a z zachowania naszych pilotów na ekranie bardziej zapamiętałem niepasujący do czasu, miejsca i konwencji rynsztokowy język. Prawdopodobnie w nadchodzącym drugim filmie o dywizjonie będzie podobnie. Polscy producenci wiedzą jednak dobrze, że ich sukces finansowy będzie zależał od tego, czy do kina pójdą szkoły. Więc dobrze, jeśli ich dzieło będzie się dało obejrzeć.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ale problem pozostaje. Nie w filmach, lecz w naszych bohaterach jako takich.

 

Jak było, każdy kto interesuje się historią wie: nawet w stonowanej w tej kwestii książce Arkadego Fiedlera, było wyraźnie zaznaczone, że nasi piloci cieszyli się powodzeniem wśród Angielek. Jan Zumbach w swoich wspomnieniach był bardziej konkretny. Opisał tam jak, cudzołożąc z pewną niewiastą, zajrzał do jej pamiętnika i odkrył, że był kolejnym spośród parudziesięciu polskich i brytyjskich pilotów, którzy z nią obcowali! Tego typu przygody – bo nawet związkiem trudno to nazwać – nie były podejmowane przez wszystkich, ale niewątpliwie były powszechne. Rzuca to cień na naszych bohaterów. Nie tylko z resztą na pilotów. Przebojowi ułani też są w tej materii legendą, którą nawet w katolickiej prasie czasem się przywołuje z pobłażliwym uśmiechem. Ba! Pół biedy, jeśli z pobłażaniem, ale przecież są tacy, którzy widzą w tych podbojach seksualnych kolejny dowód legendarnego bohaterstwa. A przecież grzech to grzech!

 

Ale na wojnie to wolno…

Oj, głupota, ktoś się żachnie! Ci ludzie każdego dnia ryzykowali życiem, przecież nie można im było odmawiać rozrywki! Ochocze Angielki wychodziły z tego samego założenia. Niektórzy piloci uskarżali się wręcz, że nie sposób się „opędzić od bab”, które znacznie bardziej szukały zbliżenia z naszymi pilotami niż oni z nimi.

 

Ojciec Józef Maria Bocheński, znany i szanowany polski dominikanin, mający za sobą w młodości również żołnierskie doświadczenie, tak kiedyś opisał relacje między kobietami a żołnierzami (jego słowa, zaznaczam, miały być opisem rzeczywistości i bynajmniej nie aprobatą czy usprawiedliwieniem dla tego stanu): Ale normalny europejski żołnierz kobiet nie gwałci, nie dlatego by był szczególnie uczciwy, albo wstrzemięźliwy pod tym względem, ale dlatego, że żadnej kobiety na wojnie gwałcić nie potrzeba; wszystkie, albo prawie wszystkie, od wielkich pań do prostych dziewcząt wiejskich są do dyspozycji żołnierzy. Mówię z własnego przyjemnego doświadczenia. Dodam, że wiem nawet dlaczego tak jest, kobiety są łatwe na wojnie, bo zdają się wyczuwać, że ludzie giną i instynktownie jakby chciały naprawić straty.

 

Więc żołnierze wydają się mieć jakieś specjalne społeczne przyzwolenie na łamanie szóstego przykazania, bądź to z wdzięczności, bądź dlatego iż naprawdę każdego dnia mogą zginąć. Dokładnie tak sprawy się mają w filmie 303, gdzie główna kobieca postać mówi koleżance, że przecież przed wojną ludzie nazywaliby ją „puszczalską”, a teraz mówią, że jest „dobrą kompanką”.

 

Ale właśnie: przecież oni naprawdę mogli zginąć. Czyli stanąć przed sądem Bożym, z całym bagażem swoich romansów. Czy żyjąc z dnia na dzień, mieli w ogóle czas na refleksję, aby szczerze żałować swych grzechów, skoro takie zachowanie było akceptowane? Po prawdzie, nawet nie wiemy, czy się spowiadali. O tym ich wspomnienia nie mówią, choć to akurat nic nie znaczy, bo spowiedź jest z natury swej zbyt prywatną sprawą, aby ująć to we wspomnieniach. Można mieć nadzieję, iż większość z nich korzystała z sakramentu spowiedzi, ale można też sądzić, iż niejeden pilot ginął w stanie grzechu.

 

No tak, ale stres, wojna, o śmierci w sprawiedliwym boju nie wspominając, to wszystko musiało być okolicznością łagodzącą w oczach Sędziego Sprawiedliwego. Sądzę, że tak rzeczywiście było – ale przecież im nie godziłoby się na to liczyć. Nadmierna to byłaby zuchwałość wobec Bożego miłosierdzia! Pamiętajmy przy tym, że przynajmniej tu, na ziemi, sądy czasu wojny traktują żołnierzy surowiej niż cywila w czasie pokoju: za zwykłą kradzież można było nieraz zostać rozstrzelanym. Czy bałamucenie tych samych kobiet, których żołnierz ma bronić, nie jest ciężkim przewinieniem, choćby nawet one same tego chciały? Czy nie było to zawiedzeniem pokładanego w nich zaufania? Nie wspominając o tym, że niektórzy zostawili w Polsce ukochane, także żony, które wiernie czekały, a ich życie pod okupacją też było pełne stresu i ryzyka – jeśli więc mielibyśmy pobłażać mężom, to czy nie żonom również…? Wreszcie, co z dziećmi, które się nieraz przecież poczynały w takich sytuacjach? Niestety, w literaturze wspomnieniowej da się znaleźć, rzadkie i dyskretne, uwagi o tym, iż ten czy tamten żołnierz potrzebował szybko zebrać pieniądze na „zabieg”. Jaka wojna, jaki stres mógłby tu być okolicznością łagodzącą?

 

Bohaterowie czy nie?

W tym momencie wielu czytelników może się tym bardziej zirytować. Czego ten autor znowu chce? Cóż to za jakaś nowa pedagogika wstydu? Czy mamy wykląć naszych dzielnych lotników? Przestać ich chwalić, przestać opowiadać o nich dzieciom, przestać podawać ich za przykład – bo byli grzesznikami?

 

Nic podobnego. Nawet najwyższa forma chwały – świętość – nie wyklucza przecież grzesznego życia, pod warunkiem, że przyjdzie opamiętanie i nawrócenie. Święty Augustyn więcej swego życia spędził jako poganin i jawnogrzesznik niż jako wierny Bogu katolik. A co dopiero, gdy mówimy o tak przyziemnych sprawach jak kunszt wojenny! Bohaterstwo w boju przecież może iść w parze z przeróżnymi przywarami. Nie umniejsza to w żaden sposób bohaterstwa, oznacza jedynie, iż nasz stosunek wobec bohatera musi być bardziej krytyczny. I to samo w sobie jest już bardzo cenną nauką: świadomość, że ani nie musimy ukrywać wad bohaterów, ani też nie musimy ukrywać ich bohaterstwa ze wstydu spowodowanego ich wadami.

 

Natomiast warto przy tym pamiętać, iż nie wszyscy tym pokusom się poddawali. Z jednej strony więc byli wśród naszych pilotów tacy, którzy chętni zaciągali przygodne Angielki do łożnicy, bądź też dawali się zaciągnąć – ale byli też tacy, którzy w kontaktach z kobietami ograniczali się do tańca, albo przeciwnie – zakochawszy się, postępowali po katolicku, po prostu biorąc je za żony (jeden z nich poznał przyszłą żonę… lądując na spadochronie na dachu jej rodzinnego domu). Wreszcie, byli tacy którzy, zostawiwszy w Polsce żony czy ukochane, pozostawali im wierni, czy to do śmierci w boju, czy do kresu wojny i końca rozłąki. I oni byli w tym więksi, lepsi od swoich kolegów, niezależnie od tego, kto miał ile zestrzeleń bojowych – bo dobrze jest być wiernym Ojczyźnie, ale znacznie lepiej być wiernym Bogu najpierw, a potem Ojczyźnie.

 

O tym trzeba myśleć i mówić. Bowiem, gdy ucichną działa, na cóż nam jest w ogóle pamięć o bohaterach? Nie chodzi tylko o wdzięczność, ale o ciągłość – o inspirację dla kolejnych pokoleń. Wskazując naszym synom pilotów dywizjonu 303, jaką chcemy im przekazać lekcję? Czy taką, że bohaterom wolno się łajdaczyć, więc „fajnie” być bohaterem? Czy raczej taką, że grzech u bohatera jest w dalszym ciągu grzechem, skazą na życiorysie?

 

Bóg, póki co, nie dał mi synów. Ale gdybym ich miał, wykorzystałbym właśnie taki film jako okazję, aby omówić z nimi ten temat. Aby nigdy nie przyszło im do głowy, że komuś tam „wolno więcej”, że bohaterstwo może usprawiedliwić grzech. Przeciwnie. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą (Łk 12,48). I choć dla bojowych dokonań Jana Zumbacha i jego towarzyszy zawsze będę żywił wielki szacunek i sentyment, nie chciałbym, aby tacy jak on byli szczytem aspiracji dla moich synów. Polaka i katolika stać na więcej.

 

Jakub Majewski

 

PRZECZYTAJ RECENZJĘ! „303. Bitwa o Anglię”, czyli spóźniony hołd

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie