„CBŚ skonfiskowało tonę nielegalnego tytoniu”, „W Zgorzelcu ujawniono 10 ton tytoniu z nielegalnych upraw” – nie ma tygodnia, żeby nie pojawiały się takie, lub podobne nagłówki. Można już mówić o wojnie państwa z ludźmi, którzy powiedzieli dość monopolowi.
Okazuje się, że z papierosami sprawa ma się podobnie jak z benzyną: jeśli zostanie przekroczona
Wesprzyj nas już teraz!
„psychologiczna”, czy „magiczna” granica, wszelkie bariery pękają. O ile w przypadku paliwa przyjmuje się, że było to 5 złotych, to tu dokładnie dwa razy tyle: 10. Ta granica właśnie została przekroczona, nawet w sklepach sieciowych powszechnie uchodzących za najtańsze. Nic zatem dziwnego, że zdesperowani palacze zaczęli szukać tańszych rozwiązań, bo przecież nikt chyba nie oczekiwał, że podwyżki spowodują, iż kilka czy kilkanaście milionów Polaków rzuci nagle palenie.
Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać tytoniowe manufaktury, zazwyczaj w przydomowych szopach, garażach, w mieszkaniach; szczególnie popularne są piwnice, choć odnotowano też przypadek wykrycia całkiem sporej fabryki mieszczącej się w… nieczynnej kopalni w Zabrzu. Podobno od 2010 roku opuściło ją 10 ton tytoniu. Policja i służba celna mają pełne ręce roboty: „Coraz częściej docieramy do osób, które sprzedają albo produkują i sprzedają nielegalne wyroby tytoniowe” – mówi Anna Ludkowska z łódzkiej Izby Celnej.
W ubiegłym roku policjanci i celnicy zarekwirowali łącznie 237 ton tytoniu. Ministerstwo Finansów danych za ten rok jeszcze nie ma, ale specjalnie dla „Gazety Wyborczej” łódzcy celnicy obliczyli, że od początku roku zarekwirowali ponad 50 ton tytoniu, czyli pięć razy więcej niż w całym 2011 roku. Na każdej tonie skarb państwa traci około 300 tysięcy złotych.
W 2011 r. zarekwirowano 683 miliony papierosów. Do akcji włącza się straż miejska, przeszukująca bazary, meliny i giełdy. Sprawdzane są także oferty w Internecie.
Wszystkie powyższe, często groteskowe informacje biorą się z jednego, prostego faktu: w sytuacji, gdy jakiś towar nie podlega swobodnej wymianie handlowej oraz obłożony jest absurdalnie wysokimi podatkami, jego konsumenci w naturalny sposób zaczynają się bronić. Państwo nie zakazuje uprawiania tytoniu (albo pędzenia bimbru), ani nie bierze tego w „swoje ręce” dlatego, że tak martwi się o stan płuc i wątrób obywateli i chce, żeby mniej palili albo pili; państwo po prostu chorobliwie potrzebuje pieniędzy, i dlatego zastępy policjantów i celników poszukują podejrzanych składów bibułek albo tytoniowych liści w garażach, zaś akcyza na wszelkie objęte nią towary stale jest podwyższana.
Dopóki będą istniały państwowe monopole, dopóty ta wojna będzie trwała, gdyż naturalną potrzebą człowieka jest życie w wolności, i jeśli ktoś chce coś wysiać, wyhodować, a następnie sprzedać drugiemu – co państwu do tego?
Piotr Toboła