8 lipca 2013

Po co jest MSZ?

(Jednego ministrom Tuska nie można odmówić: konsekwencji w realizowaniu polityki: kosztowny pijar ponad wszystko. Fot. B. Kudowicz/Forum)

Wydawałoby się, że zakres działania resortu spraw zagranicznych jest dość łatwy do określenia, sugeruje to sama nazwa. W swoich innowacjach polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poszło jednak dużo dalej niż pozwala fantazja i 2,8 mln zł przeznaczyło na tworzenie sieci „Regionalnych Ośrodków Debaty Międzynarodowej” w kraju. Pomysł ten MSZ realizuje w czasie, gdy organizacje Polaków za granicą nie mogą doczekać się dotacji na wydawanie polskiej prasy i organizację nauczania. Zamiast lepiej zająć się obroną polskości i poszukiwaniem kontaktów dla polskich firm za granicą buduje się sieć, która ma zająć się… debatowaniem.

 

Patrząc na działania obecnego ministra spraw zagranicznych RP nie można mu odmówić wielkich ambicji i woli kreowania siebie na męża stanu. Co pewien czas dowiadujemy się, jak III RP odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej, jak w swojej mocarstwowości jesteśmy gotowi do wysyłania wojska do krajów, o których znacząca część społeczeństwa wie delikatnie mówiąc niewiele, a polskie firmy są tam na ogół nieobecne.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zagadać problemy

 

W zapędach koncentrowania działań z zakresu polityki zewnętrznej MSZ przejęło z Senatu środki przeznaczone dla Polonii i Polaków za granicą, co odbija się do teraz czkawką i rujnuje prasę wydawaną przez naszych rodaków poza Polską. Przerwanie cyklu wydawniczego – a takie sytuacje są nagminne – często oznacza stałą utratę grona czytelników i zerwanie tej cienkiej nici kontaktu z ojczystym językiem. Trzeba też pamiętać, że wokół redakcji i czasopism toczy się życie rodzimych środowisk i każde przerwanie rytmu pracy burzy więzy mieszkających często daleko od siebie Polaków. Jak jednak dowiadujemy się z ogłoszeń MSZ, ministerstwo to będzie wspierać… debatowanie – jak można domniemywać – o paśmie sukcesów polityki zagranicznej.

 

Oficjalnie celem zadania, na które MSZ przewidziało prawie 3 mln z złotych, jest „przybliżenie obywatelom kwestii dotyczących polskiej polityki zagranicznej (ze szczególnym uwzględnieniem priorytetów polskiej polityki zagranicznej na lata 2012-2016) oraz wzmocnienie kanałów współpracy pomiędzy MSZ, samorządem i organizacjami pozarządowymi w regionie poprzez utworzenie i prowadzenie Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej (RODM).”

 

Jak można rozumieć takie zapisy? Chyba wyłącznie jako chęć promowania działalności MSZ wewnątrz kraju. Z przekąsem można to skomentować, że jak wielkich sukcesów za granicą nie widać, to chociaż niech takie przekonanie panuje w kraju. Na to grosza nie zabraknie.

 

Dla kogo ta sieć

 

Dziwi fakt poszukiwania nowych „promotorów” polskiej polityki zagranicznej odrębną ścieżką, niezależną od pionu administracji rządowej. Przecież za realizację działań rządu w terenie odpowiadają już wojewodowie, dysponujący przecież całym sztabem urzędników, rzecznikami prasowymi, itp. Służby odpowiedzialne za komunikację społeczną są na poziomie rządu i samego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po co więc wydawać kolejne miliony na PR i budować sieć powiązanych z MSZ organizacji pozarządowych?

Ciekawie wyglądają też personalia beneficjentów konkursu MSZ – krótka wizyta na stronach internetowych pokazuje, że niektóre podmioty, którym przyznano dotacje, mają we władzach ludzi związanych z PO lub szeroko rozumianym nurtem liberalnym. Tak jest chociażby w Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, która za 184 tys. złotych poprowadzi Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Kielcach. W gronie znanych nazwisk, wymienianych we władzach FRDL, można znaleźć takich polityków jak Andrzej Celiński (członek Rady Fundatorów FRDL, długa droga polityczna od Unii Demokratycznej przez SLD i Socjaldemokrację Polską), Jan Król (członek Rady Nadzorczej FRDL, ścieżka kariery od PAX przez ROAD, UD do UW) czy Jerzy Osiatyński (członek Rady Nadzorczej FRDL, zanim został doradcą Prezydenta Bronisława Komorowskiego związany był m.in. z UD, UW i Partią Demokratyczną).

 

Ślepi i głusi

 

Władza publiczna, zarówno rządowa jak i samorządowa, jest zobligowana do realizacji polityki zgodnej z interesem narodowym. Ciśnie się jednak pytanie, czy przed podjęciem pochopnych decyzji i zaplanowaniem kilku milionów na to, co i tak powinno być robione, nie należało wcześniej zrobić diagnozy faktycznych potrzeb? Czy dla polskich firm mających problemy z wejściem na nowe rynki i utrzymaniem się w tych krajach, gdzie są już obecne najważniejsze jest debatowanie? Czy ktoś zapytał Polaków mieszkających za granicami Ojczyzny, jak będzie im służyć sieć zbudowana przez MSZ w kraju? Warto byłoby wyliczyć, ile książek, gazet i lekcji dla naszych rodaków za granicą udałoby się zorganizować za blisko 3 miliony złotych. Taka diagnoza potrzeb jest w dyspozycji MSZ – ma postać raportu przygotowywanego przez polskie ambasady i konsulaty. Cóż z tego, skoro za diagnozą nie idą decyzje oczekiwane przez Polaków mieszkających od wielu pokoleń za granicami kraju i przez nową falę emigracji, której dzieci często jako pierwszy język już uznają język kraju, w którym mieszkają. Na te problemy zdajemy się (my, czytaj: władze III RP) być ślepi i głusi, za to gotowi do debatowania za publiczne pieniądze.

 

Piotr Koźmian

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie