11 lipca 2014

„Ostra Brama”, czyli burza, która zmiotła wolną Polskę

(Obraz wileńskiej ulicy Kolejowej po walkach o zdobycie miasta fot. Jan Bułhak/wikimedia.commons)

Trzeba było być ślepym, by nie zauważyć, że zdobycie przez Polaków i Sowietów Wilna zakończone aresztowaniem polskich żołnierzy, to wielkie fiasko akcji „Burza” – jednego z najbardziej naiwnych pomysłów, jaki mógł wpaść do głowy polskim decydentom.

 

Przypomnijmy, że akcja „Burza” zakładała – w największym skrócie – wyzwalanie poszczególnych miast z niemieckich rąk przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Dzięki temu nasza armia miała witać wojsko Stalina z pozycji gospodarza. Z militarnego punktu widzenia cała akcja nie miała oczywiście żadnego sensu, bo Sowieci od początku wojny nie kryli wobec nas wrogich zamiarów. Wykonywanie przez AK rozkazu gen. „Bora” Komorowskiego nasycone było intencją realizacji elementu propagandowo-politycznego. Zachód miał otrzymać krótki i jasny przekaz: to Polska jest gospodarzem tych ziem, to Polska przyjmuje czerwonoarmistów, jako „sojuszników naszych sojuszników”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tak nie robi się polityki

 

Tyle, że zapomniano o dwóch, „drobnych” sprawach. Po pierwsze, karty zostały rozdane już podczas konferencji w Teheranie w 1943 roku. Tzw. Wielka Trójka ustaliła granice Polski posiłkując się przy tym kilkoma zapałkami. Byliśmy więc ledwie trybikiem w wielkiej geopolitycznej machinie, poruszanej mięśniami „władców świata” – Churchilla, Roosvelta i – de facto najpotężniejszego – Stalina. Oczywiście rządowi polskiemu przez dłuższy czas nie były znane ustalenia z Teheranu, ale Stalin hardo domagający się zmiany naszej granicy z ZSRR, powinien wzbudzić niepokój w głowie sprawnego przywódcy. Powinien, gdyby taki przywódca faktycznie stał na czele rządu w Londynie. Po drugie – co poniekąd było konsekwencją pierwszego – gdy ruszała akcja „Burza” wcale nie mieliśmy żadnych stosunków z Rosją. Jako się rzekło, nasze relacje opierały się wyłącznie na nic nieznaczącej zbitce słownej „sojusznik naszych sojuszników”. To zgrabne określenie w realnej polityce oznaczało tyle, co – przepraszam za trywializm – wrzucane niegdyś namiętnie przez premiera Donalda Tuska hasełka o „polityce miłości”. Na propagandowych stwierdzeniach nie robi się polityki, o czym nasz rząd w Londynie zupełnie zapomniał. Lub pamiętać nie chciał.

 

Akcja „Burza” nie miała więc żadnego uzasadnienia. Tym bardziej, że realnym agresorem była właśnie Armia Czerwona. Próba podejmowania tego agresora przez AK solą i chlebem, to – biorąc pod uwagę polityczne uwarunkowania – zadanie karkołomne. Żołnierze Stalina zasługiwali raczej na soczystą dawkę ołowiu, wyrzuconego w ich stronę przez polskie karabiny.

 

Idzie NKWD

 

Karkołomność zadania zleconego przez gen. Komorowskiego pokazała jedna z najważniejszych walk akcji „Burza” – walka o Wilno, nazwana Operacją „Ostra Brama”. Celem wojskowym tej operacji było oczywiście zdobycie Wilna – najważniejszego przecież punktu wyzwalanej przez polskie wojsko Wileńszczyzny. Problem w tym, że Polacy dostali wówczas w pakiecie konkretne rozkazy – mieli… powitać wkraczającą Armię Czerwoną.

 

Chwała więc bohaterom walk o Wilno, ale żal, że ich trud poszedł na marne. Powitani po gospodarsku przez walczących Polaków czerwonoarmiści stanęli co prawda przy naszym boku, ale zaraz za plecami frontowego żołnierza maszerowało NKWD – mordercy mający zakodowany w głowach rozkaz: zniszczyć polski ruch oporu.

 

Co bardziej naiwni mogli z początku sądzić, że Sowieci faktycznie mają pokojowe zamiary. W Wilnie powiewała biało-czerwona flaga, a frontowi dowódcy Armii Czerwonej dziękowali naszym żołnierzom za pomoc w walce z Niemcami. Trwało to jednak niedługo. Początkowe rozmowy płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” z NKWD wskazywały, że możliwe jest utworzenie skonsolidowanej, polskiej jednostki AK przy armii „sojuszników naszych sojuszników”. Jednak, gdy przyszło do podpisania umowy ze stroną sowiecką, sprawy wziął w swoje ręce – chwalony ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” „wyzwoliciel” Polski spod okupacji niemieckiej – gen. Iwan Czerniachowski. Zadeklarował chęć spotkania się z korpusem oficerskim AK. Gdy „Wilk” spełnił jego prośbę i rozpoczął prezentację swoich podwładnych. Czerniachowski przerwawszy rozpoczęty ceremoniał oświadczył „Wilkowi”, że polscy oficerowi zostają aresztowani. To było moment, w którym machina sowieckiego terroru ruszyła na dobre. W terenie NKWD ścigało polskie jednostki, rozbijało je lub – w najlepszym razie – rozbrajało. W akcji wzięło udział 12 tys. żołnierzy kierowanych przez niesławnego współpracownika Berii – gen. Iwana Sierowa.

 

Dał nam przykład „Lech”

 

Z pewnością zakończenie operacji „Ostra Brama” było dramatyczne, ale czy wypada – patrząc z dzisiejszej perspektywy – mówić o oszustwie Rosjan, o zdradzie, „wbijaniu noża w plecy”? To nierozważne stwierdzenie nie tylko z powodu wspomnianych wcześniej przyczyn politycznych. Rozsądek nakazywał przecież, by wobec niedawnego agresora – od 17 września 1939 roku łupiącego nasz kraj do spółki z Niemcami a w 1940 roku mordującego polskich oficerów w Katyniu – zachowywać się wyjątkowo ostrożnie.

 

Naturalnie, polskie władze w Londynie nie były suwerenne. Siedziały na garnuszku uwikłanego w sojusze ze Stalinem Churchilla, co w jakiejś mierze uzasadnia ich konformizm i spolegliwość wobec ustaleń poczynionych przez aliantów. Ale z drugiej strony nikt nie nakazywał gen. Komorowskiemu bezwzględnej uległości wobec Londynu. Żołnierze nierzadko odmawiali wykonania rozkazu wiedząc, że jego realizacja może być tragiczna w skutkach.

 

Przykładem dowódcy, który oparł się naciskom na to, by nie walczyć z „sojusznikiem naszych sojuszników” był rotmistrz Józef Świda „Lech”. Bijąc się na terenie okręgu nowogródzkiego wszedł w 1944 roku w spór z Komendą Główną AK. Kontrowersja dotyczyła zawarcia przez niego porozumienia z Niemcami – przeciwko Sowietom. Świda postępował więc zupełnie na odwrót niż wskazywały instrukcje płynące z Londynu. Ocenił, że w sytuacji agresji sowieckiej, głównym wrogiem Polski jest Moskwa a nie Berlin. Zawarte z Niemcami porozumienie nie dotyczyło zresztą walki u boku Wehrmachtu, ale przyjmowania broni dostarczanej przez hitlerowców oddziałom Świdy. Za to porozumienie rotmistrz został skazany na karę śmierci, której wykonanie – na szczęście – zawieszono.

 

Fiasko „Ostrej Bramy” powinno stanowić ostatni dzwonek alarmujący, że akcja „Burza” to układanie polskiej głowy pod sowiecki topór. Akcję jednak bezmyślnie kontynuowano, a jej ostatnim i najbardziej krwawym akcentem było powstanie w Warszawie.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie