6 kwietnia 2017

Piękna i bestia. Walt Disney przewraca się w zamrażarce

(Źródło: Materiały promocyjne (za: filmweb.pl))

Okazuje się, że środowiska LGBT mają nosa do interesów, a chrześcijanie chyba zbyt łatwo dają się „wkręcać”.

 

Środowisko LGBT od dawna usiłowało zinfiltrować wytwórnię filmową Disneya. Trudno się w sumie dziwić: to bodaj ostatni tak ważny obszar w Hollywood nie zanieczyszczony powszechnym zboczeniem, a do tego medium kształtujące młodego widza – czyli wymarzony cel dla deprawatorów we wszystkich kolorach tęczy. Cierpliwie więc urabiali grunt tendencyjnymi interpretacjami dotychczasowych dzieł The Walt Disney Company, nachalnie doszukując się w nich elementów queerideologii.

Wesprzyj nas już teraz!

 

I tak, zła czarownica z „Małej Syrenki” miała być drag queen; Hades z „Herkulesa” miał się charakteryzować typowo homoseksualną miękkością ruchów; brak zainteresowania płcią przeciwną ze strony tytułowej bohaterki „Meridy Walecznej” miał być nie pozbawiony przyczyny; a wątek Timona i Pumby z „Króla Lwa” miał dostarczać absolutnie czytelnego przykładu pary dwóch luzaków nie tylko wiodących wspólny żywot, ale i razem wychowujących przybranego syna. I tak dalej, i w temu podobnym stylu – papier jest wszak cierpliwy i wiele zniesie, a już internet nie ma sobie w tym równych.

 

Nie trzeba było długo czekać, aby ów gejorewizjonizm zaowocował konkretnymi postulatami – elgiebeton gromko zażądał kontynuacji „Krainy lodu”, w której księżniczka Elsa znajdzie sobie partnerkę. „Tęczowi” zresztą od pierwszego wejrzenia uznali ją za swoją i szybko wykreowali na ikonę coming-outu, a jej piosenkę „Let It Go” mianowali hymnem „wychodzenia z szafy”. Wkrótce też środowisko LGBT samo mogło triumfalnie zaśpiewać „Mam tę moc”, bo po miażdżącej ocenie amerykańskiego stowarzyszenia GLAAD promującego homoseksualizm w świecie – zwłaszcza filmowym – Walt Disney Studios, potępione za zero procent tematyki LGBT w swych produkcjach roku 2015, w te pędy pokajały się za to niewybaczalne uchybienie standardom współczesnego świata, zapowiadając, że kolejny ich znaczący film będzie w tej materii przełomowy.

 

Zapewnienie to padło z ust zdeklarowanego homoseksualisty, któremu powierzono reżyserię aktorskiego remake’u klasycznej disneyowskiej animacji „Piękna i bestia” z roku 1991. Obiecał on, iż znajdzie się w tym filmie „miły, gejoinkluzywny moment”. Znając amerykańskie realia trudno było oczekiwać czegoś więcej niż moment, i to w miarę starannie zawoalowany – ot, po prostu maleńka szczypta pieprzu – w sam raz, aby uzyskać od Motion Picture Association of America ocenę PG, czyli „dla dzieci pod opieką rodziców”, otwierającą daną produkcję na najszerszą możliwą publiczność.

 

A któż nie chce zyskać dla swego dzieła jak najszerszej publiczności? Stąd przecież wybór tematu, który miał zapewnić filmowi przychylność publiczności już na starcie: pokolenie, które na początku lat dziewięćdziesiątych w wieku przedszkolnym z zachwytem śledziło perypetii animowanej Belli dziś z pewnością zechce zaznajomić z nimi swoje potomstwo w wieku przedszkolnym, zwłaszcza że główną rolę powierzono Emmie Watson, którą to samo pokolenie pamięta jako nie mniej kształtujące jego wyobraźnię wcielenie Hermiony Granger – nieodłącznej współuczestniczki wszystkich przygód Harry’ego Pottera…

 

Tak więc nie ośmieliwszy się ingerować zanadto w treść, aby nikt nie mógł się specjalnie przyczepić do samego dzieła, jego twórcy postawili na swoistą wartość dodaną – nastawioną na podsycenie zainteresowania mgławicową otoczkę skandalu wokół produkcji, na bazie której media LGBT będą mogły rozpocząć ciepłe mruczando…

 

Bijmy ich po kieszeniach!

 

W nowej wersji „Pięknej i Bestii” nie ma żadnej sceny jednoznacznie homoseksualnej, a już na pewno niczego takiego – jednoznacznie grzesznego bądź burzącego chrześcijański światopogląd – nie dostrzeże tam dziecko, zwłaszcza dziecko katolickie, prawidłowo po katolicku uformowane, którego rodzicom udało się zachować w nim dziecięcą niewinność. Owszem, są w tym filmie dość grube aluzje (jednak rozpoznawalne wyłącznie dla świadomych grzesznej rzeczywistości LGBT), są obleśne spojrzenia i gesty, jest sporo prostactwa – i to cała obscena. Ale pierwszy krok został wykonany, pierwszy przyczółek zdobyty…  

 

Jeżeli jednak ktoś, nieświadom niecnych zamysłów twórców nowej „Pięknej i Bestii”, zabłądzi z dzieckiem do kina na ten właśnie film, niech się nie obawia o zdrowie moralne swej pociechy. Może ona co najwyżej setnie się wynudzić, bo stanie oko w oko i ucho w ucho z nudnym, ciągnistym musicalem gęsto okraszonym ciężkostrawnymi kompozycjami, które nie wiadomo kogo bardziej męczą: widzów czy wykonawców?

 

Nie bronię ostatniej produkcji Disneya. Przeciwnie – uważam, że firma Walt Disney Pictures zdradziła swoje powołanie, a stary Walt przewraca się w zamrażarce. Kierowały nią jawnie złe intencje (a Bóg sądzi za intencje), przeto nie powinna odtąd zobaczyć ani pół naszej złotówki, ani połowy amerykańskiego dolara, dopóki publicznie nie uzna popełnionego błędu, publicznie nie obieca poprawy i faktycznie się z tej obietnicy nie wywiąże. I właśnie dlatego przede wszystkim chrześcijanie nie powinni wybierać tego filmu: nie z obawy o zgorszenie swych dzieci (bo jeśli kaliber użytych tam odniesień faktycznie by kogoś zgorszył, to należałoby się przede wszystkim zastanowić nad uprzednim stanem jego czystości moralnej), ale żeby najdobitniej okazać niezadowolenie z obranego przez wytwórnię kursu. I najskuteczniej – w ich świecie bowiem nic tak nie oddziałuje na rzeczywistość jak box office.

 

Przede wszystkim – roztropność!

 

Jednocześnie nie przekonują mnie organizowane w podobnych przypadkach kampanie oburzenia. Po pierwsze, dlatego, że oburzenie jest bronią słabych – silni sami biorą sprawy w swoje ręce. Po drugie, nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż tego typu kampanie niejednokrotnie bardziej służą złej sprawie niż dobrej, gdyż szczery sprzeciw oburzonych często w istotny sposób przysparza reklamy treściom godnym potępienia. Deprawatorzy zaś, pomimo hałaśliwego sprzeciwu, cieszą się z nich – ba, czasami wygląda wręcz na to, że zawodowi gorszyciele zaczynają nimi sterować w celu poszerzenia obszaru zainteresowania gorszącymi dziełami.

 

Czy aby nie podobny mechanizm zadziałał w przypadku „Pięknej i Bestii”? Zapowiedzią „gejoinkluzywnego momentu” rzucono iskrę na proch. A w Stanach Zjednoczonych nie trzeba wiele, aby tamtejsze środowiska radykalnych protestantów się zagotowały. I z miejsca ponad sto tysięcy Amerykanów zobowiązało się bojkotować film. Sto tysięcy? Cóż to jest w skali trzystumilionowego narodu? Niespełna pół promila. Czyli skuteczność żadna. Ale jest publicity – o sprawie się mówi, mówi, mówi…

 

Ze Stanów zaś, zgodnie z przewidywaniami speców od marketingu, stan wrzenia przeniósł się na cały świat: od Rosji po Malezję. I zainteresowanie momentalnie skoczyło w górę. Ooo, coś w tym filmie będzie – trzeba zobaczyć! Mechanizm stary jak świat. I oto „Piękna i Bestia” bije wszelkie rekordy oglądalności, a co za tym idzie: kasowości – sto siedemdziesiąt milionów dolarów na samym otwarciu – to największe otwarcie filmu bez ograniczeń wiekowych w historii amerykańskiego kina.

 

Czyż więc bardzo daleka od prawdy będzie konstatacja, iż koalicja chrześcijańsko-muzułmańsko-postkomunistyczna – umiejętnie „wkręcona” i sterowana przez zręcznego funkcjonariusza LGBT z Hollywood – w szlachetnym (przynajmniej ze strony chrześcijan) odruchu sprzeciwu wobec złego dzieła i gorącym pragnieniu zwalczania go uczyniła co w jej mocy, aby przyczynić się do jego promocji?

 

Wszystko badajcie! (1 Tes 5, 21)

 

Nie twierdzę bynajmniej, że nie należy się sprzeciwiać złu. Wręcz przeciwnie – trzeba to czynić z całą stanowczością. Tylko mądrze i konsekwentnie. Jeżeli chodzi o produkcję filmową, mnóstwo obrazów, również tych skierowanych do dzieci, niesie w sobie nieporównanie więcej nieprzyzwoitości niż „Piękna i Bestia”, do tego znacznie grubszego kalibru, a nikt się na nie publicznie nie oburza, nie nawołuje do bojkotu, nie organizuje społecznych protestów. Z drugiej strony, wielokrotnie bohaterami chrześcijańskich happeningów stają się filmy o wiele mniej sugestywne w promowaniu zła, a co więcej, jakże często w owych przypadkach impuls sprawczy niezdrowej nimi ekscytacji w gronie wyznawców Jezusa Chrystusa pochodzi ze środowisk jawnie Mu wrogich.

 

A przecież mamy być „roztropni jak węże”… (Mt 10, 16).

 

Jerzy Wolak

 

„Piękna i Bestia” (Beauty and the Beast), reżyseria: Bill Condon; scenariusz: Stephen Chbosky, Evan Spiliotopoulos; reżyseria: Bill Condon; w rolach głównych: Emma Watson, Dan Stevens, Luke Evans, Kevin Kline, Josh Gad; USA 2017; 129 minut.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie