– Młodzież zawsze się buntuje – to banał powtarzany przy różnych okazjach. Czy obecna generacja nie różni się pod tym względem od wcześniejszych? Istnieją pewne przesłanki, które wskazują na wyjątkowość tego buntu. Współczesne pokolenie cyfrowych tubylców – jak ich nazywa Marc Prensky – niesie ze sobą specyficzną wizję życia i świata. Ta wizja jest wypadkową oddziaływania nowych technologii, zmian społeczno-ekonomicznych oraz trendów w kulturze i edukacji. Młodzież podlega tym wpływom, a równocześnie stanowi naturalną forpocztę zachodzących przemian. W tym sensie stanowi pokolenie rewolucyjne, analogicznie do pokolenia rozczochranej młodzieży z lat sześćdziesiątych XX wieku.
Największa zmiana w myśleniu młodych wiąże się z negacją instytucji nauczyciela czy mistrza. Dotychczas kolejne generacje dorastały wzorując się na starszych. Nawet gdy czasami się z nimi droczyły, to w sumie uznawały potrzebę ich istnienia. Dzisiaj przeciętny młody człowiek nie widzi większego sensu funkcjonowania nauczyciela, gdyż powszechny dostęp do wiedzy ograniczył jego rolę w edukacji. Głównym guru stał się „wujek Google”. W nowych warunkach nauczyciele i rodzice, nie nadążając za technologicznymi nowinkami, stają się anachroniczni i niewiarygodni.
Wesprzyj nas już teraz!
Utracony mistrz
Mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju „konektywizmu praktycznego”. Konektywiści uważają, iż ogrom współczesnej wiedzy jest nie do ogarnięcia i dlatego nauczanie powinno sprowadzać się do nabycia umiejętności sprawnego odnajdywania informacji w sieci. Już nie chodzi o to: „co?” czy „jak” wiedzieć, ale – „gdzie?” tej wiedzy szukać.
Nie jest to pogląd nowy, choć w kontekście nowych technologii nowym może się wydawać. W pedagogii modernistycznej dosyć konsekwentnie powtarzano tezę, iż erudycja stanowi zbędny balast dla mózgu, a nauczać trzeba przede wszystkim umiejętności rozwiązywania problemów, realizowania projektów i tym podobnych. Dlatego też zdanie: Dzieci nie powinny uczyć się na pamięć, ale przede wszystkim powinny posiąść umiejętność poszukiwania informacji już dawno zrobiło karierę w środowiskach pedagogicznych, a teraz przedostało się do świadomości młodzieży.
W tym kontekście wielu uczniom nie imponuje już gruntowna znajomość historii czy przedmiotów ścisłych. Nauczyciel popisujący się wiedzą wyuczoną jest niepraktyczny i na swój sposób żałosny. Po co uczyć się tego wszystkiego na pamięć, skoro można to przeczytać w podręcznym komputerze? Czy ktoś tak żałosny i niepraktyczny może rościć sobie prawo do bycia autorytetem? Co więcej, pedagog, będąc reprezentantem tego koślawego systemu edukacji, który każe uczyć się bzdur na pamięć, wzbudza na przemian politowanie i agresję.
Jak widzimy, wszechobecna cyfryzacja zmieniła obowiązujący dotychczas aksjomat edukacyjny. Od czasów starożytnych podstawę do dalszego kształcenia dawała wiedza ogólna (z gr. enkyklios paideia), która wyznaczała kryteria poznania wartościowego. Dzięki niej dziecko potrafiło odróżnić zło od dobra, prawdę od fałszu, piękno od brzydoty. Rewolucja technologiczna wszystko wywróciła, ziszczając marzenia całych pokoleń kontestatorów pedagogicznych. Wstępna selekcja wiedzy już nie istnieje. Dzieci zanurzają się w internet w poszukiwaniu własnego dobra, własnej prawdy i własnego piękna. Niepotrzebni są cenzorzy – twórcy kryteriów. Wolność poznania urzeczywistnia się każdego dnia.
Oczywiście takie myślenie jest złudne, bo kryterium wyjściowe zawsze musi istnieć. W efekcie młody człowiek staje się jedynie ofiarą sprytnych manipulatorów, którzy podsuwają mu pod nos prawdę łatwą i przyjemną, ewentualnie owa „wolność” sprawia, że wiedzy poszukuje on posiłkując się kryterium przyjemnościowym i praktycznym. Prawda go nie interesuje, o wiele bardziej interesujące są korzyści.
Taka wolnościowa edukacja błyskawicznie przekłada się na postawy, poglądy i obyczajowość.
Czy telefon to przedłużenie dłoni?
Cyfrowe pokolenie z wielkim pietyzmem odnosi się do elektronicznych gadżetów. Ba, można zaryzykować twierdzenie, że telefon komórkowy czy komputer są dlań czymś więcej niż tylko elektronicznymi gadżetami. Znaczenie przenośnego telefonu trudno porównać z podobnym przedmiotem we wcześniejszych generacjach. Próba jego odebrania rodzi agresję nieadekwatną do sytuacji, jakby naruszała obszar cielesności. Słowa „cielesność” użyto całkowicie świadomie. Telefon jest nie tylko urządzeniem elektronicznym, to rodzaj trzeciego ucha, przedłużonej dłoni, a może kolejnego zmysłu, który pomaga komunikować się na odległość. Dlatego pozbawienie tego urządzenia rodzi postawę obronną, zupełnie jak w przypadku ataku na cielesną integralność.
Dzięki cyfrowym komunikatorom młody człowiek przestał być samotny. Ciągle komunikuje się ze znajomymi. Ktoś słusznie zauważył, że kiedyś zamykał się w pokoju i był sam. Ale rodzice przynajmniej wiedzieli, że nikt go nie urabia po swojemu. Teraz już takiej pewności nie ma. Praktycznie przez całą dobę młody człowiek pozostaje w kontakcie z obcymi. Bo w jego pokoju (za sprawą nowych technologii) razem z nim siedzi cała jego klasa i pół osiedla. On nigdy nie zostaje sam. Kontrowersyjny pisarz chrześcijański Thomas Merton pisał przed laty, że nikt nie jest samotną wyspą, dzisiaj to stwierdzenie nabiera nowego wymiaru.
Język i wychowanie
Wszelkie rewolucje wiążą się ze zmianami w obrębie mowy. Nowe ideologie tworzą język, który staje się orężem propagandy. Komunizm przyniósł ze sobą walkę o pokój, światopogląd naukowy, bandytów z lasu. Współczesny zachodni liberalizm stworzył zasoby ludzkie, kult tolerancji czy walkę z rasizmem. Młodzież epoki cyfrowej będąc forpocztą zmian technologicznych, edukacyjnych i w konsekwencji obyczajowych również tworzy własny specyficzny język, który stanowi wizytówkę edukacji konektywistycznej.
Wystarczy przysłuchać się młodzieżowej rozmowie w autobusie, żeby zdać sobie sprawę, iż mamy do czynienia z nową jakością. Prymitywizm i ubogość tej mowy porażają. W wielu środowiskach (i to wcale nie spod znaku patologii) używanie wulgaryzmów stało się normą i swoistą modą. Brak wulgarnego przerywnika uznawany jest wręcz za rodzaj nietaktu.
Powie ktoś: to nie rewolucja, ale po prostu brak wychowania. Właśnie – brak wychowania jest przejawem rewolucji. Zakres tego zjawiska jest o wiele większy niż dawniej. Preferowanie wiedzy praktycznej, odrzucenie autorytetów, a także wszechobowiązujący relatywizm moralny sprawiają, że kwestie wychowawcze schodzą na drugi plan lub w ogóle znikają z pola widzenia. Skoro każdy ma swoje prywatne dobro, a wychowanie w dużej mierze jest kwestią moralności, to trzeba odrzucić wychowanie, bo tłumi wolność jednostki, narzucając jej określony system zachowań moralnych.
Skutki takiego podejścia obserwujemy właśnie w sferze języka. Takie „banały” jak umiejętność poprawnego i kulturalnego mówienia czy wychowanie cnót związanych ze sferą mowy nie są brane pod uwagę lub po prostu są zaniedbywane. Resztę robią media. Plotkarstwo, obmowy, szyderstwa, choć zawsze były słabością natury ludzkiej i w każdej epoce dawały o sobie znać, teraz uchodzą niemal za normę.
W ramach swoistego mikrojęzyka, tworzonego na potrzeby danych mikrospołeczności młodzieżowych, powstaje sposób porozumiewania, jakby podszyty postmodernistyczną ironią – niezrozumiały dla wcześniejszych pokoleń. Bo cóż można powiedzieć, gdy koleżanki witają się słowami: Cześć k…o!? I bynajmniej nie jest to powitanie obraźliwe. To taki… żart oparty na zdystansowaniu się do samego siebie.
Antykatolicyzm
Cechą coraz bardziej wyróżniającą to pokolenie jest patologiczny antykatolicyzm. Oczywiście istnieją grupy młodzieżowe powiązane z Kościołem, ale wystarczy poczytać komentarze pod jakimś „kościelnym” artykułem na głównych portalach, żeby pojąć skalę zjawiska. Mamy tu kolejną konsekwencję rewolucji konektywistyczno-technologicznej. Spłycenie edukacyjne prowadzi bowiem do większej podatności na manipulację. W komentarzach tych od lat powtarzają się bowiem te same frazesy i slogany. Straszenie Kościołem daje efekty w postaci rezygnacji z lekcji religii na rzecz etyki. Coraz częściej słychać o szkołach, w których całe klasy rezygnują z katechezy. W wielu środowiskach przyznanie się do wiary czy obrona Kościoła stają się przejawem heroizmu.
Oczywiście przyczyn antykatolicyzmu nie należy doszukiwać się wyłącznie we wszechobecnym konektywizmie i rewolucji cyfrowej – byłoby to zbyt dalekim uproszczeniem. Dzięki tym zjawiskom jedynie nabierają one rozpędu i silniej ujawniają się w codziennym życiu. Źródła takich postaw należy szukać także w antykatolickich tendencjach w całej kulturze czy destrukcji w ramach Kościoła (np. zjawisko tzw. ducha soboru).
Przy czym antykatolicyzm ów przyjmuje wyjątkowo wredną maskę ironicznego pseudointelektualizmu. Wyśmiewanie wiary oraz generalnie wszystkiego co wiąże się z religią, patriotyzmem, wyższą kulturą jest dziś trendy. Niewielu potrafi się przeciwstawić tej modzie. Grozi za to bowiem… wyśmianie i izolacja – co dla młodego człowieka jest szczególnie bolesne.
Przesłanki przyszłej kontrrewolucji
Sposobem na odwrócenie nasilających się tendencji nie jest narzekanie i „odpuszczenie internetu”, ale podjęcie próby dotarcia do młodzieży właśnie za pośrednictwem tego źródła komunikacji.
Sam konektywizm, czyli pogląd, że wiedzę można nosić ze sobą niczym doczepiony mózg, łatwo wyśmiać. Co się bowiem stanie, gdy się zepsuje zasilanie? Bombardowanie człowieka wiadomościami i nowymi treściami przez dłuższy czas prowadzi do zmęczenia umysłu i zagubienia intelektualnego. Człowiek nie jest w stanie przetrawić wszystkich informacji, dlatego na wczesnych etapach kształcenia powinien być wyposażony w wiedzę nie tyle „gdzie?” szukać (konektywizm), ale „czego?” szukać. Dostęp do zbyt wielu informacji domaga się stworzenia kryterium ich selekcji, czyli powrotu nauczyciela i klasycznego modelu edukacji, w której kryterium poszukiwań wyznacza Prawda, Dobro i Piękno.
Człowiek, który myśli jeszcze w miarę racjonalnie, wcześniej czy później dojdzie do takich wniosków. W przeciwnym razie zagubi się w morzu informacji.
Dariusz Zalewski