4 października 2018

Kto rzeczywiście wychował niemieckich zbrodniarzy?

(SZ Photo / Scherl / FORUM)

Ci, którzy sugerują czy też otwarcie głoszą, że nazistami zostawali „ludzie, których wychowywały Kościoły chrześcijańskie na swoich nabożeństwach” są albo wrogami Kościoła, albo ludźmi wychowanymi w duchu, jak to określa red. Paweł Lisicki, „religii Holocaustu” czy też holocaustionizmu, albo po prostu wypowiadają się tak na zamówienie wrogów Kościoła. Jest smutnym faktem naszych czasów, że do autorów takich wypowiedzi należą również niektórzy hierarchowie Kościoła Katolickiego, którzy są gotowi powiedzieć właściwie wszystko, by zyskać sobie poklask liberalnych mediów – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. dr hab. Marek Kornat (UKSW, PAN).

 

Gdzie powinniśmy szukać przyczyn wybuchu II Wojny Światowej?

Wesprzyj nas już teraz!

Pierwszą przyczyną jest bez wątpienia taktyczny alians dwóch wielkich mocarstw totalitarnych pragnących nowego porządku w świecie. Wielką rolę odegrała też wyjątkowa słabość zachodnich mocarstw, które nie potrafiły obronić systemu stworzonego na Konferencji Pokojowej w Paryżu, chociaż nad pokonanymi w roku 1918 Niemcami miały one do roku 1936 olbrzymią przewagę.

 

Rozejście się dróg między polityką brytyjską i francuską w połączeniu z Wielkim Kryzysem spowodowało ogromne spustoszenie i osłabienie Zachodu w efekcie czego w 1937 roku III Rzesza osiągnęła dominację, a Hitler rozpoczął demontaż ładu wersalskiego.

 

Kolejna sprawa, to głębokie upokorzenie, jakie odczuwała zdecydowana większość narodu niemieckiego po I Wojnie Światowej. Wielu Niemców w jakimś stopniu było przekonanych, że to właśnie przez ich bierność bądź niedostateczne zaangażowanie w walkę ich kraj nie sprostał wyzwaniom chwili w roku 1918 i poniósł klęskę w Wielkiej Wojnie. Właśnie dlatego tak wielu z nich gorąco pragnęło rewanżu, co też umożliwił im Adolf Hitler, organizując silny ruch polityczny.

 

Dlaczego Niemcy w tak ogromnej liczbie poparli politykę Führera?

Ponieważ widzieli, że jest to polityka sukcesu i że tylko ona pozwoli im „wstać z kolan” i odzyskać rangę mocarstwa.

 

Najpierw nastąpiła remilitaryzacja Nadrenii w marcu 1936 r., będąca z jednej strony olbrzymim sukcesem Rzeszy, a z drugiej poniżeniem Francji, ponieważ jedyną reakcją III Republiki było złożenie skargi do Ligi Narodów, mimo iż Paryż miał wówczas siłę i możliwości do przeprowadzenia interwencji zbrojnej, aby to udaremnić.

 

W marcu 1938 roku miał miejsce Anschluss, czyli przyłączenie Austrii do Niemiec. Pół roku później odbyła się konferencja czterech mocarstw w Monachium, potem nastąpiło rozbicie Czechosłowacji i okupacja Czech, przekształconych w Protektorat. Wszystko to dokonało się przy bierności mocarstw Zachodu. Nie można więc dziwić się, że po tak spektakularnej serii sukcesów Niemcy zostali uskrzydleni przez co z entuzjazmem poszli za Hitlerem i jego wizją świata na front II Wojny Światowej.

 

Skąd w Niemczech wzięli się naziści? „Przylecieli z Księżyca”, co dzisiaj jest tak ochoczo sugerowane na Zachodzie, czy też Niemcy stali się nimi po przeczytaniu „Mein Kampf”?

Pozwoli Pan, że nie skomentuję sugestii, jakoby naziści przez lata żyli na Księżycu. Ruch ten wyrósł w określonych realiach historycznych, kulturowych i duchowych, co zresztą podkreślano w polskiej myśli historycznej już wielokrotnie.

 

Jeśli chodzi o „Mein Kampf”, to książka ta jest w rzeczywistości programem politycznym, chociaż wielu ludzi w dobie międzywojennej czytało ją raczej jako manifest propagandowy, przeznaczony na użytek wewnętrzny jako narzędzie do walki o „duszę” Niemców. Jej głównym przesłaniem pozostaje potrzeba odwetu za I Wojnę Światową. Wrogiem głównym Niemiec jest tam Francja. Ujawniają się też marzenia o „przestrzeni do życia”. Nie jest jednak tak, że po jej przeczytaniu człowiek z miejsca stawał się nazistą. Przestrzegałbym przed takim myśleniem. Trzeba bowiem pamiętać, że w Niemczech istniały całkiem znaczące odłamy społeczeństwa, które sprzeciwiały się ideologii narodowego socjalizmu.

 

Więc może nazistami zostawali „ludzie, których wychowywały Kościoły chrześcijańskie na swoich nabożeństwach”?

Ci, którzy coś takiego sugerują czy też otwarcie głoszą są albo wrogami Kościoła, albo ludźmi wychowanymi w duchu, jak to określa red. Paweł Lisicki, „religii Holocaustu” czy też holocaustionizmu, albo po prostu wypowiadają się tak na zamówienie wrogów Kościoła. Jest smutnym faktem naszych czasów, że do autorów takich wypowiedzi należą również niektórzy hierarchowie Kościoła Katolickiego, którzy są gotowi powiedzieć właściwie wszystko, by zyskać sobie poklask liberalnych mediów.

 

Ludzie twierdzący, że to Kościół wychował niemieckich zbrodniarzy nie uwzględniają najprostszej kwestii, iż Kościół Katolicki od najdawniejszych czasów, a szczególnie od Soboru Trydenckiego nauczał wprost: na świecie żyją ludzie ochrzczeni, którzy po prostu, mówiąc brutalnie, odpadli od Niego w następstwie takich czy innych życiowych powikłań. Adolf Hitler jest koronnym tego przykładem.

 

Przyszły Führer urodził się niedaleko Linzu w rodzinie austriackiego urzędnika celnego i tam też został ochrzczony. Zapewne jako dziecko uczęszczał do kościoła, spowiadał się i przystępował do komunii świętej, ale czy coś z tego wynika? Absolutnie nic!

 

Co do elity narodowego socjalizmu – w tym czołowych zbrodniarzy – ma zastosowanie ta sama zasada: oni odpadli od wiary katolickiej, choć byli ochrzczeni.

 

Rozumowanie, iż skoro zbrodniarz był ochrzczony to Kościół jest winien – jest absurdem. Równie dobrze można oskarżyć Kościół za zbrodnie Stalina i powiedzieć, że to chrześcijaństwo ponosi winę za jego zbrodnie, ponieważ nie tylko był on ochrzczony, ale przecież uczył się w seminarium prawosławnym. Potem zaś stał się zbrodniarzem, który jak się przyjmuje doprowadził do eksterminacji kilkudziesięciu milionów ludzi w swoim kraju.

 

Jeśli tak będziemy działać i wypowiadać się w taki sposób, to Kościół Katolicki będzie musiał nieustannie przepraszać wszystkich za wszystko i stale bić się w piersi. Hitler, Goebbels, Himmler, Hess i wielu innych po prostu porzucili wiarę. Koniec, kropka!

 

Przypisywanie Kościołowi ich czynów, jak to zrobił m.in. arcybiskup, metropolita łódzki Grzegorz Ryś i sugerowanie, że stali się zbrodniarzami, ponieważ uczestniczyli w jego nabożeństwach jest czymś niegodziwym i po prostu obrzydliwym. Wychodzi bowiem na to, że Kościół ma odpowiadać za to, iż ksiądz ochrzcił niemowlę, które w przyszłości wyrosło na zbrodniarza.

                        

Uważam, ze jest to absolutnie skandaliczne! Tak historii pisać nie wolno! To jest rewizjonizm historyczny pod dyktando kół antykościelnych pragnących Kościół osłabić, zohydzić i zniszczyć.

 

Wymienił Pan m.in. Hitlera, Goebbelsa i Himmlera. A co z „szeregowymi nazistami”, co z „szeregowymi zbrodniarzami Wermachtu”, co z gestapowcami etc.?

Przeciętny „szeregowy nazista” był wychowany w poczuciu wstydu, upokorzenia i chęci odwetu za klęskę 1918 roku. Trzeba również pamiętać, że zdecydowana większość niemieckiego społeczeństwa miała przez lata wbijaną do głowy myśl oświeceniową, a zwłaszcza ideę stworzoną przez jakobinów, która mówiła wprost: to państwo jest jedynym gwarantem pomyślności człowieka i ostatecznego zwycięstwa.

 

Niemiecki mistycyzm oddziaływał na kult państwa. Nie Pan Bóg, nie Kościół Katolicki, ale PAŃSTWO było na pierwszym miejscu, dlatego dla tegoż państwa należało poświęcić wszystko. To myślenie potępił Pius XII w encyklice Summi Pontificatus z października 1939 roku. Papież posłużył się na jej kartach zapomnianym dzisiaj pojęciem: „absolutyzm państwowy”.

 

„Szeregowy nazista” mógł oczywiście wywodzić się z rodziny katolickiej, ale reżim Adolfa Hitlera skutecznie mordował w nim jakiekolwiek podstawy wiary. W totalitarnych Niemczech wszystko było podporządkowane ideologii Führera i nie dziwmy się, że znalazło się tak wielu, którzy porzucili katolicyzm na rzecz nowej religii stworzonej przez ideologów III Rzeszy.

 

To narodowy socjalizm, zdaniem Niemców, był nadzieją na przyszłość. Nie Bóg, nie Kościół. Ofensywa nowoczesności podkopała Kościół. I nie ma on moim zdaniem obowiązku przepraszać za to kogokolwiek. Wezwania do „zadośćuczynienia” i „niedokonanego rachunku sumienia” – które kieruje wobec Kościoła np. Daniel Goldhagen – nie mogą nas wzruszać. 

 

Czy katolik będąc powołanym do Wermachtu mógł powiedzieć: nie, jesteście mordercami i ja nie będę za was walczył?

Oczywiście, że mógł, ale groził mu za to sąd polowy. W III Rzeszy dla nikogo nie było taryfy ulgowej. Każdy obywatel w momencie otrzymania powołania do wojska stawał się żołnierzem. Odmowa służby wojskowej oznaczała tylko jedno: obóz albo śmierć.

 

Jaki był stosunek episkopatu Niemiec do narodowego socjalizmu w dwudziestoleciu międzywojennym?

Kwestia ta jest niewiarygodnie skomplikowana.

 

Wiadomo, że niemieccy biskupi zastanawiali się nad potępieniem narodowego socjalizmu pod koniec lat dwudziestych, o czym niejednokrotnie pisała niemiecka prasa. Impulsem do tej refleksji było potępienie w roku 1926 przez papieża Piusa XI Action Française, czyli Akcji Francuskiej, kierowanej przez Charlesa Maurassa – konserwatystę-agnostyka.

 

Ojciec Święty pod wpływem ostrzeżeń i sygnałów ze strony niektórych biskupów francuskich, w tym arcybiskupa miasta Bordeaux Pierre’a-Paulina Andrieu podjął decyzję o ekskomunikowaniu tego ruchu politycznego zarzucając mu, że jego członkowie głoszą supremację własnego narodu nad innymi, co jest niezgodne z uniwersalizmem katolicyzmu.

 

Nie miejsce tu, aby oceniać to potępienie francuskiego ruchu. Pozwolę sobie tylko nadmienić, że rodzi ono wiele wątpliwości. I dodać warto, że 17 lipca 1939 roku Pius XII zniósł wobec Action Française wszelkie karne sankcje kanoniczne, nie żądając jakiejkolwiek skruchy, czy przeprosin pod adresem Stolicy Apostolskiej. Wydarzenie to przeszło bez echa, gdyż cały świat żył wówczas kryzysem dyplomatycznym, który poprzedzał rozpoczęcie wojny.

 

Adolf Hitler mówił podobnie, w związku z czym biskupi Niemiec zastanawiali się nad jego potępieniem. Do tego jednak nie doszło…

 

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że Episkopat Niemiecki doszedł do wniosku, iż mogłoby to jedynie pogłębić podziały w społeczeństwie niemieckim i nie dałoby żadnego skutku.

 

Druga sprawa: w odróżnieniu od francuskich hierarchów, biskupi Niemiec nie poprosili papieża o interwencję, tylko czekali aż sam Pius XI podejmie kroki w tej sprawie. Papież nie mógł jednak tego zrobić ze względu na diametralnie różne komunikaty na temat sytuacji w Niemczech. Myślę, że olbrzymią rolę odegrał tu również Sekretarz Stanu kard. Pacelli (od wiosny 1930), były nuncjusz w Berlinie, który bardziej niż ówczesny papież ufał w potęgę dyplomacji i pokładał nadzieje w prawie międzynarodowym.

 

Ogromny wpływ na taki stan rzeczy miał jeszcze jeden czynnik, mianowicie niemieccy biskupi obawiali się, że na skutek kryzysu politycznego i ekonomicznego może dojść do pogrążenia się Niemiec w anarchii lub nawet zwycięstwa komunistów. Te obawy miały swoje uzasadnienie i dlatego Kościół w Niemczech postanowił zrobić wszystko, aby „czarne scenariusze” nie zostały zrealizowane. Stąd też w episkopacie Niemiec zapadła decyzja, że potępienie nazistów w tych warunkach jest pomysłem niedobrym i należy czekać na jakieś rozwiązanie sytuacji. Liczono na to, że naziści „wypalą się od wewnątrz” bądź stracą swój impet w walce politycznej, a co za tym idzie – poparcie społeczne.

 

Czy właśnie dlatego narodowi socjaliści zostali dołączeni do „zjednoczonej prawicy”?

Tak, a pomysłodawcą takiego rozwiązania był lider Katolickiej Partii Centrum ks. Ludwig Kaas. To on uznał, że tylko w ten sposób uda się uratować kraj przed krachem i ofensywą komunizmu.

 

Trzeba również pamiętać, że istotą kryzysu Republiki Weimarskiej był upadek trzech partii centrowych, podtrzymujących ład w państwie: liberałów, socjaldemokratów i katolików. Z tym że Katolickie Centrum i tak relatywnie utrzymywało swój stan posiadania. Wielu Niemców nadal, mimo rozczarowania do republikańskiego i liberalnego państwa, głosowało w myśl mądrej dewizy: „katolik głosuje na katolika”.

 

Nie dziwmy się więc, że w tak arcyzłożonej i arcytrudnej sytuacji Kościół Katolicki w Niemczech nie potępił narodowych socjalistów, a jedynie ograniczał się do wystąpień biskupów i księży bardzo dobrze pokazujących konflikt pomiędzy doktryną narodowego socjalizmu a nauką Kościoła.

 

Czy Adolf Hitler prowadził własną grę z episkopatem Niemiec i Watykanem?

Ależ oczywiście!

 

Kiedy Hitler doszedł do władzy, to jedną z pierwszych jego inicjatyw była propozycja zawarcia konkordatu Rzeszy. O rozwiązaniu takim marzył już wcześniej nuncjusz w Berlinie kard. Pacelli. Hitler powierzył rokowania Franzowi von Papinowi, katolickiemu konserwatyście. Akcja została zakończona zawarciem porozumienia. Konkordat podpisano w Rzymie 20 czerwca 1933 r. i była to pierwsza dużej rangi umowa, jaką podpisał rząd Hitlera.

 

Umowa konkordatowa gwarantowała wprawdzie Kościołowi utrzymanie stanu posiadania, ale jednocześnie Hitler osiągnął wielki cel, mianowicie spacyfikował Kościół, a Katolicka Partia Centrum, na polecenie papieża, sama się rozwiązała. Nie trzeba więc było jej likwidować na mocy ustawy „o ochronie narodu i państwa”. Wspomniany przeze mnie ks. Kaas został odwołany do Rzymu, gdzie otrzymał purpurę kardynalską i został mianowany na podrzędne stanowisko prefekta tzw. fabryki św. Piotra.

 

Taki rozwój wypadków pozwolił Hitlerowi ruszyć do przodu i ustanowić reżim totalitarny.

 

Czy Pius XI ułatwił Hitlerowi likwidację pluralizmu politycznego w Niemczech?

Zapewne tak, ale jaka była alternatywa dla ówczesnego postępowania papieża? Co mógł zrobić innego? Jeśli ktoś chce, aby wezwał katolików do walki czynnej z narodowym socjalizmem, to daje wyraz dzisiejszym nastrojom i odczuciom. Stosuje tzw. prezentyzm, który jest wielką pułapką dziejopisarstwa. Ja do takiego uprawiania historii nigdy nie dołączę.

 

Trzeba zarazem pamiętać, że gdyby Stolica Apostolska wezwała katolików niemieckich do walki, to taki krok byłby ścieżką do wojny domowej. Narodowi socjaliści nie byli bowiem ludźmi, którzy walczyli tylko słowami, ale posiadali uzbrojone formacje SA i SS, których nie zawahaliby się użyć przeciwko katolikom. Istniały więc dwie opcje: albo ugoda z hitlerowcami, albo wojna domowa. Jeśli ktoś mówi dzisiaj, że Kościół mógł wówczas prowadzić inne działania, to ja pytam: jakie?

 

Zgodzimy się zapewne, że narodowy socjalizm można było zatrzymać jedynie siłą, a działania Hitlera w polityce i wewnętrznej i międzynarodowej jednoznacznie tego dowodzą. Notabene Carl Schmitt – niesłusznie nazwany później „koronnym jurystą III Rzeszy” – mniej więcej to proponował. Chciał, aby Prezydent Rzeszy (Hindenburg), działając jako Hütter der Verfassung na podstawie artykułu 48. konstytucji weimarskiej, zawiesił ją, wprowadził stan wyjątkowy i zdelegalizował NSDAP. Schmitt wierzył, że żołnierz wypełniłby przysięgę i poszedł za rozkazami swego wodza naczelnego. Nie jest to jednak dla mnie oczywiste, bo musimy pamiętać, że w roku 1932 zdarzały się wypadki, kiedy w małej miejscowości w nocy znikał posterunek policji. Policjanci z bronią w ręku zbiegali do SA, „bez śladu” i przez jakiś czas miejscowi ludzie nie mieli komu zgłosić popełnienia przestępstwa kryminalnego, jeśli akurat takie się przytrafiło.

 

Na wskazane powyżej rozwiązanie nie poszedł prezydent-marszałek i pogardzanego przez siebie Hitlera uczynił kanclerzem. Po odebraniu przysięgi od niego i jego ministrów (wśród których było tylko dwóch nazistów) rzucił jeszcze słowa: „A teraz Panowie, z Bogiem naprzód!”. Na pewno scenariusz, o którym rozmyślał Schmitt, oznaczał wojnę domową – powtórkę tego, co Niemcy przeszły w dobie wojny religijnej podczas Reformacji. W każdym razie Kościół (Episkopat) nie mógł podjąć zbrojnej walki z ruchem narodowego socjalizmu, bo nie miał własnych sił zbrojnych. To oczywiste.

 

Jak na to wszystko patrzył Pius XI?

Pius XI był bardzo mocno przywiązany do tezy, że liberalizm i socjalizm z każdym dniem podkopują Kościół. Jego zdaniem wszędzie tam, gdzie się tylko wyłonił rząd nie-liberalny i nie-socjalistyczny, a chcący iść na kompromis ze Stolicą Apostolską, należało „łapać chwilę” i wykorzystać ten moment do zawarcia umowy konkordatowej.

 

Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden arcyciekawy fakt. Kiedy papież Pius XI wydał (14 marca 1937 roku) swoją wspaniałą encyklikę Mit brennender Sorge rozkazał, aby w niedzielę palmową wszyscy proboszczowie niemieccy po Mszy Świętej odczytali ją wiernym w Kościołach, co też się stało.

 

Wiadomo, że po tym akcie Himmler, Goebbels i cała ścisła elita otaczająca wodza wpadła na pomysł, aby w odwecie ostatecznie rozprawić się z Kościołem. Wtedy to po raz pierwszy Goebbels i Himmler wyjawili szatańską myśl – chodziło o oskarżanie na masową skalę księży o molestowanie seksualne dzieci, młodzieży i kleryków.

 

Mimo ogromnej mobilizacji ostatecznie nie doszło do zrealizowania tego szatańskiego pomysłu, ponieważ Hitler uznał, że należy zawiesić Kirchenkampf – walkę anytkościelną – ponieważ najważniejsze jest ostateczne zwycięstwo w walce z wrogami zewnętrznymi. Jego zdaniem walka z Kościołem mogłaby niepotrzebnie podzielić naród. „Zatrzymujemy to, a z klechami się rozliczymy po wojnie”, miał wówczas powiedzieć Führer.

 

Zachęcam w tym miejscu do lektury wydanych w przekładzie polskim Rozmów przy stole. Są to zapisane w postaci stenogramu – na polecenie Martina Bormanna – spontaniczne wypowiedzi Hitlera z czasu wojny – do ludzi, którym najbardziej ufał. Po lekturze tych zapisków odnosimy wrażenie, iż poziom jego nienawiści do Kościoła jest tak wielki, że nie ustępuje zachowaniu Lenina i Stalina. Różnica jest tylko taka, że Hitler ze względów taktycznych nie mówił tego co myślał o Kościele i katolikach publicznie, a Lenin i Stalin atakowali chrześcijaństwo jawnie.

 

Podam jeszcze bardzo konkretny przykład: kiedy do wiadomości hierarchów niemieckich dotarła informacja o przeprowadzaniu przymusowej eutanazji na chorych czy niepełnosprawnych dzieciach, to wówczas bardzo energicznie zaprotestowali i ich protest przyniósł pozytywny skutek. Reżim Hitlera, co prawda z wściekłością, ale jednak porzucił tego typu praktyki, ponieważ nie chciał prowadzić Kirchenkampf. Wiemy jednak, że ten „program”, do niego miał powrócić po wygraniu wojny, kiedy to, jak wspominałem, miano przeprowadzić „ostateczne rozwiązanie kwestii Kościoła w Niemczech”.

 

I tutaj powstaje pytanie: czy gdyby biskupi niemieccy wystąpili w podobny sposób w obronie Żydów, to czy mogliby coś zdziałać i przynajmniej część z nich uratować?

Zdania w tej kwestii są mocno podzielone. Od dawna. W mojej ocenie Kościół nie mógł w tej sprawie zrobić więcej niż zrobił, ponieważ oznaczałoby to rzucenie wyzwania III Rzeszy – wyzwania skazanego na totalną klęskę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której Kościół nie zostałby poważnie poszkodowany. Oczywiście trudno sobie wyobrazić fizyczną eksterminację milionów katolików niemieckich, ale np. aresztowanie biskupów, czy rozwiązanie zakonów lub zamknięcie seminariów już tak.

 

Moim zdaniem Episkopat Niemiec nie mógł zdobyć się na więcej i podjął najbardziej pragmatyczną z dostępnych możliwości. Gdyby zdobył się na potępienie narodowego socjalizmu, Kościół niemiecki poniósłby na pewno ofiary. Hitler po prostu szybciej niż planował reaktywowałby Kirchenkampf i rozpoczął kolejne dzieło zniszczenia.

 

Niektórzy biskupi niemieccy jak np. arcybiskup a późniejszy kardynał Conrad Gröber w sposób dalekowzroczny i odważny poddali analizie narodowy socjalizm jako ruch pogański i przekazali na ten temat w czasie wojny dossier Ojcu Świętemu Piusowi XII. Encyklika o Kościele, która była fundamentem eklezjologii do czasu tragicznego Soboru Watykańskiego II, a zatytułowana Mystici Corporis Christi i wydana 29 czerwca 1943 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, stanowiła efekt tych impulsów. Biskupi niemieccy widzieli szatańskie oblicze narodowego socjalizmu z całą wyrazistością i wystawili mu uczciwą ocenę. Czym innym było jednak przekazanie jej kanałami dyplomatycznymi do Watykanu, a czym innym jej publiczne wygłoszenie potępienia.

 

Oczywiście były różne postawy biskupów. Szczycimy się jako katolicy postępowaniem takich osobistości jak Clemens-August von Galen (którego beatyfikował Benedykt XVI) albo wspomniany Gröber. U niektórych hierarchów nie dostrzeżemy oznak sprzeciwu nawet wówczas, kiedy to było chyba możliwe. Na przykład kard. Adolf Bertram (arcybiskup wrocławski i przewodniczący fuldajskiej Konferencji Biskupów) nie zdobył się na żadną interwencję wobec uwięzienia profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego w listopadzie 1939 roku, chociaż był o to proszony.

 

Dzisiaj na pewno szczycilibyśmy się tym, gdyby zebrał się np. episkopat w Fuldzie i ekskomunikował Hitlera. Można to było zrobić, bo każdego ochrzczonego można ekskomunikować, chociaż w przypadku Hitlera, oczywiste jest, iż odpadł on od religii katolickiej na długo przed objęciem urzędu kanclerskiego. Pytanie jednak, co działoby się na drugi dzień i później?

 

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie