25 maja 2016

„Pierwsze dziecko zabiłam”. Historia pani Danuty

(Fot. Artur Hojny/FORUM)

„Nie mówię popełniłam aborcję, bo ja je zabiłam. Tak to nazywam. Uczucie straty pojawiło się we mnie dopiero czterdzieści lat później. To ono pozwoliły mi dokonać przewartościowania życia i takich zmian, by moja aborcja stała się ostatnią z tych, które wydarzyły się w mojej rodzinie” – mówi szczerze o swoim życiu pani Danuta.

 

Pani Danuta zaszła w ciążę w latach 70., kiedy „spędzanie płodu”  było dostępne bez większych ograniczeń.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Hipokryzja, tak jednym słowem określiłabym tamte czasy – wspomina. – Kobiety korzystały z aborcji masowo, a równocześnie w społeczeństwie panowało jej powszechne potępienie. W efekcie: bardzo dużo pań miało takie doświadczenie i zachowywało je w tajemnicy, co sprawiało, że nie sposób było odkryć jej negatywnych skutków.

 

Jeśli urodzisz – nie pomogę

 

W jej rodzinie aborcja była na porządku dziennym: macocha wykonała ich kilka, mówiąc o nich jak o czymś naturalnym. Dzieci w tym domu nie stanowiły wartości. – Kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci, ten ma smród – zwykł mawiać ojciec, prawnik. Nie dziwi więc, że gdy Danuta zaszła w ciążę na trzecim roku studiów, oznajmił jej jasno, że jak nie usunie to ją wyrzuci z domu. Ojciec dziecka powiedział mniej więcej to samo: jeśli urodzisz, ja ci nie pomogę.

 

Z jednej strony byłam przekonana, że to, co mam w środku to tylko zlepek komórek, z drugiej – bardzo chciałam nie pozbywać się tego dziecka. Odciągałam decyzję, mając nadzieję, że przyjdzie ktoś z pomocą i będę mogła je zachować – wspomina pani Danuta.

 

Nie musi pani tego nikomu mówić. To będzie pani tajemnica – powiedział lekarz tuż przed aborcją. I tego trzymała się niczym nadziei. W jej głowie wciąż panowało, wyniesione z domu przekonanie, że z problemami sama musi sobie radzić. Wyszła za mąż za tego chłopaka, który kazał jej dokonać aborcji. Jak mówi, kończyła już wtedy studia i wiedziała, że będzie miała pracę – i da radę się utrzymać, gdyby z kolejnym dzieckiem została sama.

 

Poroniła kolejną trójkę. Przy ostatnim lekarz uświadomił jej, że to może być konsekwencja aborcji. Z mężem nic ją już emocjonalnie nie łączyło – nawet nie próbowała ratować związku.

 

Zapłaciłam najwięcej

 

Pojawiły się stany depresji. Zaczęła pić – ale jak mówi, nie udało się jej popaść w alkoholizm. Chciała się zabić.


Dotarło do mnie, że poniosłam wszelkie konsekwencje mojego czynu: bezpłodność, rozpad małżeństwa i kolejne choroby, które zaczęły się wówczas ujawniać. Choroba tarczycy, która – jak powiedział mi terapeuta, dotyka często te osoby, doświadczających ciężkich przeżyć psychicznych i autoimmunologiczna choroba Hashimoto, która jest napaścią organizmu na siebie samego – mówi.

 

Katastrofa polega na tym, że to kobiety, które dokonują aborcji, płacą najwięcej. Nie rodzina, która nie dała wsparcia, ale odrzuciła w decydującym momencie, nie lekarz, ale ona. To powinno być ostrzeżeniem dla wszystkich kobiet, które są przekonane, że swoim brzuchem mogą zarządzać. Oczywiście, można powiedzieć, parafrazując dzisiejsze argumenty za aborcją, że to „brzuch kobiety”  – ale to także „głowa kobiety”, „jej myśli”, i nieprzebłagane „prawo natury” – zauważa Danuta.

 

Jeśli kobieta idzie w zaparte, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, co zrobiła, cierpienie jest ogromne. Można doświadczać głęboko w środku  napierających uczuć , które jakby próbowały się przebić i poinformować o czymś ważnym. Czuję, że coś jest nie tak, doświadczam potężnego poczucia winy  – ale nie umiem nazwać, dlaczego. To nie pozwala normalnie funkcjonować, powoduje depresję. Gdy pozwoli się nazwać swój czyn, także doświadcza się bólu – z powodu tego, że zabiłam dziecko i zabiłam własne macierzyństwo. Ale także: ogromnej ulgi – dodaje.

 

Schemat się powtarza

 

Takiego właśnie wybuchu poczucia winy, żalu i bólu doświadczyła pani Danuta po 40 latach po aborcji. Wiele innych życiowych spraw miała już wtedy poukładane dzięki terapii.

 

Jak ktoś mi mówił, że nie ma nic gorszego niż piekło, mówię mu, że przeżyłam piekło na ziemi – mówi, wspominając o tym, że nawet jej ciało odmawiało wówczas posłuszeństwa. Dzięki znajomej dotarła na terapię NEST, dedykowaną m.in. dla osób, doświadczających w dzieciństwie przemocy i zaniedbania, a także dla osób po aborcji.

 

Do tamtej terapii czułam się tak, jakby nosiła na czole szkarłatną literę – informującą wszystkich wokół, że jestem największą grzesznicą, jestem potępiona. Tu dotarło do mnie, jak działają schematy myślenia i postępowania, które wyniosłam z domu. Z jednej strony nauczyłam się jasno mówić o mojej aborcji jako o zabójstwie – bo tak to trzeba nazwać: ja zabiłam moje dziecko. Równocześnie spojrzałam na całą sytuację z boku, by zrozumieć role, zależności i ich skutki – wspomina Danuta.

 

Dopiero na terapii dotarło do mnie, że w domu byłam poddawana tak szerokiej przemocy – że nie byłam w stanie samodzielnie podejmować wolnych wyborów. Nie potrafiłam myśleć w kategoriach: co jest dobrym wyborem, ale w kategoriach lęku. Nie mogłam mieć swojego zdania. Dlatego w kontekście aborcji także nie umiałam wybrać dobrze: wiedziałam tylko, że jak je zostawię, to zostanę sama, odrzucona, obśmiana, bez środków do życiamówi.

 

Poukładanie

 

Pani Danuta rozumiała coraz więcej: w kontekście przeszłości swojej rodziny, niesprzyjających rozwojowi osoby wzorców, swoich decyzji. Dostrzegała też coraz bardziej, jaką cenę za to płaci jej żyjący, nastoletni wówczas syn. Dziś mówi o nich, że to syndrom osoby ocalonej.

 

Nie miał chęci do życia, jakby go nie interesowało. Uciekał w karierę – unikając wchodzenia w głębokie relacje – wylicza.

 

Dziś w rodzinie pani Danuty widać kolejne zmiany: przebaczyła, sobie i innym, mimo że byłą z ateistycznej rodziny – poukładała swoją relację z Panem Bogiem, stała się bardziej akceptująca, radosna i otwarta. Poprawiła swoje relacje z bliskimi. Nauczyła się dla syna być nie karzącą ręką, ale wsparciem.

 

Myślę, że tym, co zdołałam mu przekazać w ostatnich latach to akceptacja życia, radość z niego i równocześnie duża świadomość, jak ważna jest rola mężczyzny jako oparcia dla swojej narzeczonej czy żony – twierdzi.

 

Teraz pani Danuta chętnie dzieli się z innymi swoim doświadczeniem: tym, jakim sposobem myślenia i funkcjonowania emocjonalnego i duchowego skutkuje życie w domu pozbawionym miłości i czym skutkuje aborcja. Jednak w przeciwieństwie do tych pań, które głośno informują, że przeprowadziły aborcję i nie doświadczają jej skutków, woli dzielić się tym, bez ujawniania nazwiska i twarzy.

 

Gdybym była sama, pewnie bym to zrobiła. Ale mam męża, który z moją aborcją nie ma nic wspólnego, mam syna – i nie mogę obciążać ich publicznie konsekwencjami swoich czynów – mówi pani Danuta.

 

Dorota Niedźwiecka

W niedzielę, 29 maja, o godzinie 10 z Placu Matejki ruszy krakowski Marsz dla Życia i Rodziny. Przyjdź i dołącz do ludzi, który uważają, że ludzie życie jest największą wartością. Pomóż ratować kobiety przed trwającym całe życie cierpieniem spowodowanym zamordowaniem własnego dziecka! Nie może Cię tam zabraknąć!

 

   

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie