14 listopada 2017

Pogrobowcy oświecenia dostrzegają swą porażkę

Pogrobowcy oświecenia ubolewają nad odchodzeniem od jego jedynie słusznych idei. Nawet szacowna „Polityka” dostrzegła już, że żaden koniec historii nie nastąpił. Toczy się ona dalej i to niekoniecznie po myśli racjonalistów, liberałów czy scjentystów.  

 

Joanna Podgórska na łamach „Polityki” (8-14.11 2017) opisuje proces „Ociemnienia”, czyli odchodzenia od idei oświeceniowych. Przykładów świadczących o tym procesie podaje bez liku. Od twierdzeń przeczących teorii ewolucji, przez ruch anty-szczepionkowy, sukcesy „populistów” w polityce, na popularności fake-newsów kończąc.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Autorka nie może też przeboleć ostrych słów krytyki, wypowiedzianych przez małopolską kurator oświaty, w związku ze zorganizowaniem na terenie Uniwersytetu Jagiellońskiego spotkania z propagatorem ateizmu Danielem Dennetem. Nie potrafi także znieść „kwestionowania autorytetu naukowców”, choćby w kontekście teorii o globalnym ociepleniu. Albo wątpliwości odnośnie tego, jaki jest najlepszy ustrój. Wszak jeszcze niedawno były one nie do pomyślenia!

 

„Trudno sobie także wyobrazić, by któryś z poważnych hierarchów Kościoła negował zasady liberalnej demokracji czy ideę rozdziału Kościołów od państwa. Wydawało się, że – przynajmniej na tym froncie – oświecenie zwyciężyło. Francis Fukuyama ogłosił nawet koniec historii, uznając, że ludzkość osiągnęła punkt końcowy ideologicznej ewolucji, a zachodnia demokracja liberalna jest ostateczną formą ustrojową” – pisze publicystka „Polityki”. Tymczasem okazało się, że wizja „końca historii” runęła jak domek z kart, konflikty światopoglądowe nie ustały i – horribile dictu – religia nie cofnęła się zupełnie do kruchty.

 

Tak, chciałoby się zawołać, Pani Redaktor ma rację! Czas panowania Waszego kultu oświecenia dobiega końca! Dlaczego piszemy o „kulcie”. Otóż oświecenie, szczególnie to francuskie, nie jest – jak próbuje nam się wmówić – po prostu rozwojem nauki. To ideologia! Oświecenie, podobnie jak marksizm (określany „światopoglądem naukowym”) żeruje na sukcesach nauki i stara się wykorzystać jej autorytet do własnych celów.

 

Ubóstwo scjentyzmu

Jednak scjentyzm to nie nauka, lecz filozofia, a raczej ideologia. Wszak medycyna może skutecznie odkryć przyczyny chorób i sposoby ich leczenia, a astronomia odkryć tajemnice ruchu gwiazd. Jednak ani jedna, ani druga nie pomoże raczej w napisaniu „Makbeta” czy skomponowaniu IX Symfonii. Żadna nauka przyrodnicza czy ścisła nie odpowie też na pytanie na to czym jest dobro i zło. Albo czy Bóg istnieje. To już bowiem domena filozofii.

 

Co więcej, wobec pewnych pytań rozum ludzki pozostaje zwyczajnie bezradny. Zbyt wysokie progi. Może albo pogrążyć się w prowadzącym do rozpaczy sceptycyzmie, albo uznać potrzebę Objawienia.

 

Filozofia przekracza więc i dopełnia naukę, a religia przekracza i jedną i drugą. Wiara zaś zapewnia dobra niemożliwe do uzyskania w inny sposób – bezinteresowna miłość Matki Teresy prowadząca do wyniszczenia się w służbie nieznajomym byłaby trudna lub niemożliwa do osiągnięcia bez niej. Podobnie absolutna czystość czy heroizm ludzi pożeranych przez lwy i błogosławiących swym prześladowcom.

 

Scjentyzm zaś odziera życie ludzkie z dóbr innych niż nauka, a w każdym razie ogranicza ich rolę. Owa ciasnota horyzontów prowadzi w najlepszym razie „tylko” do zubożenia ludzkiego życia, a w najgorszym do totalitaryzmu. To pogląd charakterystyczny nie tylko dla konserwatystów – wszak wyrażał go choćby Isaiah Berlin. Ów liberalny myśliciel twierdził, że oświeceniowe dziedzictwo prowadziło do monizmu (uznaniu istnienia jedynie jednego dobra) i totalitaryzmu. Związki między oświeceniem a totalitaryzmem dostrzegali zresztą nawet myśliciele marksistowscy, tacy jak Max Horkheimer i Theodor Adorno!

 

„Oświecona” barbaria

Stworzenie abstrakcyjnej, jedynie słusznej koncepcji „Rozumu” (czczonej podczas rewolucji francuskiej jako bogini) prowadziło do prześladowania ludzi i dóbr kultury niewpisujących się w jej sztywne ramy. Oświecony rozum nie tolerował odmieńców: chorych psychicznie, niepełnosprawnych, et cetera. Walkę z nimi określił mianem eugeniki. Ta w „oświeconej” Szwecji trwała jeszcze długo po zakończeniu II wojny światowej, a dziś powraca tylnymi drzwiami.

 

Oświecenie zadekretowało zatem czym jest „rozum” i zabsolutyzowało to pojęcie w swoim rozumieniu. Co zaś z nie-rozumem i jego reprezentantami? Tych, zdaniem wyznawców radykalnego nurtu oświecenia, należało wytępić. Kto zaliczał się w ich poczet? Niewątpliwie przede wszystkim wyznawcy  „zabobonu”.

 

Wspomnijmy choćby o rewolucji francuskiej. „Niszczyć hańbę” – mówił o Kościele katolickim Wolter. Liczba jej ofiar (Wielki Terror, rzeź Wandei et cetera) przewyższa liczbę ofiar znienawidzonej przez piewców oświecenia Inkwizycji. Oto realizacja hasła „Wolność, Równość, Braterstwo albo Śmierć” wpisanego na rewolucyjne sztandary. Jego ostatni człon wymazano z większości historycznych podręczników. Jak to zafałszowanie faktów ma się do naukowości (w tym przypadku do nauki historii)?

 

Francuscy rewolucjoniści odpowiadają także za niszczenie dziedzictwa kulturalnego ludzkości. Jak zauważył Francois Souchal w „Wandalizmie Rewolucji”, zniszczyli oni między innymi trzy czwarte kościołów w Paryżu, katedry w Cambrai i Arras oraz opactwa w Citeaux i Clairevaux. Niewiele brakowało też, a udałoby się im dokonać destrukcji katedry w Chartes. „Gdy wiara śpi upiory budzą się” – chciałoby się powiedzieć komentując barbarzyństwo zwolenników rewolucji.

 

Te i inne zbrodnie wynikłe z ideologii oświecenia trafiają do publicznej świadomości między innymi za sprawą „nowych technologii komunikacji”, nad których niewłaściwym wykorzystaniem ubolewa Joanna Podgórska. Dzięki nim zideologizowana kasta lewicowo nastawionych „intelektualistów” nie sprawuje już monopolu nad sercami i umysłami.

 

Joanna Podgórska w swoim tekście krytycznie wypowiada się o dawnym Kościele. Ze słabo skrywanym dyzgustem pisze o dokumentach Grzegorza XVI czy Leona XIII potępiających absolutyzację nieograniczonej wolności słowa, druku czy religii. Nad ograniczeniami wolności Kościoła (choćby szkół katolickich w XIX wiecznej Francji) czynionymi w imię liberalizmu, dziwnym trafem zapomina.

 

Autorka próbuje też odgrzewać mocno już nieświeży kotlet, w postaci twierdzeń o wrogości Kościoła wobec nauki. Świadczy o tym jakoby niechęć wobec szczepień (pomimo ich dopuszczenia) oraz krytyka Leona XIII pod adresem stawiania na rzymskim Campo di Fiori pomników heretykowi Giordanowi Bruno.

 

Oświecenie jako wypaczenie chrześcijaństwa

A przecież oświecenie, nieprzypadkowo zrodzone w świecie chrześcijańskim, posiada ogromny dług wdzięczności wobec chrystianizmu. To właśnie z tego dziedzictwa czerpie, na nim pasożytuje, wypaczając jego piękne koncepcje.

 

Przecież głoszony przez oświecenie szacunek dla rozumu i nauki to koncepcja chrześcijańska. Wszak „na początku było Słowo a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo” (1J 1). Słowo, a więc Logos to także rozum. Zatem racjonalność znajduje się u podstaw chrześcijaństwa. „To rozum czyni nas ludźmi” twierdził w „ciemnym” XII wieku angielski mnich Adelard z Bath.

 

Do lamusa odchodzi przekonanie o chrześcijaństwie, a zwłaszcza Kościele katolickim, jako wrogu ludzkiego rozumu. Do powszechnej świadomości przebija się natomiast prawda o kościelnych inspiracjach i opiece nad nauką. To prawda, że absolutyzacja rozumu i odrzucanie religii kłócą się z duchem katolickim, jednak nic nie jest bardziej odległe od chrześcijańskiej ortodoksji niż właśnie odrzucanie racjonalności.

 

Wszak, jak zauważył Thomas Woods w „Jak Kościół zbudował cywilizację zachodnią”, powstanie (apoteozowanej przez piewców oświecenia) nauki stanowi dzieło Kościoła. Ten głosząc koncepcję świata jako posiadającego stałe prawa tworu racjonalnego Stwórcy, motywował do odkrywania i wykorzystywania tychże praw. A więc do działalności badawczej!

 

Nieprzypadkowo więc nauka na taką skalę nie narodziła się i nie utrwaliła na przykład w świecie islamu. Tam bowiem uznawano, że „prawa natury” to de facto zwyczaje Allaha, mogące w każdej chwili ulec zmianie. Ponadto chrześcijańska wiara w Chrystusa jako Jednorodzonego Syna stanowiła antidotum na panteizm, na uznawanie wszechświata za bóstwo (którego nie można wszak badać szkiełkiem i okiem).

 

Zresztą wielu naukowców na przestrzeni dziejów nie tylko wyznawało katolicyzm, ale i należało do duchowieństwa. Wspomnijmy tu choćby o uznawanym za autora nowoczesnej metodologii naukowej franciszkaninie Rogerze Baconie (1214-1292), (współ)założycielu egiptologii ojcu Atanazjuszu Kirchnerze (1602-1680), twórcy geologii Nicolasie Steno (1638-1686) czy uznawanym za jednego z najwybitniejszych intelektualistów wszechczasów jezuicie Rudjerze Josipie Boškoviću.

 

Co więcej to Kościołowi cywilizacja zachodnia zawdzięcza powstanie uniwersytetu w obecnym kształcie. „Uniwersytet był zupełnie nowym zjawiskiem w historii Europy” – zauważa Thomas Woods w „Jak Kościół zbudował cywilizację zachodnią”. „Nic podobnego nie istniało ani w starożytnej Grecji, ani w starożytnym Rzymie. Instytucja, którą dziś znamy z jej wydziałami, kursami akademickimi, stopniami naukowymi, a także rozróżnieniem na studia licencjackie i magisterskie, wywodzi się ze średniowiecza” – dodaje.

 

Z kolei oświeceniowy humanizm przywodzi na myśl koncepcje biblijne. To nie „erze rozumu” zawdzięczamy przekonanie o człowieku jako imago Dei: Bożym obrazie i podobieństwie. Twórcy „ery rozumu” odcięli tę ideę od swoich religijnych korzeni i – przynajmniej w swym francuskim wydaniu – „zapomniało” o grzechu pierworodnym. Z tragicznymi konsekwencjami. Sztandarowym przykładem jest tu myśl oświeceniowego enfant terrible Jeana Jacquesa Rousseau. Uznając on człowieka za dobrego, a instytucje za złe otworzył drogę do rewolucyjnego niszczenia tych drugich.

 

Podobnie oświeceniowy uniwersalizm wywodzi się z zasad chrześcijańskich. Jak pisał święty Paweł do Galatów „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Objawienie ogłosiło równość pod względem powołania do życia wiecznego. Kościół umiał jednak tę fundamentalną równość pogodzić z akceptacją nierówności pod względem przypadłości: talentów, zamożności czy pozycji społecznej. Tej subtelności brakowało koryfeuszom francuskiego oświecenia i ich pojętnym uczniom. Niczym mityczny Prokrust dążyli oni do zlikwidowania wszelkich nierówności poprzez siłę. Narzędziem ich okazała się gilotyna, a u ich ideowych prawnuków – łagier.

 

Pogrobowcy oświecenia powinni zatem przyznać się z jednej strony do swojego długu wobec rzekomo ciemnego chrześcijaństwa, a z drugiej przeprosić za tragiczne nieraz w skutkach wypaczanie chrześcijańskich nauk. Wymagałoby to jednak po uczciwości intelektualnej i  zerwania z antyreligijnymi uprzedzeniami. Wówczas dopiero mogliby skutecznie sprzeciwić się fali irracjonalizmu (neopogaństwo, okultyzm, zabobony, szowinizm, populizm, et cetera) zalewającej współczesny Zachód. Czy jednak po tym procesie nadal nazywaliby się adeptami oświecenia?

 

Marcin Jendrzejczak

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie