23 lutego 2015

Dr Jekyll, pan Hyde i Viktor Orban

(fot. LASZLO BALOGH/REUTERS/FORUM )

Czołgi dla Ukrainy i potężna pożyczka od Rosjan – czy premier Węgier, Viktor Orbán jest piątą kolumną Władimira Putina w Europie? Jaką cenę podyktował za stanie się „adwokatem rosyjskiego prezydenta”?

 


Wesprzyj nas już teraz!


Na Orbána w ostatnich dniach spadły cięgi. Oburzają się na niego już nie tylko przedstawiciele węgierskiej opozycji. Bezmyślnie postanowiła wbić mu szpilę premier Ewa Kopacz, która spotkawszy się z nim, za punkt honoru obrała sobie wygłoszenie tyrady o przyjaźni i solidarności, w dwa dni po spotkaniu Orbán-Putin w Budapeszcie. Ofuknął się też za postępowanie węgierskiego premiera Jarosław Kaczyński, uznając go za burzyciela mglistego i bliżej nikomu nieznanego wspólnego stanowisko Unii Europejskiej wobec Rosji.

 

Jaki jest więc Orbán? Czy jest „poprawnym” doktorem Jekyll, de facto posyłającym Ukrainie czołgi, przy wykorzystaniu czeskiego pośrednictwa? A może raczej niepokornym panem Hyde, układającym się z Rosjanami wbrew obawom o rosnące wpływy Moskwy w Europie środkowej?

 

Orban ma kłopoty

 

Konia z rzędem temu, kto odgadnie sens wszystkich posunięć Orbana. Pewne jest jedno: węgierskiego premiera powoli – być może jedynie na moment – opuszcza szczęście. Od kiedy, pożywiwszy się kryzysem w łonie socjalistów spowodowanym ujawnieniem kompromitujących premiera Gyurcsány’ego taśm, wygrał miażdżąco w wyborach w 2010 roku, wydawało się, iż Budapeszt co najmniej na dekadę stanie się siedzibą Fideszu.

 

Wszystko zmieniło się jednak w październiku 2014 roku. Wówczas minister gospodarki, Mihaly Varga ogłosił nowe plany podatkowe rządu: wprowadzenie daniny od Internetu. Stolica Węgier zawrzała. Na ulice wyszło około 100 tysięcy Węgrów, niechętnych płaceniu podatku za użytkowanie sieci. Bo choć bezpośrednio obciążeni mieli być dostawcy, to każdy, kto choć raz w życiu zapłacił jakikolwiek podatek musiał być świadom, iż opłatę przerzucono by prędko na użytkowników. Demonstracje przeraziły rządzący Fidesz i rakiem wycofał się on z, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnego pomysłu. Zdecydowaną deklarację Vargi zastąpiono więc mętnym sformułowaniem o potrzebie konsultacji społecznych.

 

Gdy wydawało się, że zmiana stanowiska rządu nieco uspokoiła Węgrów, na jasnym budapesztańskim niebie huknął grom. Oto bowiem Waszyngton objął zakazem wjazdu na terytorium Stanów Zjednoczonych sześciu węgierskich urzędników państwowych. Powód? Korupcja. Danych rzekomych winowajców co prawda nie ujawniono, lecz tajemnicą poliszynela stało się, iż jedną z nich jest szefowa Krajowego Biura Podatkowego, Ildiko Vida. Czyż mogło być coś bardziej irytującego niż podejrzenie o korupcję osoby, stojącej na czele instytucji formalnie niezależnej od rządu, mającej na celu m.in. kontrolę finansów państwa? I to niedługo po niefortunnym pomyśle opodatkowania Internetu oraz dziwacznej batalii z zanieczyszczonym środowiskiem, skutkującej podniesieniem podatków na kosmetyki, takie jak szampon czy mydło. Jeśli dodać do tego wzrost akcyzy na alkohol, to złość Węgrów na podejrzenia skierowane pod adresem Vidy powinna być sroga.

 

Obyło się jednak bez wybuchu, wszak trudno zań uznać animowany przez lewicowe młodzieżówki tłum 10 tysięcy ludzi, protestujących przed węgierskim parlamentem. Z pewnością nie popsuło to humoru Orbanowi, zdolnemu zgromadzić w stolicy Węgier popierający go tłum pół miliona ludzi, co w populacji kraju liczącej 10 milionów robi wrażenie. To dlatego przewodniczący Fideszu w parlamencie, Antal Rogan reagował na kolejny protest ze spokojem: – Fakt, że Węgrzy wyszli na ulice świadczy najlepiej o tym, że demokracja trwa, a ludzie w naszym kraju są wolni – stwierdził.

 

Jednak, choć odbywające się dość regularnie protesty na ulicach Budapesztu liczyć można w tysiącach, sondaże Orbana poleciały na łeb i szyję. Badania z końca lutego wskazały, że partia węgierskiego premiera, która w 2014 roku zwyciężyła w wyborach do parlamentu, europarlamentu i władz samorządowych, może liczyć na… 26 proc. głosów, tracąc od poprzedniego sondażu aż 12 punktów. Topnieje też sympatia do samego Orbana. Nie wiadomo, co mogłoby go uratować, wszak na pewno nie pomaga mu bliska współpraca z Kremlem, nielubianym przez wielu Węgrów.

 

Gra w szachy

 

Bliskie relacje Orbana z Putinem także są przedmiotem licznych kontrowersji na Węgrzech, stając się jedną z przyczyn antyrządowych demonstracji. O co gra Orban w relacjach z Rosją? O to, na czym zależy mu najbardziej, czyli o zyskanie kolejnych stopni suwerenności. Gdy w 2010 roku obejmował urząd premiera, zapewniał, iż głównym jego celem jest przywrócić sterowność władzy w rozklekotanych postkomunistycznym bałaganem instytucjach państwowych. W relacjach z Rosją, tak jednostronnie przedstawianych w mediach, gra on właśnie o poszerzenie owych pól suwerenności.

 

Wziąwszy ów punkt widzenia Orban, prowadząc politykę zagraniczną, stara się wprowadzać w życie słynne stwierdzenie niesławnego Otto van Bismarcka: „szachownica ma sześćdziesiąt cztery pola. A Jeśli szesnaście z nich jest z góry niedostępnych dla graczy w rezultacie czyjegoś zakazu, to nie można sensownie grać w szachy”. To dlatego węgierski premier nie pali za sobą żadnych mostów, wszak nawet obruszywszy się nieco na Europę Zachodnią, wciąż pozostaje w jej politycznym mainstreamie, czyli Europejskiej Partii Ludowej. Ocenił jednak, iż europejska dekadencja i niezdolność reagowania na pogłębiający się kryzys ekonomiczny sprawiają, iż Stary Kontynent nie jest gwarantem jakichkolwiek impulsów rozwojowych dla Węgier. Zachwycił się za to szerokorozumianym wschodem – szczególnie Rosją i Chinami. Relacje z tymi krajami są dla węgierskiego premiera niemal priorytetowe. Dość powiedzieć, że Fidesz, objąwszy rządy powołał i podniósł do niemal ministerialnej rangi, stanowisko komisarza ds. kontaktów z Chinami. Rosja i Chiny – to właśnie dla Orbana owych szesnaście pól szachownicy, do których chce mieć pełny dostęp, by sensownie grać w szachy.

 

Rosyjscy rachunek

 

W relacjach z Rosją Orban wykazuje się bolesnym dla wielu realizmem politycznym. Świadom bowiem niebezpieczeństwa konfliktu, jaki rozpętał z zachodnimi korporacjami, nakładając nań kolejne obciążenia podatkowe, oraz strat związanych z rezygnacją z pomocy MFW, silnie ingerującego w politykę wewnętrzną, pojął, iż w gruncie rzeczy posiada niewielkie pole manewru. Alternatywą dla obecnej polityki była więc utrata narzędzi politycznych nie tylko w polityce zewnętrznej. Dla Orbana zaś swoboda korzystania z władzy, jej usprawnienie to przecież główny punkt programu.

 

Zbliżenie z Rosją poważnie ogranicza co prawda możliwości kształtowania polityki zewnętrznej, ale w zamian dostarcza instrumentarium do w miarę swobodnego działania wewnątrz kraju. Putin bowiem nie zamęcza go kolejnymi apelami o przestrzeganie praw człowieka i podnoszenie jakości demokracji, w czym celowała Bruksela. Dlatego zapewniwszy sobie na zachodzie względny spokój uczestnictwem w „chadeckiej” międzynarodówce euro parlamentarnej, zajął się budowaniem dobrych relacji ze wschodnimi potęgami.

 

Efektem działań Orbana było udzielenie przez Rosję kredytu na budowę dwóch bloków elektrowni atomowej w Paks. Zaangażowanie węgierskiego premiera w relacje z Moskwą nie jest jednak bezmyślnym działaniem, obliczonym na wymierzenie fangi w nos zmurszałej i natrętnej Unii Europejskiej. Orban, obserwując działania socjalistycznego rządu Ferenca Gyurcsyany’ego, który miał bezmyślnie pozbywać się na rzecz rosyjskiego kapitału firm energetycznych i lotniczych, podyktował odpowiednią cenę za „sprzedaż” swojej suwerenności Moskwie. Odkupiwszy od Rosjan udziały w węgierskiej spółce naftowo-gazowej MOL, zyskał kontrolę na wewnętrznym rynkiem energetycznym, w zamian rezygnując z unijnego projektu dywersyfikacji dostaw gazu (rurociąg Nabucco) i popierając kremlowski pomysł gazociągu South Stream.

 

Innym efektem Orbanowskiej orientacji na Rosję było ustalenie niedawno w Budapeszcie warunków nowej umowy gazowej – co nie jest równoznacznie z jej podpisaniem i może stanowić ważną kartę przetargową w rosyjskich rękach – jak wiele wskazuje, dogodnej dla Węgrów. Udzieliwszy wsparcia Putinowi, poprzez nobilitowanie go zaproszeniem na salony regionu środkowej Europy, zostało więc przez Kreml wynagrodzone.

 

Orban kolejnymi posunięciami politycznymi udowadnia, że nie jest marzycielem, łudzącym się budową potężnego i suwerennego państwa węgierskiego. Teoretycznie bowiem Węgry, posiadając ogromne możliwości wzajemnego przysłania gazu pomiędzy państwami, mogłyby stanowić istotny punkt na środkowoeuropejskiej mapie w uniezależnianiu się od rosyjskich dostaw błękitnego paliwa. No właśnie, teoretycznie… Orban jest bowiem świadom, że działania krajów Unii Europejskiej, co szczególnie jaskrawo ujawnił kryzys finansowy, nie mają wiele wspólnego pięknie brzmiącą ideą interesu wspólnoty. Uznał, że sprzedaż suwerenności na Wschodzie będzie dla niego bardziej korzystne. Jak na tym wyjdzie? Trudno przewidzieć, wszak Rosjanie kierują się nie tylko rachunkiem zysków i strat z bilateralnych relacji między państwami, ale przede wszystkich rachubą geopolityczną. W takiej rachubie Węgrzy – podobnie jak Austriacy czy Czesi – są dla Moskwy istotni, wszak pozwolili jej na manewr negocjacji w sprawie South Stream nie z Brukselą, ale stolicami poszczególnych krajów regionu.

 

Obecnie Budapeszt gra w rosyjskiej polityce ważną rolę. Czy tak będzie jutro, pojutrze i za tydzień? To pytanie zapewne niejednej już nocy spędziło sen z powiek Orbana.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie