20 lutego 2017

Europa liczy na duże zyski z handlu z Iranem, Amerykanie stawiają weto

(fot.REUTERS/Lucas Jackson/FORUM)

W sytuacji, gdy Stany Zjednoczone zaostrzają stanowisko wobec Iranu, kraje europejskie wysyłają tam liczne delegacje, by zacieśniać relacje handlowe. Iran to wielki rynek, który pilnie potrzebuje inwestycji. Teheran szykuje się także do wyborów. W maju przekonamy się, czy irański prezydent chwalony przez Europę za „koncyliarność”, utrzyma się u władzy.

 

Donald Trump nie przebiera w słowach, ostro odpowiadając na uwagi prezydenta Hasana Rouhaniego, który podczas uroczystości upamiętniających powstanie islamskiej republiki publicznie oświadczył, że „każdy, kto używa wrogiego języka wobec Iranu, pożałuje tego”. Trump ripostował: „Lepiej niech uważa”.

Wesprzyj nas już teraz!

W środę 15 lutego szwedzka delegacja złożona z 75 osób odwiedziła Iran z ambitnym planem przywrócenia relacji z dawnym „najlepszym partnerem handlowym”.

Premier Stefan Löfven, który przybył do Teheranu jako pierwszy przywódca Szwecji od roku 1980 (mediacje podczas wojny z Irakiem), rozmawiał o ostatnich posunięciach Donalda Trumpa względem Iranu. Zapewnił gospodarzy, że Europa nie chce zerwania relacji, które udało się osiągnąć po wielu latach zawiłej dyplomacji.

Przed nałożeniem sankcji Iran był największym rynkiem eksportowym dla Szwecji na Bliskim Wschodzie – mówiła 11 lutego minister handlu Ann Linde na konferencji z udziałem irańskich przedsiębiorców i ministrów. – Mamy nadzieję, że tak stanie się ponownie – dodała.

Europejscy przywódcy są gwarantem zawartego w 2015 r. porozumienia nuklearnego z Iranem, wyśmiewanego przez Trumpa jako „jedno z najgłupszych w historii”.

Wizyta szwedzkiej delegacji służy nie tylko rozwijaniu relacji handlowych z niezwykle chłonnym, liczącym 80 milionów ludności rynkiem. Ma także – jak wskazują szwedzcy decydenci – wzmocnić „umiarkowanych polityków na czele z prezydentem Hasanem Rouhanim”, bardziej skłonnym do współpracy niż pozostali najwyżsi przedstawiciele tego państwa.

Wcześniej Teheran odwiedziła delegacja francuska kierowana przez ministra spraw zagranicznych Jean-Marc Ayraulta, z udziałem licznych biznesmenów. Jean-Christophe Quemard, wiceprezes Peugeota ds. Bliskiego Wschodu i Afryki, nie krył, że w ciągu ostatnich dwóch lat przebywał w Iranie 25 razy. Przekonywał, że czasy się zmieniły i kraj ten daje potencjalnym kontrahentom ogromne możliwości biznesowe.

Szwedzi, Niemcy, Francuzi już podpisali intratne kontrakty handlowe. Do szczęścia brakuje – jak mówią przedsiębiorcy – całkowitego zniesienia sankcji przez Amerykanów. Chodzi o to by mogły wejść do Teheranu banki, oferujące kredyty.

Amerykanie tymczasem nie tylko nie łagodzą polityki, ale wręcz ostrzegają świat przed współpracą z „głównym państwem sponsorującym terroryzm międzynarodowy”.

Realizacja dwóch największych kontraktów – Airbusa i Boeinga – komplikuje się z powodu amerykańskich ograniczeń i braku zapewnienia długoterminowego kredytowania. Kraje UE, w tym Włochy, Francja i Niemcy już obiecały pożyczki lokalnym przedsiębiorcom, byle tylko zawarli kontrakty z ich firmami. Niemiecki państwowy bank rozwoju KfW zgodził się jeszcze w listopadzie ubiegłego roku udzielić 1,2 mld euro na rozbudowę kolei w Iranie.

Administracja Trumpa określa Iran jako destabilizującą siłę, której nie powinno się wynagradzać współpracą gospodarczą, lecz którą należy zwalczać. Polityka wobec Teheranu to jeden z głównych problemów omawianych przez premiera Izraela Benjamina Netanjahu z przywódcą USA podczas ostatniej wizyty w Waszyngtonie.

Kampanię antyirańską wszczął Michael Ledeen, guru neokonserwatystów o żydowsko-niemieckich korzeniach, filozof, historyk, analityk, a przede wszystkim wpływowy lobbysta żydowski w USA, uwikłany w liczne akcje wywiadowcze, w tym w aferę Iran-Contras, wieloletni doradca amerykańskich agencji ds. bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, a obecnie szef Fundacji w Obronie Demokracji, twórca m. in.: koalicji na rzecz demokracji w Iranie i Libanie, a także propagandysta Ronalda Reagana. Pojawia się on w mediach, gdzie przekonuje, że „faszystowski Iran” jest głównym zagrożeniem dla świata, zaś Teheran rozbudowuje arsenał broni, rozszerza wpływy w Syrii, Jemenie, Libanie, Iraku i Libii, a także wspiera terroryzm. Zagraża Izraelowi, Arabii Saudyjskiej i w ogóle stabilności światowej. Zezwala na eksploatację złóż Chińczykom.

Podobnie uważa jego bliski przyjaciel, obecnie były już główny doradca Trumpa, generał Michael Flynn, weteran wojny w Iraku i Afganistanie, były szef wywiadu wojskowego, który podał się do dymisji przed końcem kadencji w agencji (między innymi za sprawą obecnego szefa Pentagonu, gen. Mattisa), w związku z zarzutami o niesubordynację, a także „zbyt luźne traktowanie faktów”. Flynn wraz ze swoim synem założył firmę świadczącą usługi wywiadowcze dla przedsiębiorstw, na przykład tureckich. Generał osobiście jest zwolennikiem wydania przez Amerykanów duchownego Fethullaha Gülena, którego prezydent Turcji Erdogan oskarża o próbę zamachu stanu w lipcu 2016 r.

 

Generał Flynn: trzeba rozerwać sojusz dżihadystów i dawnych wrogów z czasów zimnej wojny

Zarówno Ledeen, jak i Flynn, a także inni generałowie związani z ekipą Trumpa uważają, że dla bezpieczeństwa świata konieczne jest pokonanie Iranu. Ledeen i Flynn byli nie tylko przeciwnikami porozumienia z tym państwem, ale także porozumienia pokojowego izraelsko-palestyńskiego.

Neokonserwatyści są przekonani, że istnieje sojusz islamskich dżihadystów oraz byłych wrogów z czasów zimnej wojny, „zjednoczonych w nienawiści wobec demokratycznego Zachodu”. Dlatego – jak wykładają to na kartach książki „Pole walki. Jak możemy zwyciężyć w globalnej wojnie” – Ameryka musi zaangażować się w wielopokoleniową wojnę przeciwko temu „groźnemu sojuszowi”. W wojnę, która może wymagać wysłania wojsk do walki na całym świecie i wykorzystania wszystkich dostępnych środków „podobnych do wysiłku w czasie II wojny światowej oraz zimnej wojny”.

Flynn i Ledeen w swojej książce zdefiniowali sojusz, który ich zdaniem rozciąga się od Korei Północnej i Chin do Rosji, Iranu, Syrii, Kuby, Boliwii, Wenezueli i Nikaragui. Wrogami są: ISIS, Hezbollah, al-Kaida i inne organizacje terrorystyczne. „Wystarczy powiedzieć, że ten sam rodzaj współpracy wiąże ze sobą dżihadystów, komunistów i tyranów różnej maści” – stwierdzili.

Ledeen w 2013 r. mówił na przykład, że Francja i Niemcy „zawarły umowę z radykalnym islamem i radykalnymi Arabami” w celu pokonania hegemonii Stanów Zjednoczonych. Bliski współpracownik Flynna – którego córka pracuje w wywiadzie, a dwaj synowie to wysoko postawieni wojskowi w armii USA – jest także twórcą doktryny, zgodnie z którą Ameryka co około 10 lat musi zdestabilizować jakieś małe państwo, by pokazać światu swoją dominację.

Zarówno Ledeen, jak i Flynn, a nawet konkurencyjna grupa doradców szefa Pentagonu Mattisa, mimo zagrożenia ze strony Rosji, są zwolennikami rozwijania relacji z Moskwą.

Trump jeszcze na konferencji AIPAC w marcu 2016 roku, odnosząc się do umowy jądrowej z Iranem stwierdził, że należałoby ją anulować, ponieważ jest katastrofalną dla Stanów Zjednoczonych, Izraela i Bliskiego Wschodu.

Ale wiemy już, że na razie Waszyngton nie będzie chciał unieważnić porozumienia, z kilku powodów. Problem z umową polega na tym, że nawet jeśli Iran będzie jej przestrzegał, to i tak w końcu – o ile nie zdarzy się coś nadzwyczajnego – tę broń będzie posiadać. Wszystkie ograniczenia dotyczące programu nuklearnego mają być zniesione po kilku latach. W umowie nie było mowy o rozwoju pocisków balistycznych, stąd Teheran nie bez powodu twierdzi, że przeprowadzając testy nie narusza porozumienia.

Amerykanie podkreślają, że to Teheran, a nie np. Arabia Saudyjska, stanowi główne zagrożenie terrorystyczne dla świata, ponieważ utrzymuje sieć terrorystów na całym świecie, podważa stabilność na Bliskim Wschodzie, miesza się w sprawy państw regionalnych i zwiększa zagrożenie dla Izraela na Wzgórzach Golan, w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu.

Według wielu analityków, Trump nie anuluje ani nawet nie zmodyfikuje umowy nuklearnej. Zawarło ją pięć najważniejszych rządów na świecie, które z pewnością są przeciwne jej unieważnieniu. Jak na razie umowa może mieć pozytywne skutki, głównie z powodu opóźnienia daty pozyskania przez Iran broni jądrowej.

Odstąpienie od paktu spowodowałoby anulowanie ograniczeń dotyczących irańskiego programu nuklearnego, a nie ma wątpliwości, że natychmiast po zerwaniu porozumienia Teheran w trybie przyspieszonym (8-10 lat, jak niektórzy szacują) odbudowałby swoje zdolności nuklearne. Nie ma też gwarancji, że inne mocarstwa, w tym Niemcy i Francja, zgodzą się ponownie nałożyć surowe sankcje.

Iran skrzętnie wykorzystuje regionalne wstrząsy, by wzmocnić wpływy w Syrii – u jedynego tak naprawdę bliskiego sojusznika na Bliskim Wschodzie – a także w Iraku, Jemenie i Libanie. Teheran zyskuje również na arenie międzynarodowej ze względu na współpracę z Rosją i „stabilizowanie” sytuacji w Syrii oraz Iraku. Umowa jądrowa zapewnia Teheranowi „aurę” cywilizowanego kraju a zniesione przez UE w styczniu ubiegłego roku sankcje pozwalają na dostęp do funduszy, które już dawno zostały zamknięte dla Irańczyków.

 

Plan budowy baz w Syrii i Jemenie

Teheran ogłosił, że zamierza rozszerzyć obecność marynarki wojennej daleko poza swoje wybrzeże, myśląc o budowie nowych baz morskich w Syrii i Jemenie. To – według Tel Awiwu – będzie stwarzać nowe bezpośrednie zagrożenie dla Izraela i Arabii Saudyjskiej. Bazy pozwoliłyby Irańczykom na przekazywanie broni Hezbollahowi w kluczowych miejscach i zwiększenie zdolności wywiadowczych.

W USA istnieje ponadpartyjna zgoda co do konieczności zniwelowania zagrożenia irańskiego dla uzyskania stabilności regionalnej. Z powodu rosnących wpływów przeciwnika, administracja Trumpa odnawia politykę odstraszania i planuje zwiększyć bezpieczeństwo swoich regionalnych sojuszników, zwłaszcza Arabii Saudyjskiej, przez dozbrojenie.

Ponownie na stół powróciła zarzucona za Obamy opcja militarna, chociaż wszyscy są zgodni, że wojna z Iranem to ostateczność.

Ekipa prezydenta zastanawia się, w jaki sposób powstrzymać irański program rozwoju pocisków balistycznych. Próby rakietowe Teheranu pokazują, że rozszerzył się zakres i dokładność pocisków, które mogą uderzyć nawet w małe cele. Według Trumpa, irańskie rakiety zagrażają nie tylko Izraelowi – który jest w ich zasięgu od początku poprzedniej dekady – ale również części Europy, a w przyszłości mogą zagrozić nawet Stanom Zjednoczonym.

O ból głowy przyprawia Amerykanów także negocjowana od jesieni 2016 r. potężna umowa zbrojeniowa pomiędzy Iranem i Rosją, o wartości ponad 10 miliardów dolarów. Waszyngton chce ją storpedować. Gdyby doszło do jej sfinalizowania, poprawiłaby się ogólna jakość i możliwości irańskiego lotnictwa wojskowego. Na razie obowiązuje rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ zakazująca dostaw broni dla Iranu do 2020 roku.

W przeciwieństwie do ekipy Obamy nowa administracja uważa, że „rozszerzenie dialogu z Iranem” na temat kwestii regionalnych nie jest możliwe i Iran nie stanie się „pozytywnym elementem w regionie”. Doradcy Trumpa utrzymują, iż aby mówić o jakiejkolwiek formie współpracy z Iranem, musiałaby nastąpić zmiana reżimu. Ale – jak pisze prof. Ephraim Kam, który pracował dla izraelskiego wywiadu wojskowego, a obecnie wykłada na uniwersytecie w Tel Awiwie oraz amerykańskim Harvardzie, „administracja USA nie jest zdolna do generowania zmiany reżimu w Teheranie, a jeśli i kiedy taka zmiana wystąpi w przyszłości, będzie to wynikiem procesów wewnętrznych, a nie wpływów zewnętrznych lub interwencji”.

Zdaniem eksperta ds. bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie, nawet ponowne nałożenie dotkliwych sankcji na Iran nie jest proste. By były one mocno odczuwalne, takie same powinny nałożyć także inne kraje. Administracja USA obłożyła Iran restrykcjami niemal od początku panowania islamskiego reżimu, ale niewiele to dało. Dziś jest to wątpliwe, by inne kraje chciały przyłączyć w działaniach przeciwko Iranowi, chyba że ten rażąco naruszyłby porozumienie nuklearne.

Powstrzymanie wpływów Teheranu w regionie to także trudne zadanie dla Trumpa. Przeciwnik ma na swoim koncie znaczne sukcesy w walce z ISIS a szyickie organizacje charytatywne niosą wymierną pomoc współbraciom w innych krajach. Niektóre państwa Bliskiego Wschodu zabiegają o współpracę z Iranem. Z kolei Stany Zjednoczone nawet przez swoich sojuszników na Bliskim Wschodzie są postrzegane jako słaby kraj.

Iran nie chce, przynajmniej na razie, prawdziwego starcia ze Stanami Zjednoczonymi. Arabia Saudyjska, Turcja, Egipt i Izrael domagają się z kolei szybkich działań osłabiających Teheran. Kluczowe znaczenie jednak dla osłabienia jego wpływów oraz ograniczenia zdolności wojskowych ma Rosja.

Istotne jest to, że nowa administracja spróbuje wbić klin między Rosję a Iran, wykorzystując spory między nimi. W 1990 r. ludziom Billa Clintona udało się dojść do porozumienia z rządem rosyjskim o zatrzymaniu irańskich dostaw broni na kilka lat. A w poprzednim dziesięcioleciu sama Rosja poparła rezolucję Rady Bezpieczeństwa w celu nałożenia sankcji wobec Teheranu. To czy Moskwa ponownie przyłączy się do międzynarodowych posunięć wymierzonych w Iran, będzie w dużej mierze zależeć od charakteru relacji, jakie będą rozwijać się między Stanami Zjednoczonymi a Rosją. To z kolei wymagać będzie od administracji Trumpa akceptacji niektórych jej żądań.

 

Test relacji amerykańsko-rosyjskich w Libii

Wymownym testem relacji USA-Rosja będzie ewentualna współpraca w Libii, gdzie toczy się otwarta rywalizacja między Unią Europejską a Rosją.

Libia to główny punkt na tzw. szlaku śródziemnomorskim, przez który tysiące nielegalnych imigrantów dociera do UE. Jest to także jeden z największych producentów ropy naftowej, który może wpływać na światowe ceny surowca. Wreszcie – jak określa Departament Stanu USA – jest to „bezpieczna przystań terrorystów”.

Na ostatnim nieformalnym szczycie na Malcie przywódcy UE potwierdzili poparcie dla wspieranego przez ONZ rządu w Trypolisie na czele z premierem Fayezem Mustafą al-Serraj. Poparli także umowę premiera Włoch Paolo Gentiloniego – podpisaną z Serrajem, a dotyczącą finansowania budowy obozów dla uchodźców w Libii. Bruksela przeznaczyła 200 mln euro na politykę imigracyjną w Libii, Tunezji i Nigrze.

Putina interesuje z kolei przywrócenie utraconych wpływów w tym kraju. Po obaleniu Muammara Kaddafiego w 2011 r. rosyjskie firmy straciły wiele lukratywnych kontraktów, w tym na budowę linii kolejowej wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego.

Putin obserwował „arabską wiosnę” z przerażeniem – uważa analityk Leonid Bershidsky – głównie dlatego, że świeckich autorytarnych władców często zastępowali islamiści. Stąd m.in. zaangażowanie Rosji w Syrii, nawiązanie dobrych relacji z prezydentem Egiptu Abdelem Fattahem al-Sisim, który odsunął od władzy Bractwo Muzułmańskie, a także przywrócenie więzi z Turcją Recepa Tayyipa Erdogana. Również sojusz z islamskim Iranem pasuje do tej linii postępowania Putina – zauważa Bershidsky – ponieważ szyicki Iran jest wrogo nastawiony wobec sunnickich ekstremistów, których Putin uważa za szczególnie niebezpiecznych (Czeczenia).

Putin zgodnie ze swoją polityką nie popiera rządu w Trypolisie, utrzymującego się dzięki wsparciu radykalnych grup islamskich, lecz jest zwolennikiem rządu rebelianckiego Chalifa Haftara, potężnego dowódcy wojskowego, który kontroluje wschodnią Libię i konkuruje z rządem Serraja.

Haftar ścigał bojowników islamskich w Bengazi i okolicach. Przejął kluczowe terminale naftowe Libii od sił prorządowych we wrześniu ubiegłego roku, zwiększając produkcję ropy. Kreml pielęgnuje relacje z Haftarem. W listopadzie ubiegłego roku zaproszono go do Moskwy. W styczniu był on gościem na lotniskowcu „Admirał Kuźniecow”, gdzie uczestniczył w telekonferencji z rosyjskim ministrem obrony Siergiejem Szojgu.

Rosja jest zobowiązana do przestrzegania embarga ONZ na broń i nie może dostarczać pomocy Haftarowi. Nieoficjalnie broń rosyjska może trafić do niego za pośrednictwem Algierii.

Działania rosyjskie niepokoją Brukselę. Jeśli sojusznik Putina przejmie kontrolę nad Libią, umowy, które UE zawarła z rządem w Trypolisie będą zagrożone. Jeśli Haftar zezwoli na budowę rosyjskich baz wojskowych w Libii, pozycja Rosji na Bliskim Wschodzie jeszcze bardziej się umocni.

Istnieją poważne przesłanki świadczące o tym, że Trump może wesprzeć Haftara. Spędził on 20 lat w Stanach Zjednoczonych. Mieszkał niedaleko od siedziby Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley i torpedował działania Kaddafiego, niegdyś swojego przyjaciela. Trump nieprzychylnie wypowiadał się o polityce sekretarz stanu Hillary Clinton w Libii wobec reżimu Kaddafiego. Tak jak Putin, amerykański prezydent nie wierzy w możliwość ustanowienia demokracji w bliskowschodnich krajach.

Moskwa prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko testowaniu możliwości współpracy z Trumpem w Libii. Niedawno państwowa agencja RIA Novosti opublikowała tekst rosyjskiego Żyda Avigdora Eskina, twierdzącego, że amerykańska administracja ma plan w sprawie Libii. Może on obejmować rosyjską współpracę w celu poparcia Haftara.

 

Agnieszka Stelmach

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie