16 lutego 2015

Progresiści nie przestaną szturmować bram Kościoła od środka

(fot. Fabio Frustaci/EIDON/FORUM )

Podpisałem Synowską prośbę do papieża Franciszka w sprawie przyszłości rodziny, bo do kogóż mają się zwracać zatrwożeni ogniem herezji wierni, jeśli nie do pełniącego najwyższy w Kościele widzialnym urząd Zastępcy Chrystusa? – pyta w rozmowie z PCh24.pl prof. Jacek Bartyzel, teatrolog i politolog.

 

Dlaczego zdecydował Pan o podpisaniu synowskiej prośby do papieża Franciszka, dotyczącej przyszłości rodziny w kontekście zbliżającej się drugiej sesji synodu?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kiedy dom ogarnia pożar, domownicy wypełniają wiadra wodą i biegną gasić pożar; kiedy wróg atakuje granice Ojczyzny, jej dzieci formują bataliony, aby odeprzeć najazd; kiedy więc nasz największy dom i najwyższą Ojczyznę – Winnicę Pańską trawi ogień herezji, a powołani w pierwszym rzędzie do jej zwalczania, sami jej ulegają, obowiązkiem każdego świadomego katolika jest biec na ratunek chwiejącej się prawowierności.

 

W prośbie czytamy m.in. o wydarzeniach z pierwszej sesji synodu: „dla milionów katolików światło latarni zostało przyćmione przez wpływ rozmaitych lobby, promujących antychrześcijański styl życia”. O jakie lobby może chodzić i czym mogłoby grozić jego zwycięstwo?

 

Trudno tutaj o precyzyjną i jednoznaczną odpowiedź, czego najlepszym dowodem jest to, że sami autorzy petycji użyli określenia z języka potocznego i „światowego”, a nie eklezjalnego, oraz mającego sens luźny, wskazujący na tzw. grupy nacisku wywierające wpływ (lub przynajmniej starające się o to) na decyzje podejmowane przez polityków.

 

Pierwszym skojarzeniem jest tu więc istnienie dążności do tego, aby nauczanie pontyfikalne zbliżyło się do opinii panujących w „świecie”, a zwłaszcza tych, które osiągnęły już status „ortodoksji publicznej”. Ta tendencja nie jest wcale nowa, bo w pewnych kręgach katolickich, tak duchownych, jak laikatu, pojawiła się już po rewolucji francuskiej i w XIX wieku i była znana pod nazwą katolicyzmu liberalnego, w XX zaś – zazwyczaj (acz nie tylko) demokracji chrześcijańskiej. Ujmując rzecz najkrócej oznaczała ona postulowanie zbliżenia, czy wręcz pojednania, pomiędzy Kościołem a tzw. cywilizacją nowoczesną, opartą na „wartościach” liberalnych, w których doszukiwano się inspiracji (choćby bezwiednej) ewangeliczno-chrześcijańskiej.

 

Zachodzi jednak również dość poważna różnica pomiędzy historyczną już (i wielokrotnie potępioną przez Magisterium) tendencją kato-liberalną czy chadecką a obecną sytuacją. Liberalni katolicy i chadecy minionych czasów w swoim „otwarciu się na świat” mimo wszystko wychodzili od zasad wiary i moralności oraz nauczania kościelnego, grzesząc jedynie – poza pojedynczymi przypadkami wejścia na drogę apostazji, jak Lammenais czy niektórzy późniejsi moderniści – przesadnym i bezzasadnym optymizmem, iż rewolucję liberalną można „ochrzcić” tak samo, jak starożytni i średniowieczni misjonarze chrzcili pogan i „barbarzyńców”. Łudzili się – jak bodaj najwybitniejszy z nich, Jacques Maritain – że przyjęcie przez katolików hiper-wstrzemięźliwego standardu postępowania w zlaicyzowanym świecie nie jako chrześcijanie, ale wyłącznie jak chrześcijanie, czyli świecenia przykładem cnót w skali nieomal heroicznej, tak zawstydzi i zbuduje zarazem moralnie laickich bliźnich, że jego owocem będzie wybuch jeszcze wspanialszej niż ta średniowieczna, „nowej cywilizacji chrześcijańskiej” (nouvelle chrétienté). Oczywiste od dawna już fiasko tej „strategii ewangelizacyjnej” nie przeczy okoliczności, że starali się oni służyć Chrystusowi i Kościołowi, tylko czynili to nieumiejętnie, a częstokroć skrajnie lekkomyślnie.

 

A jak przedstawia się to obecnie?

 

Dziś natomiast mamy do czynienia z działaniem dokładnie przeciwnym. Nie chodzi już o „katolicyzację liberalizmu” czy „chrystianizację rewolucji”, lecz odwrotnie: o zrewolucjonizowanie Kościoła i liberalizację doktryny katolickiej. Dokonało się to już w gruncie rzeczy na płaszczyźnie nauczania społecznego wraz z milczącym porzuceniem idei państwa chrześcijańskiego i proklamowaniem „wolności religijnej” w dokumentach Vaticanum II, w znacznym stopniu została także nadwątlona – analogicznym do „demokratyzacji” politycznej „kolegializmem” – eklezjologia, obecnie zaś tendencja rewolucyjna zaczęła atakować i zżerać także ostatni bastion, broniony także przez papieży „posoborowych”, czyli nauczanie moralne i nawet jego przedteologiczny, czyli prawnonaturalny fundament.

 

Groza obecnego położenia polega na tym, że to nie naiwni „chrystianizatorzy rewolucji” nieudolnie starają się infiltrować „świat”, lecz to agenci Rewolucji w purpurach – usadowieni na najwyższych stanowiskach w Kurii Rzymskiej i w konferencjach episkopatów lokalnych – infiltrują Kościół. Parafrazując niedawno zmarłego Jeana Madirana, który już w czasach Soboru Watykańskiego II pisał wprost, że „herezja XX wieku” jest herezją progresistowskich biskupów, i słuchając skandalicznych wypowiedzi takich hierarchów, jak kardynałowie Kasper czy Marx, możemy stwierdzić, że herezja XXI wieku jest herezją kardynałów.

 

I tu dochodzimy do głębszego poziomu interpretacji pojęcia lobbies, użytego w „synowskiej prośbie”. Kim one są? Jeśli promują one wprost antychrześcijański styl, to nie może tu chodzić wyłącznie o jakieś „interesy”, tak jak w wypadku lobbies działających w obszarze polityki, a zwłaszcza jej styku z biznesem. Jest to sfera mroczna w obu znaczeniach tego słowa: potocznym, sygnalizującym coś, co jest ukryte przed oczami „zwykłych ludzi”, ale czego istnienia się oni domyślają po skutkach; oraz metafizycznym, czyli tego, co pochodzi z duchowych głębin sił ciemności, dążących do zniszczenia jedynego środka, jaki Bóg ustanowił dla ocalenia człowieka, czyli Kościoła. Wiemy oczywiście, że „bramy piekielne Go nie przemogą”, ale szturmować bram Kościoła przecież nie przestaną aż do końca.

 

Lobbies, o których mowa w petycji to zatem po prostu ci dostojnicy, którzy jak Judasz zdradzili Chrystusa i Jego Kościół, stają się sługami i wykonawcami planów szatana.

 

Dlaczego warto podpisywać „synowską prośbę”? Jakby Pan zachęcił do tego katolików, zagubionych w medialnym chaosie informacyjnym?

 

Kiedy z aż taką mocą „działa już tajemnica bezbożności” (Tes 2, 2,7), do kogóż mają się zwracać o ratunek zatrwożeni wierni, jeśli nie do tego, który – jak chcemy wierzyć – pełni najwyższy w Kościele widzialnym urząd Zastępcy Chrystusa? Bo gdyby i to wołanie okazało się daremne, znaczyłoby to przecież, że „ten, który powstrzymuje” Niegodziwca, już ustąpił i z eonu katechontycznego wstąpiliśmy w eon eschatologiczny, rozpoczynający się od „obrzydliwości spustoszenia”.

 

 

Not. ged

Ty również możesz podpisać się pod synowską prośbą do Ojca świętego. Wystarczy wejść na stronę www.ratujmyrodzine.pl

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie