8 stycznia 2019

Ukraina: Przedwyborczy dryf wojenny. Komu opłaci się konflikt z Rosją?

(Krystian Maj/FORUM)

Prezydent Petro Poroszenko zapewnia, że wybory głowy państwa odbędą się 31 marca 2019 roku. Tymczasem Ukraina wchodzi w nowy rok w atmosferze nasilonego konfliktu z Rosją, rosnącą apologią skrajnego nacjonalizmu i z coraz większym lekceważeniem Polski.

 

Prowadzenie wojny w Donbasie, incydent w Cieśninie Kerczeńskiej i polityczne zabiegi o odzyskanie Krymu dają władzom w Kijowie dużą tolerancję świata zachodniego wobec zmian, jakie dokonują się pod szyldem proeuropejskiego kursu Ukrainy. Co więcej, każda krytyka poczynań Poroszenki i jego zaplecza politycznego nazywana jest działaniem Kremla i jego agentury – zarówno na samej Ukrainie, jak i w Europie. Dlatego też w mediach zachodnich panuje cisza przy okazji tysięcznych demonstracji nacjonalistów, niosących portrety Stepana Bandery i Romana Szuchewycza. Zmowa milczenia panuje też przy gloryfikacji OUN i UPA, nie mówi się o odradzaniu się nastrojów nazistowskich, gdy młodzi Ukraińcy niosą symbole SS Galizien, kolaborantów hitlerowskiej III Rzeszy z czasów II wojny światowej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wydaje się, że dla ratowania swoich szans wyborczych Poroszenko zdecydował się poświęcić wszystko i liczy na to, że w niemal pewnej drugiej turze wyborów prezydenckich pozyska głosy od prawa do lewa, a dzięki temu pokieruje państwem kolejną kadencję. Zakończony właśnie groteskowy stan wojenny wydaje się potwierdzać, że dla wewnętrznych celów politycznych zaostrzenie konfliktu z Rosją wpisuje się w strategię polityczną kijowskiej ekipy.

 

Wewnętrzne spory

Zmęczenie społeczeństwa wieloletnim prowadzeniem wojny w Donbasie stara się wykorzystać najpoważniejsza według obecnych sondaży kontrkandydatka Poroszenki – była premier Julia Tymoszenko. W grudniu zadeklarowała, że „może przywrócić pokój” i jest gotowa do rozmów z Putinem w sprawie sytuacji w Donbasie. Taka deklaracja może jednak w przypadku liderki partii „Batkiwszczyna” przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Mimo uwolnienia jej z więzienia, dzięki zmianom w przepisach karnych w trakcie rewolucji „Euromajdan 2014”, nadal ciąży na Julii Tymoszenko odium podpisania kontraktu gazowego z Rosją i w opinii wielu Ukraińców po objęciu najwyższego stanowiska w państwie może ona skręcić w kierunku Moskwy.

 

Przeciwko obecnemu prezydentowi, który ma niemal pewne wejście do drugiej tury wyborów, ale jednocześnie największy elektorat negatywny, przekraczający 50 proc. wyborców, świadczy jego ekipa. Nazwiska polityków, którzy kierują partiami współpracującymi z Blokiem Petra Poroszenki, są znane obywatelom Ukrainy co najmniej od kilkunastu lat, uczestniczą oni bowiem w konsumpcji tortu władzy w różnych konfiguracjach politycznych. Ewolucja poglądów niektórych z nich nie jest może ewenementem w porównaniu do klas politycznych w tej części Europy, ale rozpoznawalność zaplecza politycznego może zaszkodzić obecnemu liderowi – Petrowi Poroszence – w marcowych wyborach.

 

Ile wojny w wojnie?

Brak zaufania do prezydenta objawił się dość dobitnie w chwili, gdy ogłosił on zamiar wprowadzenia stanu wojennego po listopadowym incydencie z okrętami marynarki wojennej w Cieśninie Kerczeńskiej. Główne dyskusje w Werchownej Radzie Ukrainy toczyły się bowiem nie wokół zagrożenia rosyjskiego, ale wokół tego, czy nie jest to polityczna zagrywka Poroszenki, mająca na celu przesunięcie terminu wyborów prezydenckich. Argumentów przeciwko sobie dostarczył sam Poroszenko, który nie zdecydował się na taki krok w czasie, gdy od 2014 roku ginęli kolejni żołnierze i cywile w Donbasie, a liczba ofiar przekroczyła 10 tys. osób.

 

Niejako dla uzasadnienia stanu wojennego (bez mobilizacji poborowych do wojska) Ukraina przeniosła część lotnictwa nad Morze Czarne i Morze Azowskie i wezwała państwa NATO do zwiększenia swojej obecności w czarnomorskim basenie. 29 grudnia służby prasowe Petra Poroszenki poinformowały, że prezydent podpisał ustawę o poszerzeniu granic morskich państwa. Rzut oka na mapę Morza Czarnego i Morza Azowskiego wystarczy, by łatwo prognozować, gdzie może dojść do kolejnych konfliktów rosyjsko – ukraińskich. Kreml i media rosyjskie uznały to za zagrywkę va banque Poroszenki, który poprzez eskalację konfliktu będzie starał się budować narrację swojej kampanii wyborczej i szukać okazji do kolejnych form pomocy z Zachodu.

 

W klimacie incydentu na Morzu Czarnym państwa zachodnie okazały się też bardziej liberalne w ocenie ekipy Poroszenki i sypnęły groszem oraz obietnicami wsparcia politycznego. Pomocy niezbędnej w każdym zakresie, ale szczególnie finansowym, bowiem dług państwowy Ukrainy rośnie stale i osiągnął już poziom prawie 75 mld dolarów.

 

Dzisiaj w dyskusji o „Nord Stream 2” Zachód podnosi już niemal wyłącznie argument zabezpieczenia interesu ukraińskiego (tranzyt gazu z Rosji), odsuwając kwestie ważne z punktu widzenia Polski. Na zachód od Bugu nikt nie pyta też, dlaczego dopiero w czwartym roku wojny Ukraina zdecydowała się zakończyć z fikcją traktu o przyjaźni rosyjsko – ukraińskiej, co nie przeszkadza jej w prowadzeniu wymiany handlowej (także bronią) z Rosją, którą nazywa oficjalnie agresorem. W interesie Rosji jest także zadeklarowane przez Ukrainę ponad dwukrotne obniżenie opłat tranzytowych za przesył gazu z Rosji do Europy.

 

Wojna (?)-dziestoletnia

Obydwie strony konfliktu rosyjsko – ukraińskiego wiedzą, że na radykalne rozwiązania nie mają odpowiednich sił. Ukraina może bowiem liczyć na finansową i wojskową pomoc państw NATO, a Rosja ma już otwartych zbyt wiele problemów wewnętrznych i wokół swoich rozległych granic, by ogniskować swoją aktywność tylko w Europie. Załagodzenie konfliktu wokół tranzytu gazu, przy aktywnej roli UE, może być sygnałem, że status quo w Donbasie i na Krymie będzie tak trwałe, jak w Abchazji czy Naddniestrzu. Może tak też należy odczytywać fakt, że wśród 10 obwodów, gdzie do niedawna obowiązywał stan wojenny, znalazły się obwody doniecki i ługański, ale nie było… Krymu, choć Ukraina nie uznała jego aneksji przez Federację Rosyjską.

 

W pełnym niejasności konflikcie Ukrainy i Rosji nikogo już nie dziwi, że rozpoczęte 29 grudnia zawieszenie broni w Donbasie już w niedzielę 30 grudnia zostało złamane. Wzajemne oskarżenia o niedotrzymanie reżimu rozejmu popłynęły w świat, podobnie jak wcześniejsze ostrzeżenia o przygotowywaniu prowokacji z użyciem broni chemicznej w Donbasie. W zależności od autora komunikatu, za prowokacją tą miała stać Ukraina lub Rosja. Przepaść wykopana między Kijowem i Moskwą wciąż oddala perspektywę zakończenia wojny w tej części Europy. I niezależnie od tego, kto wygra 31 marca lub dopiero w drugiej turze wybory prezydenckie, trudno będzie mu zakończyć wojnę, wzmacnianą przez media obydwu państw i angażującą kolejne kraje – finansowo, politycznie i także propagandowo.

 

Piotr Koźmian

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 105 295 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram