Spektakl związany w wyborami prezydenckimi trwa w najlepsze. Po zaplanowanej, ale nieprzeprowadzonej na 10 maja 2020 elekcji i złożonych obietnicach zmiany sposobu organizacji wyborów „pod koronawirusa”, wciąż nie wiemy kiedy i jak pójdziemy do urn. Z ust polityków obu stron sporu, jak mantrę powtarza się jedno słowo: „konstytucyjność”. W praktyce najwyraźniej mające służyć jedynie interesom partii. Groteska – oto obraz demokracji.
Spójrzmy na świat polityki realnie. Choć katolicyzm w Polsce jest religią dominującą, a i wielu polityków publicznie podkreśla swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich, to w trwającej już przeszło trzy dekady wolnej Polsce, katolicy jakoś nie doczekali się dotąd godnej reprezentacji zarówno w izbach parlamentu, jak i w pałacu prezydenckim. A w ostatnich latach trwały przecież umizgi do tego elektoratu. Politycy obiecali nam wszystko: zwiększenie ochrony życia, obronę rodziny, ochronę dzieci przed ideologią gender i tęczowymi wpływami w szkołach, załatwienie sprawy antyprzemocowej konwencji… I cóż z tego wynikło? Z całej palety obietnic „systemowo” udało się wyciąć dotąd jedynie finasowanie in vitro z budżetu państwa.
Widać, że tu chodzi tylko o głos wrzucony do urny. Nie liczmy zatem, że przedstawiciele największych partii – bo na nich skupimy uwagę w tym numerze – przestaną działać „pod publikę”. A to wszystko każe postawić pytanie: po co nam te wybory?
Wesprzyj nas już teraz!
Redaktor wydania
Marcin Austyn
Polecamy także nasz e-tygodnik.