21 marca 2013

Rok dzieciństwa? Bezcenne!

(Fot. W. Sosnowski/Forum)

Jeżeli utrzymana w socjalistycznym duchu rządowa reforma nie napotka na zdecydowany opór, sześciolatki będą musiały obowiązkowo pójść do szkół. Jak na razie, protesty rodziców i akcja „Ratuj Maluchy i starsze dzieci też” wymusiły na rządzących jedynie przełożenie daty realizacji ustawy o sześciolatkach w szkołach do 2014 roku. Nic nie zapowiada jednak, że do tego czasu placówki będą rzeczywiście przygotowane na realizację reformy, czy że rządzący zmienią swoją decyzję. To kolejny dowód na to, jak bardzo serio Platforma Obywatelska traktuje drugi człon swojej nazwy.

 

W 2014 roku wszystkie dzieci, które w danym roku kończą sześć lat, mają trafić do szkół. Obok siebie, w pierwszej klasie mogą zasiąść dzieci od piątego (rocznikowo liczące sześć lat, ale urodzone w grudniu) do siódmego roku życia. Specjaliści przekonują: na tym etapie rozwoju dziecka jest to gigantyczna różnica. Według wcześniejszych założeń, wszystkie sześciolatki miały się pojawić w pierwszych klasach od 1 września 2012 r., natomiast w latach 2009-2011 o podjęciu nauki mogli decydować rodzice (do pierwszej klasy trafiło w zeszłym roku jedynie 17,5 proc. z tych, które potencjalnie mogły). Kilka lat częściowego funkcjonowania reformy sprawia, że większość z nich rozumie, z jak wielkimi dyletantami po stronie ministerialnej mają do czynienia. Dlatego wciąż nie składają broni. Mają o kogo walczyć – stawką jest rozwój ich dzieci.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Sześciolatki skazane na ławki

 

Protestujący rodzice uważają, że za reformą stoją partykularne cele rządzących – sześciolatki w szkołach to o rok młodsi absolwenci, a to znaczy, że będą wcześniej płacić podatki. Przyciśnięty do muru przyznał to nawet minister Michał Boni. Tymczasem samorządy otrzymują zarządzenie „z góry”, by dyrektorzy przedszkoli zachęcali rodziców do posyłania dzieci do szkół. Przedszkola, których od lat jest za mało i nic nie zapowiada, że ich liczba w najbliższym czasie znacząco wzrośnie, mają być bardziej dostępne dla dzieci w wieku trzech i czterech lat. Kadra przedszkolna buntuje się i nie chce uczestniczyć w ministerialnej propagandzie.

 

Rządowe naciski stają się jednak coraz silniejsze. Oprócz ankiety, w której dyrektorzy przedszkoli podają ilu rodziców udało im się przekonać, wysyłani są też kuratorzy, mający za zadanie sprawdzać sytuację w „terenie”. Sześciolatki zostały ‘skazane na szkołę’ nie dlatego, że przemawiały za tym ważne względy rozwojowe, ale na skutek splotu różnych potrzeb społecznych i ekonomicznych. W tej sytuacji powtarzanie pedagogicznych argumentów ‘przeciw’ mija się z celem, bo nikt ich nie będzie poważnie analizował. Prawdziwe cele reformy są w oczach decydentów tak atrakcyjne, tak w ich mniemaniu ważne dla państwa, że dążą do nich wszelkimi możliwymi środkami. Dobro pojedynczego sześciolatka nie ma w tej sprawie żadnego znaczenia – oceniał w liście do rodziców Jarosław Pytlak, dyrektor SP nr 24 S.T.O. w Warszawie.

 

Minister nie wierzy łzom

 

Państwo Tomasz i Karolina Elbanowscy, inicjatorzy akcji „Ratuj Maluchy i starsze dzieci też”, prowadzący Fundację Rzecznik Praw Rodziców, zwracają uwagę, że rok z dziecięcego życiorysu, którym minister edukacji naukowej Krystyna Szumilas tak beztrosko rozporządza, jest niezwykle istotny dla koordynacji wzrokowo-ruchowej maluchów, kształtowania się u nich umiejętności społecznych i zdolności do skupienia uwagi. Elbanowscy od wielu lat starają się przekonać MEN, że duży procent młodszych dzieci nie jest gotowych na skok w otwarte morze ze względów emocjonalnych. Liczni eksperci: psychologowie, pedagodzy, terapeuci przestrzegają rodziców, by z dystansem spoglądali na dobre laurki, które ich dzieci otrzymują w przedszkolach. Często jest to przynęta, która ma ich zachęcić do wcześniejszego wysłania swoich pociech do szkoły. Rodzicielską czujność osłabia bowiem odwołanie się do ambicji – „skoro nasze maleństwo jest chwalone, to na pewno sobie poradzi, w końcu to wszystko dla jego dobra”. Takie myślenie życzeniowe jest jednak przyczyną wielu kłopotów.

 

Niektórzy rodzice już dziś przyznają: tak, daliśmy sie zwieść, zarówno obietnicom pani minister, jak i osądowi poradni psychologiczno-pedagogicznej. Zawierzyliśmy im, a nie własnemu instynktowi i obserwacjom. W efekcie, pomimo wielu godzin nadrabiania z dziećmi materiału w domu widzą, że ich pociechy nie dają sobie rady, a myślami, zamiast przy książce z zadaniami, są przy ukochanym misiu. W wielu przypadkach prowadzi to do irytacji dziecka, które nie potrafi osiągnąć tego, co starsi koledzy. Straty na takim etapie życia mogą być nie do odrobienia – alarmują specjaliści. Takie niepowodzenia w wielu przypadkach powodują postępujący brak pewności siebie, zamykanie się w sobie, brak zaciekawienia otaczającym światem. A to nieraz kończy się… wizytą u psychologa.

 

Wyścig szczurów: żłobek, przedszkole, szkoła – start!

 

Niestety, wielu rodziców wmówić sobie, że jeśli ich dzieci nie pójdą wcześniej do szkoły, to już na samym starcie będą miały pod górkę. W końcu świat pędzi dziś tak szybko, czy się tego chce, czy nie, trzeba brać udział w wyścigu szczurów – więc, trudno, mniej zabawy, więcej nauki, a zresztą wszyscy mówią, że na Zachodzie też tak jest. Rozczarowanie potrafi pojawić się bardzo szybko. Już na samym starcie rodzice dowiadują się, że ich maleństwo będzie musiało w jeden rok przerobić materiał tak naprawdę z dwóch klas – zerówki i pierwszej. Zapewnienia, iż pierwsze klasy są gotowe na przyjęcie ich pociech, że zostały na to wydane gigantyczne pieniądze, a kadra nauczycielska jest wyśmienicie wyszkolona – są często weryfikowane przez szarą rzeczywistość polskiej szkoły. Raport „Warunki Edukacji Przedszkolnej” z 2012, podsumowujący pięć lat obowiązkowej nauki w szkołach pięciolatków, nie pozostawił suchej nitki na wprowadzających reformę. Okazuje się bowiem, że bardzo często maluchy pozostawione są wśród starszych dzieci same sobie, łazienki i klasy często nie spełniają wymogów, a posiłki nie są dostarczane w wystarczającym wymiarze czasowym.

 

Kadra nauczycielska też narzeka – na nadmiar obowiązków i jest niedostatecznie przeszkolona do pracy z tak małymi dziećmi. Gdy maluch będzie od początku odstawać od reszty grupy i nawet dyrektor szkoły uzna, że pierwsza klasa to dla niego nienajlepsze miejsce, nie będzie go można cofnąć do przedszkola. Ciekawe, że nikt z MEN nie przewidział tego typu przypadków. Przeciwnicy reformy przekonują rodziców, by nie dali się zwieść propagandzie i pozostawili swoje dzieci w przedszkolu, gdzie w spokoju, stopniowo będzie się mogło rozwijać – poprzez zabawę i naukę, a nie jedynie przesiadywanie pół dnia za szkolnym biurkiem. Zabawa zresztą to też nauka – specjaliści podkreślają, że czas poświęcony w piaskownicy, na bieganiu, „zapasach” nie jest stracony. To okres rozwoju psychicznego, ruchowego i socjalizującego.

 

Lewicowe zacietrzewienie czy brak kompetencji?

 

Piotr Gursztyn przekonywał w „Rzeczpospolitej”, że w przypadku minister Krystyny Szumilas nie mamy do czynienia z lewicowym ideologiem, który wykorzystuje swój urząd do tego, by dokonać wśród najmłodszych „priekierowki dusz”. Publicysta utrzymuje, że działalność pani minister spowodowana jest jej zbyt niskimi kwalifikacjami i horyzontami myślowymi, które zatrzymały się na poziomie jej pracy nauczycielki szkoły podstawowej w Knurowie. Dlatego podchodzi ona do problemów dotyczących całego kraju w taki sposób, jakby dotyczyły one jej małej placówki. Jeśli uczniowie nie dają sobie rady, to trzeba program odchudzić. Jeśli nauczyciel nie wyrabia się z programem, to trzeba zmniejszyć liczbę lekcji. „Jej wypowiedzi to czeladnicze uwagi o arkuszach egzaminacyjnych, pensum, subwencjach itp. Można z nią rozmawiać o Karcie nauczyciela i o technikaliach nauczania sześciolatków. I tylko tyle. O misji i filozofii nauczania czy nawet tylko o zawartości szkolnych programów już raczej się nie da” – scharakteryzował panią minister Gursztyn. Czy to jednak tłumaczy, że Krystyna Szumilas pozostaje głucha na argumenty przeciwników reformy i udaje, że wszystko jest w najlepszym porządku?

 

Po tym, jak nie była skora wziąć pod uwagę żadnych argumentów przeciwko posyłaniu sześciolatków do szkół, przeszła kolejną granicę – wpadła na kolejny, „doskonały” pomysł – wysłania do przedszkoli dwulatków! – Czy dążymy do modelu wychowania w stylu północnokoreańskim? – pytał retorycznie pedagog prof. Aleksander Nalaskowski. Przesadził? Może tak, ale gdy obserwujemy stan polskiej edukacji i szkolnictwa i to, w jaki sposób kopią leżącego przedstawiciele PO, zarzuty o partactwo to zdecydowanie za mało.

 

Aleksander Kłos

 

*****

Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców w styczniu br. rozpoczęły zbiórkę podpisów pod wnioskiem o ogólnopolskie referendum edukacyjne „Ratuj Maluchy i starsze dzieci też!”. Jednym z głównych celów inicjatywy jest ostateczne odwołanie przez rząd reformy zakładającej obniżenie wieku szkolnego.

 

Podpisz wniosek o przeprowadzenie referendum w obronie dzieci

 

ZOBACZ KLIP AKCJI

 

Nasz wywiad z Tomaszem Elbanowskim

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie