18 września 2017

Paragraf 303. Czyli jeszcze większy raban (zamęt)

(Fot. © Evandro Inetti via ZUMA Wire/FORUM)

Gorliwym pracownikom „ekumenicznego przemysłu”, czy to w rzymskiej kurii, czy na poziomie Kościołów lokalnych, nie chodzi o promowanie czystości wiary, ale raczej o doprowadzenie do tego, aby katolicyzm stał się jak protestantyzm, a protestantyzm stał się agnostycyzmem.

 

Adhortacja „Amoris laetitia” nie przestaje wzbudzać zamętu w Kościele. Trudno bowiem inaczej nazwać sytuację, gdy po opublikowaniu tego dokumentu przez papieża Franciszka doszło do spektakularnego rozdwojenia wśród tych, którzy jako pasterze Kościoła (biskupi) mają stać na straży nienaruszalności depozytu Wiary. Po opublikowaniu tzw. wytycznych duszpasterskich do AL przez episkopaty Niemiec i Polski okazuje się bowiem, że Odra i Nysa Łużycka nie tylko jest „granicą pokoju”, ale wyznacza zasięg obowiązywania szóstego przykazania Bożego. Na wschód od Odry obowiązuje. Na zachód od tej rzeki też, ale z zastrzeżeniem „osądu sumienia”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Podobne podziały istnieją we wnętrzu wielu krajowych konferencji episkopatów. Są też tacy jak nieoceniony w swojej biegłości w dialektycznym myśleniu kardynał Walter Kasper – jeden z duchowych ojców adhortacji i wcześniejszego synodu na temat rodziny, którzy twierdzą, że „w AL. papież Franciszek nic nie zmienił w katolickiej doktrynie, a jednak zmienił wszystko” (por. wywiad kardynała Kaspera dla liberalnego „Die Zeit” z 28 kwietnia 2016).

 

Słusznie można argumentować, że adhortacja papieża Franciszka jedynie ujawniła faktyczne odstępstwo od wiary panujące wśród wielu biskupów, którzy „pełzający arianizm” (M. Mosebach) łączą z promocją libertynizmu obyczajowego. Dość wspomnieć co rusz pojawiające się głosy do „pochylenia się duszpasterskiego” nad rozmaitymi dewiantami nie mającymi najmniejszego zamiaru porzucić swojego dotychczasowego trybu życia.

 

Jednym z ostatnich przykładów ujawniających tego typu rozdwojenie (rozłam, mówmy szczerze) panujące wewnątrz Kościoła są opublikowane w drugiej połowie sierpnia br. opinie odnośnie AL dwóch prominentnych przedstawicieli zakonu kaznodziejskiego. Dwie zupełnie przeciwstawne opinie o jednym i tym samym dokumencie  wyrazili o. Aiden Nichols oraz o. Timothy Radcliffe. Pierwszy z wymienionych to wieloletni wykładowca dogmatyki na rzymskim Angelicum oraz na uniwersytetach w Cambridge i Oksfordzie. Drugi z wymienionych dominikanów był w latach 1992 – 2001 generalnym magistrem zakonu kaznodziejskiego i w tym charakterze był odpowiedzialny za nadzór nad formacją synów św. Dominika. Obecnie o. Radcliffe jest z nominacji papieża Franciszka konsultorem (czyt. doradcą) w Papieskiej Radzie ds. Sprawiedliwości i Pokoju i jak należy się spodziewać należy do zdecydowanych zwolenników ogłoszonego przez zwolenników „nieodwracalnej zmiany kursu Kościoła” tzw. nowego paradygmatu (kardynał Kasper et consortes).

 

Pod koniec sierpnia na oficjalnej stronie internetowej zakonu kaznodziejskiego znalazł się zapis wykładu wygłoszonego przez o. Radcliffe’a trzy miesiące wcześniej w australijskim Brisbane. W tak charakterystycznej dla zwolenników „nieodwracalnej zmiany kursu” (a czytali o tym, że „u Boga nie ma nic niemożliwego”?) poetyce walki z „rygorystami”, watykański konsultor poddał krytyce utrzymujący się w Kościele „absolutyzm” oraz „tyranię tradycji kosztem kreatywności” w odniesieniu do małżeństwa oraz dopuszczenia rozwodników do komunii świętej. Odmawianie tym ostatnim przez „absolutystów tradycji” prawa do przyjmowania Ciała Pańskiego o. Radcliffe porównał do tych, którzy w trzecim wieku po Chrystusie odmawiali „na zawsze” prawa do komunii tym, którzy załamali się w okresie rzymskich prześladowań i pod groźbą śmierci dokonali aktu apostazji (np. zapalili kadzidło przed posągiem jakiegoś pogańskiego bożka). U progu dwudziestego pierwszego wieku pilnie potrzeba Kościołowi – przekonywał o. Radcliffe – postawy miłosiernych papieży, którzy w trzecim wieku potrafili przełamać opór ówczesnych „rygorystów” i umożliwili tym, którzy w chwili próby załamali się, dostęp do „lekarstwa Eucharystii”. Teraz podobnego „lekarstwa” potrzebują osoby rozwiedzione żyjące w drugich, niesakramentalnych związkach.

 

Pomijając nieadekwatność zestawiania osób, którzy w obliczu nieludzkich tortur i śmierci zaparli się Pana, z osobami, które wybrały życie z pominięciem szóstego przykazania bez groźby miecza, a w wielu wypadkach raczej jako wyraz należnego im „prawa do szczęścia i ułożenia sobie życia” i pomijając tak charakterystyczne dla zwolenników „nowego paradygmatu Kościoła” zrównywanie ich ideowych adwersarzy z pozbawionymi miłosierdzia „rygorystami”, czy jak w tym przypadku heretykami – nową wersją donatystów z III wieku, zastanówmy się na chwilę nad pojęciem Eucharystii jako lekarstwa. Z pewnością taka właściwość należy do istoty Sakramentu Ołtarza. Tyle, że pytanie zasadnicze brzmi: jak podawać lekarstwo tym, którzy nie chcą się leczyć? Co w tej sytuacji ma leczyć Eucharystia?  Ma być „tabletką na dobre samopoczucie”? Masz chandrę z powodu porzucenia przez siebie współmałżonka i wejścia w kolejny związek? Idź do komunii. Należy ci się. Przecież tak podpowiada ci twoje sumienie. A reszta od „rygorystów” i „absolutystów tradycji” jest.

 

Niejako w reakcji na australijski wykład wpływowego w Watykanie o. Radcliffe’a, na łamach brytyjskiego „Catholic Herald” ukazał się w dniu 19 sierpnia br. artykuł jego zakonnego współbrata o. prof. Aidana Nicholsa. Z jednej strony lektura tego tekstu jest krzepiąca, bo pokazuje, że są w zakonie kaznodziejskim ojcowie profesorowie wierzący na serio. Z drugiej strony artykuł dokumentuje, jak głośny jest raban (czytaj: rozłam doktrynalny) w jednej rodzinie zakonnej.

 

Ojciec A. Nichols jest jednym z czterdziestu pięciu sygnatariuszy listu podpisanego przez wybitnych teologów (zarówno świeckich jak i duchownych) a wysłanego do kolegium kardynalskiego z prośbą o wezwanie papieża do wyjaśnienia i sporządzenia stosownej korekty tych fragmentów AL, które odbiegają od oficjalnej nauki Kościoła. W swoim sierpniowym artykule o. prof. Nichols powraca do tej tematyki, wskazując, że ogłoszenie feralnej adhortacji oznacza „nadzwyczaj poważną” sytuację w Kościele. Najbardziej niepokojący paragraf 303 tego dokumentu, w którym mowa jest o kluczowej roli sumienia w rozstrzyganiu, co w „konkretnej różnorodności ograniczeń” jest „wielkoduszną odpowiedzią, którą można udzielić Panu”, a co jest „oddaniem się Mu nawet w sytuacji, gdy odpowiedź ta nie w pełni odpowiada obiektywnemu ideałowi” jest według uczonego dominikanina niczym innym, jak afirmacją sytuacji, gdy „czyny potępione przez prawo Chrystusowe, mogą być postrzegane niekiedy jako moralnie słuszne, albo nawet pożądane przez Boga samego”. W ten sposób, wskazuje o. prof. Nichols,  „nie zostanie oszczędzony żaden obszar chrześcijańskiej moralności”. Przyjmowanie przez niektóre episkopaty wytycznych duszpasterskich dopuszczających w oparciu o AL. rozwodników żyjących w nowych „związkach” do komunii świętej, nazwał brytyjski dominikanin akceptacją grzechu: „powiedzmy to sobie otwarcie: ta sytuacja życiowa jest tolerowanym konkubinatem”.

 

Były wykładowca dogmatyki na Angelicum na tym jednak nie kończy swoich wywodów. Postuluje, by w sytuacji niezgodnych z nauczaniem Kościoła wypowiedzi papieża odnośnie małżeństwa i moralności, „wypracować w prawie kanonicznym procedurę odwoływania papieża, który naucza błędów”. W ocenie o. Nicholsa mogłoby to uciszyć „ekumeniczne obawy” istniejące wśród prawosławnych czy anglikanów odnośnie możliwości arbitralnego zmienienia treści wiary przez jakiegokolwiek papieża. Oznaczać by to mogło – kontynuował swoje wywody autor tekstu – że „obecny kryzys rzymskiego Urzędu Nauczycielskiego po to wydarzył się, aby skierować uwagę na granice prymatu [papieskiego] w tym aspekcie”.

 

Skądinąd wiadomo, że już od dawna gorliwym pracownikom „ekumenicznego przemysłu”, czy to w rzymskiej kurii, czy na poziomie Kościołów lokalnych, nie chodzi o promowanie czystości wiary, ale raczej o doprowadzenie do sytuacji, którą niegdyś jakże trafnie określił brytyjski pisarz A. Burgess: aby katolicyzm stał się jak protestantyzm, a protestantyzm stał się agnostycyzmem. W naszych czasach prawdziwym gestem ekumenicznego dialogu jest wspólne zdjęcie krzyża, by nie drażnić „wrażliwości religijnej” muzułmanów w miejscu uświęconym bezkompromisowym nauczaniem i czynem Chrystusa (wypędzenie kupczących ze świątyni jerozolimskiej).

 

Sprawozdanie z aktualnego stanu amplitudy rabanu (zamętu) w Kościele nie byłoby pełne, gdyby pominąć sprawę prof. Josefa Seiferta – jednego z najwybitniejszych w naszych czasach katolickich filozofów. Ten uczeń i współpracownik Dietricha von Hildebranda (wedle słów Piusa XII „doktora Kościoła dwudziestego wieku”) jako współzałożyciel i wykładowca był jedną z twarzy Międzynarodowej Akademii Filozofii, która miała początkowo siedzibę w księstwie Liechtenstein, a ostatnio przeniosła się do hiszpańskiej Grenady. Tam prof. Seifert dzierżył katedrę realistycznej fenomenologii D. v. Hildebranda. Był również wykładowcą w Instytucie Filozoficznym Edyty Stein działającym w tym samym hiszpańskim mieście. Przez św. Jana Pawła II został mianowany „ordinariusem” (członkiem – zwyczajnym, czyli dożywotnim) Papieskiej Akademii Życia. Wszystkich tych godności i zaszczytów prof. Seifert został pozbawiony przez protagonistów walczącego z „rygoryzmem” protagonistów (miłosiernych, a jakże) „nieodwracalnej zmiany kursu Kościoła”. Powód? Krytyka feralnej adhortacji.

 

Pierwszy raz prof. Seifert zabrał głos w czerwcu 2016 roku, a więc krótko po publikacji AL. Tytuł artykułu mówił właściwie wszystko: „Łzy Jezusa nad Amoris Laetitia”. Konkluzja tekstu brzmiała: „Jakże bez płaczu może czytać Jezus i Jego Najświętsza Matka te słowa papieża i porównywać je z własnym nauczaniem i nauczaniem swego Kościoła? Płaczmy więc razem z Jezusem, zachowując głęboki szacunek i uczucie dla papieża i z głębokim smutkiem, który związany jest z obowiązkiem krytykowania jego błędów”.

 

Te słowa kosztowały prof. Seiferta katedrę w Instytucie Filozofii Edyty Stein i miejsce w Papieskiej Akademii Życia, z której – wraz z całym dotychczasowym składem – został w 2016 roku usunięty przez papieża Franciszka w ramach dokonanej z całą czułością czystki.

 

Na początku sierpnia 2017 roku na łamach naukowego filozoficznego periodyku „Aemaet” (tom 6, nr 2) ukazał się kolejny tekst prof. Seiferta poświęcony destrukcyjnym dla Kościoła skutkom papieskiej adhortacji. Nazwał ją tam „atomową bombą podłożoną pod teologię moralną, która grozi zniszczeniem całego moralnego gmachu wspierającego się na Dziesięciu Przykazaniach i katolickiej nauce moralności”.

 

Uczeń Dietricha von Hildebranda odniósł się w ten sposób do wspomnianego paragrafu 303 adhortacji. Jak pisze prof. Seifert, treść tego fragmentu papieskiego dokumentu „oprócz eufemistycznego określania obiektywnego stanu grzechu „nie w pełni obiektywnym ideałem”” mówi o tym, że „z pewną moralną pewnością możemy wiedzieć, że sam Bóg prosi nas, byśmy dalej popełniali wewnętrznie złe czyny, takie jak cudzołóstwo lub czynny homoseksualizm”. Katolicki uczony zadaje następnie, „w oparciu o czystą logikę” najważniejsze dla jego rozważań pytanie: „Jeśli jest prawdą, że Bóg może chcieć, aby cudzołożna para nadal żyła w cudzołóstwie, to czy przykazanie „Nie cudzołóż !” nie powinno być przeformułowane: „Jeśli w twojej sytuacji cudzołóstwo nie jest mniejszym złem, nie popełniaj go! A jeśli jest mniejszym złem, żyj tak dalej!” ?”. I dalej pisze Josef Seifert: ”Czyż na gruncie czystej  logiki takie czyny jak eutanazja, samobójstwo lub pomoc w nim, kłamstwa, kradzieże, oszustwa, zapieranie się Chrystusa na wzór św. Piotra lub morderstwo – w pewnych okolicznościach i po należytym „rozpoznaniu” okażą się dobre i chwalebne zważywszy na kompleksowość konkretnej sytuacji (lub też z powodu bracku wiedzy etycznej albo siły woli)?”.

 

Profesor Seifert zakończył swój tekst podkreśleniem swojego szacunku i oddania dla – tu cytował św. Katarzynę Sieneńską – papieża jako „słodkiego Chrystusa na ziemi”. Jednocześnie kierując się tym synowskim oddaniem (rodzicom, także duchowym, należy się od dzieci przede wszystkim prawda), wezwał papieża Franciszka do wycofania i potępienia błędów tkwiących w obecnym tekście AL.

 

Póki co nie doczekał się tego. Bardzo szybko i w sposób charakterystyczny dla zwolenników „rewolucji czułości i miłosierdzia” zareagował natomiast arcybiskup Grenady Javier Martinez Fernandez, który już 31 sierpnia 2017 ogłosił swoją decyzję o wysłaniu na emeryturę prof. Seiferta jako wykładowcy (i faktycznego założyciela!) Międzynarodowej Akademii Filozoficznej. W swoim specjalnym oświadczeniu hierarcha stwierdził, że „diecezja Grenady głęboko żałuje” wspomnianego tekstu opublikowanego przez uczonego na łamach „Aemaet”, ponieważ „niszczy on komunię Kościoła, wprowadza zamieszanie w wiarę ludzi wierzących i sieje nieufność wobec Następcy św. Piotra, co w ostateczności nie służy prawdzie wiary, ale raczej interesom tego świata”. SIC!

 

Należy dodać dla porządku, że abp Fernandez w odniesieniu do aplikacji AL w swojej diecezji początkowo stał na gruncie wspólnym wszystkim biskupom wierzącym (tj. szóste przykazanie ciągle obowiązuje). Potem jednak przychylił się do stanowiska biskupów argentyńskich dozwalających na udzielanie komunii świętej rozwodnikom żyjącym w nowych „związkach”.

 

Jak zawsze w tego typu przypadkach należy przypominać profetyczne wezwanie św. Jana Pawła II: „Wymagajcie od siebie nawet wtedy, gdy inni wymagać od was nie będą”.

 

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie