30 listopada 2018

Prezes Ordo Iuris o sprawie „urodzin Hitlera”: dziennikarz śledczy nie może uczestniczyć w przestępstwie

(fot. R. Grad)

Uznanie, że doszło do pomocnictwa albo nakłaniania przez dziennikarzy poważnej telewizji do propagowania hitleryzmu, nazizmu, całkowicie dyskredytowałoby całą stację – ocenia mecenas Jerzy Kwaśniewski, prezes instytutu Ordo Iuris kwestię prokuratorskiego postępowania w sprawie nagłośnionych przez TVN „urodzin Hitlera” w okolicach Wodzisławia Śląskiego.

 

W ostatnich dniach na łamach TVN, „Gazety Wyborczej” czy portalu NaTemat.pl pojawiły się publikacje, których autorzy przypisują Panu istotny udział – wraz z mediami wspierającymi rząd oraz jedną ze służb specjalnych – w niemalże spisku przeciwko wolności dziennikarskiej. Chodzi o zawiadomienie złożone przez Pana w prokuraturze.

Wesprzyj nas już teraz!

Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę, że spiskowy scenariusz przedstawiony przez TVN, NaTemat.pl czy „Wyborczą” zawiera błąd już na poziomie założeń, wskazując na 19 listopada jako rzekomą datę złożenia przeze mnie do prokuratury zawiadomienia dotyczącego podejrzenia popełnienia przestępstwa, co rzeczywiście uzasadniałoby przypisanie mi jakiejkolwiek roli sprawczej. W rzeczywistości moje zawiadomienie było wysłane dopiero dzień później i nie wcześniej niż 22 listopada dotarło do prokuratury w Gliwicach – a zatem już po tym jak ruszyła cała machina postępowania karnego. Co więcej, z przykrością zauważam, że moja argumentacja prawna nie została uwzględniona przez prokuraturę i przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, które próbowały postawić autorom reportażu przygotowanego dla „Superwizjera” zarzut propagowania nazizmu. To oczywiście bezzasadne. Aby przedstawić komukolwiek taki zarzut, trzeba rzeczywiście przypisać mu intencje promowania ustroju totalitarnego. Nie mam cienia wątpliwości, że ci dziennikarze nie mieli takiego zamiaru.

 

Co jest zatem istotą zawiadomienia?

Stawiam w nim pytania o kwestie ważne z perspektywy doktryny prawa karnego i prawa prasowego. To przede wszystkim zagadnienie granic śledztwa dziennikarskiego i prowokacji dziennikarskiej lub – jak to zostało określone we wspomnianym programie „Superwizjer” – „wcielenia dziennikarskiego”. Prawo nie pozostawia wątpliwości – dziennikarzom nie przysługuje żaden immunitet wobec odpowiedzialności karnej. Zatem reporter, który prowadzi śledztwo dziennikarskie, nie może współuczestniczyć w popełnieniu przestępstwa. Ważne zatem jest pytanie, w jakim momencie powinien zatrzymać śledztwo, przygotować ewentualnie materiał dla swojego medium i skierować informację do właściwych organów ścigania, które w odpowiednie kompetencje są wyposażone. Przede wszystkim do prokuratury czy policji, mogących prowadzić działalność operacyjną, włącznie z infiltracją organizacji przestępczych i – na przykład – z uczestnictwem w zdarzeniach, które wypełniają znamiona przestępstwa, w celu zgromadzenia dowodów.

 

Tutaj wiemy – zostało to utrwalone i wyemitowane w „Superwizjerze” – że dziennikarze nie tylko nie powiadomili właściwych służb, ale podczas tych karykaturalnych, neonazistowskich „urodzin Adolfa Hitlera”, wyprawianych w lesie z użyciem tortu z hakenkreuzem utworzonym z wafelków, stanowili istotną część uczestników. Brali też aktywny udział w tych obrzędach, zaś po nagraniu całego materiału, bez uzasadnienia „wcieleniowego”, czyli śledczego, pozowali do zdjęć z gestem ręki uniesionej w hitlerowskim pozdrowieniu na tle niemieckiej, nazistowskiej flagi. Jest to z całą pewnością działanie niekonieczne, podjęte z pełną świadomością, że podlega utrwaleniu i jest elementem tych neonazistowskich wydarzeń.

 

W związku z tym w swoim piśmie do gliwickiej Prokuratury Okręgowej, gdzie prowadzono postępowanie w sprawie leśnych obchodów zwróciłem uwagę na podejrzenie, że doszło do przekroczenia granic śledztwa dziennikarskiego. Chodzi o sytuację, w jakiej dziennikarz nie dostrzega momentu, w którym z obserwatora zdarzenia staje się jego współsprawcą. To można kwalifikować różnie, ja wskazałem na kwalifikację najbardziej względną, najłagodniejszą dla dziennikarzy, to znaczy na pomocnictwo. Oznacza ono nie tylko np. aktywne produkowanie materiałów używanych potem przy takim wydarzeniu (czego im nie zarzucam), ale również utwierdzanie jego uczestników w kontynuowaniu obchodów „urodzin Hitlera”, w słuszności organizowania tego typu wydarzenia, nawet przez sam swój aktywny udział. Trudno przecież sobie wyobrazić, że organizator tego przedsięwzięcia zainicjowałby je nie mając widowni. Postawiłem te pytania, mocno ugruntowane w doktrynie prawa po to, by prokuratora prowadząca to rozpoznanie nie popadła w proste schematy analizy prawnej i nie próbowała przypisywać uczestnikom – moim zdaniem, całkowicie bezzasadnie – propagowania nazizmu, ale poważnie zastanowiła się, czy nie jest to sprawa, w której powinniśmy poważnie zadać pytanie, również na polu prawnym, o granice śledztwa dziennikarskiego. Wskazałem też, alternatywnie, inną kwalifikację. Niedługo przed tym jak sporządzałem to zawiadomienie, portal wPolityce.pl doniósł, że jeden z organizatorów tych leśnych obrzędów twierdzi, jakoby miał otrzymać 20 tysięcy złotych od nieustalonej osoby w celu urządzenia bardziej okazałych „urodzin Hitlera”. Wskazałem zatem, że należy tę sprawę zbadać, ponieważ jako odbiorca takiej informacji powziąłem podejrzenie, iż przestępstwo, o którym mówimy, nie tylko jest pomocnictwem, ale może również nakłanianiem do popełnienia czynu zabronionego, czyli propagowania ustroju totalitarnego. Zwróciłem uwagę, że należy zbadać źródła tej informacji, zweryfikować jej wiarygodność, bo jeżeli pochodzi ona wyłącznie od jednego współsprawcy, organizatora wydarzenia, to jest bardzo niewiarygodna. Jeśli jednak towarzyszyłyby temu inne dowody, na przykład poczynione przez organizatora bardzo poważne wydatki, sięgające kwoty 10 czy 20 tysięcy złotych, to mamy już pewne poszlaki wskazujące na to, iż rzeczywiście do takiego przekazania gotówki mogło dojść.

 

Jak wynika z doniesień medialnych, prokuratura wybrała inną ścieżkę.

Niestety, jak wcześniej wspomniałem, prokuratura ani ABW nie zdążyły skorzystać z moich sugestii i – przynajmniej według doniesień medialnych – zamierzały postawić dziennikarzom zarzut propagowania nazizmu. Oczywiście był on nietrafiony. To w pewnym sensie stracona okazja do zadania poważnego, niepodyktowanego emocjami, pytania o granice śledztwa dziennikarskiego, a także współudziału w czynie zabronionym. Materiał TVN przypisał mi bezpodstawnie autorstwo tego nietrafionego zarzutu, co odczytuję jako przejaw niezręcznej, a nawet panicznej obrony stacji telewizyjnej oraz jej dziennikarzy. Podejrzewam, że, oczywiście, autorzy tych ataków doskonale rozumieją, że przedstawiona przeze mnie analiza jest o wiele bardziej umiarkowana, ale też trafna pod względem prawnym. Byłaby dla nich o wiele poważniejszym zagrożeniem niż „przestrzelone” zarzuty formułowane przez prokuraturę i ABW. Zresztą moje pytania wciąż pozostają aktualne, więc mam nadzieję, że ta sprawa zostanie w tym kierunku poprowadzona, nie rozstrzygając tu oczywiście o ostatecznej winie dziennikarzy. Nikt im nie odbiera przecież prawa do prowadzenia reporterskich śledztw, natomiast z materiału filmowego, który bardzo dokładnie obejrzałem, wnioskuję, że byli bardzo aktywnymi uczestnikami tych wydarzeń. Wiemy przecież, że dziennikarz na końcu swojego śledztwa nie przyłącza się do czynu, a jeśli to robi, to zostaje przestępcą. Jak rozumiem, takiej właśnie kwalifikacji się boją, bo perspektywy zarówno krajowej, jak i międzynarodowej, uznanie, że doszło do pomocnictwa albo nakłaniania przez dziennikarzy poważnej telewizji do propagowania hitleryzmu, nazizmu całkowicie dyskredytowałoby całą stację. Chciałbym, żeby to zostało wyjaśnione.

 

Tym bardziej, że materiał odbił się szerokim, skrajnie niekorzystnym dla Polski echem międzynarodowym…

Mam wrażenie, że wszyscy, zarówno TVN, jak i organy ścigania, jak i zabierająca głos w tej sprawie pani ambasador Stanów Zjednoczonych, dali się ponieść emocjom. Nadmiernie eskalują przy tym konflikt, zamiast w sposób umiarkowany i spokojny dokonać rzetelnej analizy wszystkich okoliczności.

 

Wiemy, że na dzień dzisiejszy jeden ze sprawców jest już skazany za udział w tych wydarzeniach, wiemy, że to skazanie nastąpiło na drodze dobrowolnego poddania się karze, a zatem bez przeprowadzenia rozprawy. Pozostali współsprawcy są oskarżeni. Pojawiają się całkowicie szkodliwe argumenty, że w ogóle nie doszło do propagowania systemu nazistowskiego (totalitarnego), ponieważ, jak mówią niektórzy, aby zaistniało propagowanie, wydarzenie musi mieć charakter publiczny. Taką wykładnię przepisów karnych uważam za bardzo niebezpieczną, prowadzi bowiem do legalizacji propagandy komunistycznej czy nazistowskiej, pod warunkiem, że dzieje się to na biletowanym wydarzeniu. Takie interpretacje Kodeksu Karnego trzeba odrzucić. Propagowanie to przecież także umacnianie totalitarnych przekonań czy oddawanie hołdów totalitarnym wodzom takim jak Adolf Hitler czy Józef Stalin.

 

Cała sprawa ma zatem ważny kontekst prawny i jej spokojne wyjaśnienie pozwoli nie tylko na właściwą reakcję na propagowanie nazizmu, ale także na zbadanie i określenie granic rzetelności śledztwa dziennikarskiego.

 

Rozmawiał Roman Motoła

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram