6 września 2012

A gdyby tak Unia Europejska się rozpadła…

(Fot. SteveFE/sxc.hu)

Zeszłotygodniowe wiernopoddańcze wystąpienie w Berlinie szefa polskiego MSZ Radosława Sikorskiego przeszło w mediach bez większego echa. Tym samym zaprzepaszczona została kolejna szansa podjęcia dyskusji nad problemem polskiej suwerenności. Taka debata mogłaby się rozpocząć od pytania: co zrobiłby jutro Donald Tusk, gdyby dziś rozpadła się Unia Europejska?

 

Minister Sikorski już po raz drugi w dosyć krótkim czasie pojechał do Berlina po to, by przedstawić tam pomysły polskiego rządu na politykę zagraniczną. Za pierwszym razem, w listopadzie ubiegłego roku, zachęcał Niemcy do większej aktywności w Europie i rysował przyszłość Unii Europejskiej jako państwa federacyjnego. Zadeklarował więc gotowość do oddania suwerenności w ręce podmiotu, który enigmatycznie nazywamy „zjednoczoną Europą”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wystąpienie Sikorskiego sprzed kilku dni można śmiało uznać za kontynuację tez, jakie przedstawił przed niespełna rokiem. Zachęcał więc do głębszej integracji politycznej, krytykował Niemcy za opieszałość w sprawie ratyfikacji traktatu fiskalnego, chwalił zachodnich sąsiadów za to co już zrobili na rzecz wspólnoty. Bardzo spodobało się to szefowi niemieckiego MSZ, Guido Westerwelle, który należy do wielkich zwolenników pogłębiania integracji politycznej. Z radością więc powitał zapewne Sikorskiego w tzw. Grupie Refleksji ds. Przyszłości UE, która ma przygotowywać odpowiednie rozwiązania traktatowe, by cel niemieckiej dyplomacji został zrealizowany. Dodajmy, że większość krajów Europy dystansuje się od pomysłu Westerwellego, a w Grupie Refleksji znalazło się zaledwie 10 przedstawicieli państw członkowskich Unii Europejskiej.

 

Czy działania Sikorskiego mogą dziwić? Raczej nie. Rząd Donalda Tuska oparł filozofię swojego działania właśnie na Unii Europejskiej i strumieniu pieniędzy, który płynie do nas z Brukseli. Jeśli Polska nie otrzyma 80 mld euro z nowego unijnego budżetu, Tusk znajdzie się w poważnych tarapatach. A traf chciał, że akurat teraz europejska wspólnota pogrążała się w kryzysie.

 

Wystąpienie Sikorskiego stanowiło więc prostą reakcję na całkiem realny rozpad Unii Europejskiej. Już teraz w Europie silne są mechanizmy dekompozycyjne. Wspólnota europejska przypomina obecnie hybrydę. Nie ulega przecież wątpliwości, że w efekcie kryzysu powstała Europa „trzech prędkości”: Unia Europejska, państwa objęte paktem fiskalnym i grupa eurozone. Rozpaczliwe naciski polskiej dyplomacji na głębszą integrację polityczną, połączoną z demokratyzacją procedur podejmowania decyzji w grupie państw członkowskich, mają na celu powstrzymanie tego procesu. Cena wydaje się być jednak ogromna: suwerenność naszego kraju.

 

Co więcej, wystąpienie Sikorskiego obnażyło też brak podmiotowości Polski na arenie międzynarodowej. Bez Unii Europejskiej nie jesteśmy sobie w stanie poradzić jako państwo, choć gdyby wsłuchać się w propagandę mediów głównego nurtu, to możemy usłyszeć, że oto mamy jedną z silniejszych gospodarek w Europie, a zbudowana przez ojców założycieli przy Okrągłym Stole III RP to państwo wspaniałe, takie jakiego w historii jeszcze nie mieliśmy. Tymczasem wystarczy zapytać, co by się stało jutro z Polską, gdyby Unia Europejska rozpadła się dzisiaj? Stawiani przed takim pytaniem wynajęci przez salon III RP komentatorzy pukają się głowę i mówią, że taki scenariusz jest po prostu niemożliwy.

Kolejne, daleko idące deklaracje, jakie w imieniu rządu złożył minister Sikorski naszym zachodnim sąsiadom sprawiają wrażenie, że również Donald Tusk nie ma pojęcia co by zrobił jutro, gdyby dzisiaj Merkel, Hollande, van Rompuy i Barroso zorganizowali konferencję prasową i ogłosili rozpad Unii Europejskiej. Brak scenariusza na taką ewentualność jest najlepszym dowodem na to, że Polska to kraj o podmiotowości na poziomie bliskim zeru. To przykry wniosek, ale trudno go nie wysnuwać, gdy przychodzi czytać o tym, jak usilnie polska dyplomacja rozpaczliwie i za każdą cenę stara się przykleić do silniejszego sąsiada, by uzyskać pieniądze mające stanowić o naszym być albo nie być.  

 

Kilka dni przed wystąpieniem Sikorskiego obchodziliśmy rocznicę wybuchu II wojny światowej. Zapewne wielu zastanawiało się, co by się stało, gdyby 73 lata temu minister Beck nie zaufał Wielkiej Brytanii i Francji i podjął się prowadzenia prawdziwej realpolitik, bez złotoustych wystąpień w których słowo „honor” odmieniane było przez wszystkie przypadki. Być może, gdyby kilka tygodni przed wybuchem wojny Beck spotkał się z Carlem Gustawem Mannerheimem, naczelnym dowódcą fińskiej armii, który w 1940 roku zgodził się na pertraktację z sowietami nie ufając obietnicom pomocy ze strony państw zachodu, Fin wybiłby mu z głowy naiwne złudzenia. Mannerheim być może uświadomiłby Beckowi, że w polityce liczy się przede wszystkim siła i słabość.

 

Historii cofnąć się nie da, ale na wnioski nigdy nie jest za późno. Także dla premiera, który rządzi już drugą kadencję. Choć niestety nic nie wskazuje na to, by dyplomatom w rządzie Tuska mógł przyświecać jakikolwiek inny paradygmat niż krucha i naiwna wiara w pomoc Zachodu.

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie