7 grudnia 2012

Przychodzi Graś do Hajdarowicza…

(Fot. Piotrus/Wikimedia Commons CC)

Wydaje się, że kluczem do poznania prawdy o czystkach w „Rzeczpospolitej” i  „Uważam Rze” jest właśnie tajemnicza, nocna rozmowa Grasia z Hajdarowiczem. Nie poznalibyśmy afery Rywina i brudnych transakcji III RP, gdyby nie taśmy, które nagrał i opublikował Michnik. Czy rozmowa rzecznika rządu z biznesmenem też została uwieczniona?

Zmiany personalne w „Rzeczpospolitej” i pozbycie się jednym pociągnięciem prawie całego zespołu redakcyjnego tygodnika „Uważam Rze” – to ostatnie posunięcia właściciela tych tytułów Grzegorza Hajdarowicza. Szczególnie sprawa prawicowego tygodnika odbiła się szerokim echem. Nie da się bowiem ukryć, że likwidacja redakcji pisma, którego nakład w stosunkowo krótkim czasie urósł od zera do ponad dwustu tysięcy egzemplarzy, to zarzynanie kury, która znosi złote jaja.

Wesprzyj nas już teraz!

Kto uważniej śledzi życie społeczno-polityczne III RP wie zapewne, że pełno w nim pozorów, a to co wydaje się być grą uczciwych interesów, jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Prawdziwe, wielkie szwindle dokonywane są w mrocznych odmętach, niedostępnych dla oka czy ucha zwykłego śmiertelnika.

 

Przychodzi Rywin do Michnika

 

Przypomnijmy sobie chociażby aferę Rywina. Tam gra toczyła się również o rynek medialny, o podział tortu mediów elektronicznych. „Agora” – właściciel „Gazety Wyborczej”, ostrzyła sobie wówczas zęby na kupno Polsatu, a być może i prywatyzację publicznej Dwójki. Cena, jaką miało dyktować SLD za ustawę, która umożliwiłaby taki ruch, była wysoka: 17,5 miliona dolarów oraz uległość wobec postkomunistów.

 

W latach 90., gdy głośno mówiło się o medialnym oligopolu i jednowładczej dominacji „Gazety Wyborczej”, oferta złożona przez Rywina Michnikowi w 2002 roku nikomu nie przyszłaby do głowy. A nawet jeśli ktoś wówczas przypuszczał, że podobna „dilerka” jest zjawiskiem typowym dla – pisząc taśmami Rywina – „towarzystwa”, to był szybko zbywany przez naczelnego „Gazety Wyborczej” lub któregoś z jego przybocznych rozsianych po najbardziej opiniotwórczych środkach przekazu jako „oszołom” i „frustrat”, który nie potrafi założyć własnej gazety i odnieść takiego sukcesu jak medialny biznes „Agory”.

 

Po ujawnieniu afery Rywina (słynny artykuł „Przychodzi Rywin do Michnika”) wyszło na światło dzienne wiele układów i konszachtów. Nie ma sensu szczegółowo przypominać tu tamtej sprawy, faktem jest, że ówczesna postkomunistyczna władza jak magnes przyciągała ludzi mediów i biznesmenów. Każdy grał, każdy miał jakąś rolę i jakiś interes. Gdyby „grupa trzymająca władzę” dogadała się wówczas Michnikiem na temat łapówki, pewnie do dziś jedynie spekulowalibyśmy tylko na ten temat. Naczelny „Gazety Wyborczej” zamiast od razu powiadomić prokuraturę, przez pół roku trzymał bowiem posiadane nagrania i – jak później starał się przekonywać, „prowadził śledztwo”.

 

Opierając się na tamtych wydarzeniach można więc spróbować nakreślić mapę interesów, które ważyły się przy przejęciu właściciela „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, czyli Presspubliki.

 

Gra z Czarneckim

 

Grzegorz Hajdarowicz – biznesmen, który dorobił się m.in. na restrukturyzacji i funduszach kapitałowych, w październiku 2011 roku miał przejąć „Presspublikę” i zostać wydawcą „Rzeczpospolitej” oraz „Uważam Rze”. Wcześniej wydawał już miesięcznik „Sukces” i „Przekrój”.

 

Pierwotnie zadeklarował, że potężną medialną spółkę kupi za gotówkę. Przekonywał  – choć nie wprost – że jego fundusz kapitałowy stać na wyłożenie ponad 100 milionów złotych.

 

Okazało się jednak, że nie jest to możliwe i biznesmen, aby wykupić 51 proc. należących do brytyjskiej firmy Mecom akcji w Presspublice, musiał wziąć kredyt z Getin Noble Bank. Właścicielem tego banku jest dobry znajomy Hajdarowicza Leszek Czarnecki, który – jak informowała prasa – w okresie PRL miał współpracować z Służbą Bezpieczeństwa od 18. roku życia. Pierwszy biznes rozkręcił już w 1986 roku. Można więc na temat Czarneckiego snuć rozmaite rozważania dotyczące jego zakulisowych powiązań albo po prostu uznać, że musiał być wyjątkowo zaradnym człowiekiem.

 

Ciekawi też, dlaczego Mecom tak chętnie sprzedał akcje Presspubliki. Wcześniej brytyjski fundusz nie sygnalizował, że ma ochotę pozbyć się swoich udziałów. Nie brakuje spekulacji, że ktoś „życzliwy” podpowiedział władzom Mecomu, iż „Rzeczpospolita” to gazeta politycznie niezbyt poprawna, chyląca się ku „prawicowym wariactwom”. Czy to możliwe? To normalna praktyka stosowana przez liberalne elity w Polsce. Nie tak dawno lewicowy politolog prof. Radosław Markowski przechwalał się swoją rozmową z historykiem Normanem Davisem. Miał perswadować mu, by ten wyjaśnił otoczeniu brytyjskiego premiera Davida Camerona, że europarlamentarna koalicja z PiS to kompromitacja. Czy podobne zabiegi perswazyjne stosowano wobec Mecomu? Nie jest to nieprawdopodobne.

 

Dług u państwa

 

Na tym nie kończą się finansowe należności Hajdarowicza. Okazało się bowiem, że 49 proc. udziałów w Presspublice, które należały do państwowej spółki PW „Rzeczpospolita” biznesmen wziął… na raty. Ma je spłacać do 2017 roku. Co więcej, gdy gra o kupno akcji od PWR nabrała tempa, ówczesny minister skarbu Aleksander Grad przyspieszył procedury tak, że jedynym kontrahentem pozostał właśnie Hajdarowicz.

Zaraz po przejęciu „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” biznesmen błyszczał w mediach, ogłaszając, że obydwie gazety są znakomite. Zmienił co prawda naczelnego dziennika, ale całość umiejętnie przykrył odpowiednim publicity, opowiadając w kolejnych wywiadach o tabletach i nowoczesnych mediach.

 

Spotkanie przy śmietniku

 

Mniej więcej w rok po przejęciu „Presspubliki” Cezary Gmyz opublikował artykuł „Trotyl na wraku tupolewa”, w którym poinformował, że polscy biegli wykryli na szczątkach Tu-154M materiały wybuchowe.

Hajdarowicz, gdy tylko dowiedział się o tekście, zareagował natychmiast. Wydał zgodę na publikację artykułu, po czym udał się na spotkanie z rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem. Miał spotkać się z zausznikiem Tuska po pierwszej w nocy, przy osiedlowym śmietniku. O czym rozmawiali? Nie wiadomo. Całość przypomina jednak cmentarne spotkania Zbigniewa Chlebowskiego z grającym o duże pieniądze w hazardowym biznesie Ryszardem Sobiesiakiem.

 

Można też przypuszczać, że nocna rozmowa Hajdarowicza i Grasia to dowód na to, że tekst, który napisał Gmyz stworzył sytuację wymagającą konsultacji. Czy Graś – jak przed laty Rywin Michnikowi– stawiał Hajdarowiczowi jakieś warunki podziału medialnego tortu? Czy grał długiem biznesmena w PWR? Dziennikarze „Reczpospolitej” anonimowo spekulują, że właściciel Presspubliki szykuje się do wykupienia spółki i tym samym pozbycia się długu. Jeśli to prawda, to skąd nagle weźmie pieniądze?

 

Faktem jest natomiast, że od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. Po niejasnych zwolnieniach w „Rzeczpospolitej” (pozbyto się naczelnego Tomasza Wróblewskiego, ale zostawiono jego zastępcę Andrzeja Talagę, który również pracował nad tekstem Gmyza) w tempie błyskawicy pogoniono też publicystów „Uważam Rze” (tym de facto było wyrzucenie współtwórcy pisma Pawła Lisickiego). A wiadomo przecież nie od dziś, że tygodnik ten był bardzo krytyczny wobec rządu.

 

Rozpęta się burza?

 

Wydaje się, że kluczem do poznania prawdy jest właśnie owa tajemnicza rozmowa Grasia z Hajdarowiczem. Nie poznalibyśmy afery Rywina i medialnych, brudnych transakcji III RP gdyby nie taśmy, które nagrał i opublikował Michnik. Czy rozmowa Hajdarowicza z Grasiem też została utrwalona? Jak na razie interesy właściciela Presspubliki i ludzi związanych z kręgami rządowymi wydają się zadziwiająco zgodne. Ale być może za parę miesięcy dojdzie do jakiegoś poważnego zgrzytu, a wtedy jedna z gazet opublikuje artykuł o wiele mówiącym tytule „Przychodzi Graś do Hajdarowicza”. Wówczas rozpęta się burza.

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie