30 grudnia 2014

Zjawisko roku – historia „na propsie”

(fot. Krystian Maj/FORUM )

Jeszcze dekadę wcześniej niewielu spodziewałoby się, że w czasach dominującej dekadencji heroiczna historia powstańców warszawskich czy żołnierzy wyklętych podbije serca młodych ludzi. Ale chyba nikt nie mógł przypuszczać, że polskie symbole staną się obiektem pożądania ze strony mainstreamu – piosenkarzy, aktorów czy projektantów mody.

 

Coraz bardziej powszechne – niechby i powierzchowne – zainteresowanie historią eksplodowało w roku 2014 na niewiarygodną wręcz skalę. Przez kilka ostatnich lat przykrywka nad wrzątkiem takiej pasji drżała, głośno brzęcząc. Brzęczała podczas marszy 1 marca, podczas różnych spotkań z popularnymi historykami i świadkami historii oraz w ubiorach wielu młodych ludzi, chętnie zakładających bluzy z symbolami Polski Walczącej, NSZ czy antykomunistycznymi hasłami słusznie perswadującymi, że czerwone jest złe.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Co stało u fundamentów takiego zainteresowania historią, poszukiwania autorytetów i wzorców wśród ginących z Panem Bogiem w sercu i Ojczyzną na ustach w powstaniu warszawskim, lub w beznadziejnym antykomunistycznym zrywie? Przede wszystkim kryzys autorytetu w ogóle. Bo kto ma stanowić dla młodych ludzi, po omacku nierzadko szukających krystalicznych wzorców, fundament na którym byliby w stanie się oprzeć? Przecież nie elity „Solidarności”, skompromitowane cuchnącymi paktami z czerwonymi oraz setką mniejszych i większych politycznych szwindli. Niestety, również nie św. Jan Paweł II, który dla większości dzisiejszych gimnazjalistów i licealistów wydaje się być postacią obecną głównie na kartach historii – pomnikową i ważną, ale pozbawioną heroicznego wymiaru walki z komuną. Owszem, był przeciwnikiem komunistycznych porządków, szedł pod prąd lewicowych prądów, potępił nawet teologię wyzwolenia, ale z drugiej strony spotykał się przecież z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Trudno dziwić się, że serca młodych ludzi zdecydowanie bardziej poruszać musi chociażby Józef Franczak „Lalek”, bohatersko ostrzeliwujący się przed tropiącymi go bezpieczniakami.

 

Innym powodem zainteresowania młodzieży tematem wojennych bohaterów jest sprzeciw wobec zakłamywanej przez lata komuny (i postkomuny) historii. Najbardziej zakłamywani są oczywiście wyklęci, do dzisiaj odsądzani od czci przez niektóre osoby ze środowiska „Gazety Wyborczej” czy potomków funkcjonariuszy PZPR. W ramach tego zjawiska szczególnie należy wskazać na Narodowe Siły Zbrojne, w dalszym ciągu nie mogące doczekać się rehabilitacji w oficjalnej narracji historycznej. Nie brakuje wszak „badaczy” przypisujących tej formacji „faszystowski” czy – jakby miało to być jakąś obelgą – „antydemokratyczny” charakter.

 

Młodzi ludzie łyknęli więc bakcyla historii i niejako dla tego zaczęło stopniowo kształtować się popkulturowe „podziemie”. To dla nich nakręcono „Kamienie na szaniec”, „Czas honoru” czy „Miasto’44”. To dla nich śpiewa „Tadek” i „Panny Wyklęte” czy mniej znana, ale równie świetna „Forteca”. Śmiało można więc powiedzieć, że polscy bohaterowie walki z dwoma zbrodniczymi totalitaryzmami, są po prostu na topie. I bardzo dobrze! Owo „na topie” ma też jednak swoją ciemniejszą stronę, ujawniającą się właśnie w mijającym 2014 roku. Chodzi mianowicie o coraz bardziej nachalne próby wulgarnego nieomal skomercjalizowania tego, co święte – symboli za które ginęli polscy bohaterowie. To już nie jest zwykły „top”. Należałoby raczej powiedzieć, że historia jest już obecnie – wybaczcie, ale tak mętne zjawisko wymaga równie mętnego określenie – „na propsie”. Owszem, to slang, słowo drastycznie potoczne. Ale też wydarzenia 2014 roku pokazały, jak bardzo potoczne – by nie powiedzieć: śliskie – jest to, co popkultura zaczyna wyprawiać z historią naszych herosów.

 

Modniś z „Polską Walczącą”

 

We współczesnej Polsce wszystkie instytucjonalne przejawy nawiązania do tradycji zdają się być nieomal wiekopomnym sukcesem. Przyszło nam bowiem żyć w kraju, gdzie z honorami wojskowymi chowany jest w zaszczytnym miejscu na Powązkach zbrodniarz komunistyczny, generał Wojciech Jaruzelski. Stąd cieszy, że całkiem niedawno uznano w końcu symbol Polski Walczącej za chroniony prawem. Mimo to jest on traktowany niczym modny emblemat, nadający się w sam raz jako ozdoba dla wszelkiej maści „lanserów” i projektantów mody.

 

W internecie furorę robi film z popularnym homoseksualnym pisarzem, Michałem Witkowskim i reporterem TVN, Filipem Chajzerem w rolach głównych. Dziennikarz, spotkawszy się z cudacznie wystrojonym znajomym, niemal od razu zwrócił uwagę na przewiązaną na jego ramieniu, biało-czerwoną opaskę z symbolem Polski Walczącej. Natychmiast zareagował, stanowczo wzywając Witkowskiego do jej zdjęcia.

 

O ile reakcja Chajzera wydaje się być oczywista dla każdego normalnego człowieka, o tyle zaskakuje pomysł Witkowskiego, by szpanerski strój ozdobić biało-czerwoną opaską – symbolem bijących się z okupantem Polaków. Jeszcze kilka lat temu mówienie o patriotycznych symbolach jako o „krzyku mody” zakrawałoby na świetny dowcip. Wygląda jednak na to, że rosnąca popularność polskich bohaterów, skłania pozerów do nowych, awangardowych niemalże posunięć i wprowadzania zabójczo wręcz ekscentrycznych połączeń.

 

To, że historia może się sprzedać zrozumiał nie tylko modniś Witkowski, ale też popularny projektant, Robert Kupisz. Jego kolekcję mody zimowej sezonu 2012/2013 zainspirowała podobno… poezja Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Projektant postanowił odwołać się do młodych uczestników powstania warszawskiego. Oczywiście wszystkie stroje zostały właściwie skrojone, na miarę współczesnych, ekscentrycznych wielbicieli wszelakich nowości. – Powstanie Warszawskie zawsze budziło we mnie dużo emocji, rodziło wiele pytań, na które trudno było mi znaleźć odpowiedź – powiedział o swoich inspiracjach Kupisz. I zaskoczył jasną deklaracją przybliżenia młodym ludziom… Polski.

 

Takie deklaracje zaskakują, wszak do niedawna patriotyzm był raczej passe. Jeszcze parę lat temu całe tabuny nadwiślańskich intelektualistów zwykły przekonywać do naiwnej wiary w internacjonalistyczne twory w rodzaju „europejskiego społeczeństwa” (bo już, broń Boże, nie narodu), czy otwartej multikulturowej Europy, dla której przywiązanie do narodowych tradycji, wypływających z „ciemnej” i „ciasnej” plemiennej mentalności, stanowić miało realne zagrożenie.

Trudno przy tym założyć, że oferta modowa Kupisza to jakiś niepokorny wyskok „projektanta-tradziucha”. Jest on bowiem typowym bywalcem salonu i to w jego blasku ogrzewają się gwiazdki i gwiazdeczki show biznesu. Skoro więc zajmuje on poczesne miejsce na kanapie mainstreamu, przy kominku poprawnościowej mentalności, to trudno wyzbyć się graniczącego z pewnością przekonania, iż postawiwszy na historyczne projekty modowe bezpiecznie poszedł z prądem tego, co stanowi nieomal crème de la crème dzisiejszego szpanerstwa.

 

Najwierniejsi z wiernych

 

Obok świata popkultury, zakłamywane w PRL karty polskiej historii odkrywają też media elektroniczne, nagłaśniając ekshumacje i identyfikacje ciał polskich bohaterów walki z komuną. Transmisje konferencji prasowych IPN czy czołówki dla wyklętych na takich portalach jak wyborcza.pl – to obrazki, przyznajmy, zaskakujące. Pieszczochy tych mediów – w rodzaju Żakowskiego lub Najsztuba – nie stronią bowiem od deklaracji nieprzyjaznych tradycji antykomunistycznego powstania polskich żołnierzy po 1944 roku. Trudno przy tym dziwić się takim deklaracjom lewicowo-liberalnych publicystów. Wszak przyznanie racji wyklętym musiałoby się nieodzownie łączyć z potępieniem zbudowanego przez komunistów satelickiego państwa, szumnie okraszonego przymiotnikiem „ludowe”. A to zdecydowanie wykracza poza możliwości salonowców, bowiem biografie ich znajomych, kolegów, przyjaciół czy członków rodziny silnie wiązały się z budową totalitarnego systemu.

 

Skąd więc wśród nieprzyjaznych tradycji wyklętych nagły popyt na informacje o przywracaniu im pamięci przez niestrudzonego prof. Szwagrzyka? Poniekąd wymusza go rosnące wśród Polaków zainteresowanie tamtymi czasami. W wielu przypadkach jest ono bardzo powierzchowne, ale nie zmienia to faktu, że walka z komuną jest, tak po ludzku, walką atrakcyjną, wszak na bitewnej arenie starły się wówczas siły czystego dobra i czystego zła. W dodatku niewiele mówi się o tym w szkole, a brak tej tematyki w narzucanych przez państwo wyznacznikach programowych musi siłą rzeczy nadawać jej charakteru atrakcyjnej ciekawostki, tajemniczej, nieodkrytej karty historii.

 

Z drugiej jednak strony, o czym nie należy zapominać, wielu Polaków coraz chętniej chce autentycznie zgłębiać zainteresowanie najnowszymi dziejami Polski, wojennymi kartami historii ukrytymi głęboko w szufladach cenzorów, o których, z wyżej wspomnianych względów, niewygodnie było dotąd pisać w gazetach czy mówić w telewizji. Wielu z nich popularyzowało wyklętą historię także wtedy, gdy nie była ona na modowym czy, szerzej, „popkulturowym propsie”. Ich wpływ może się okazać nieoceniony dla coraz szerszej grupy ludzi, zarażonych sympatią dla naszych bohaterów. To książki, muzyka oraz spotkania z wielkimi pasjonatami i badaczami tamtych wydarzeń mogą stopniowo przywracać zapomniane karty historii. I oby tak się stało.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie