31 lipca 2012

O Powstaniu Warszawskim, lemingach i patriotach

(Fot. skwar/sxc)

Jesteśmy wciąż świadkami generowania różnych procesów przemiany świadomości – na sposób peerelowski. Od podważania rangi Powstania Warszawskiego poczynając, po podważanie autorytetu Kościoła i szerzenie niewiary.

 


Wesprzyj nas już teraz!

| … mój krytyczny Dziadek… |

…był podczas wojny konspiratorem, podziemnym politykiem, wreszcie powstańcem warszawskim. Dzień po pierwszym sierpnia ’44 trafił do powstańczej radiostacji „Anna”. Chwile te wspomina tak (cytuję niepublikowany maszynopis, pozostający w moich zbiorach):

 

[…] Zadaniem moim w radiostacji była obserwacja terenowa i w zakresie działań powstańczo-wojennych, cywilno-administracyjnych, jak i społecznych (postawa społeczeństwa). Dlatego większą część dnia przebywałem w terenie a wieczorem [w lokalu radiostacji], spisując swoje spostrzeżenia, informacje, czy też meldunki, które przekazywane były drogą radiową lub pisemną do głównej kwatery [dowództwa] Powstania (Monter).

 

Dziadek nie miał złudzeń, lub – jak kto woli – był nieuleczalnym pesymistą. Po latach opowiadał mi, że w przedpowstańczej dyskusji na temat: „bić się czy nie bić” (prowadzonej na wyższych szczeblach konspiracyjnych) zajmował stanowisko skrajnie sceptyczne. Potem, już podczas powstania, jako reporter „Anny”, miał okazję obserwować sytuację „na froncie” i…

 

[…] każdego ranka gdy się budziłem, przemyśliwałem o dniu który mnie czeka i czy dożyję do zapadnięcia zmroku. Znając na bieżąco przebieg działań powstańczych byłem osobiście przekonany, że wobec braku możliwości pomocy z zewnątrz powstanie prędzej czy później się załamie, a tych, co pozostaną, Niemcy po prostu zdziesiątkują. Dlatego w miejscu mego zamieszkania starałem się nie okazywać, że jestem żołnierzem […] Gdy się zbliżałem do mego mieszkania, zdejmowałem opaskę i udawałem cywila.

 

| … który czcił to, co krytykował… |

…ale myliłby się ten, kto sądziłby, że wyniosłem z domu krytyczny stosunek do powstania. Przeciwnie. Mój Dziadek zawsze z dumą podkreślał, że był powstańcem warszawskim. Swoją opaskę przemycił przez obóz pruszkowski jako bezcenną pamiątkę, choć dekonspiracja mogła go drogo kosztować (był jednym z tych żołnierzy AK, którzy po upadku powstania nie poszli do niewoli, lecz mieli kontynuować walkę poza Warszawą). Później, w latach siedemdziesiątych, co roku w dniu pierwszego sierpnia organizował u siebie – w swoim wiejskim domku – prywatne spotkania z innymi powstańcami-weteranami, których odszukał w okolicy i nagrywał ich relacje. Śpiewaliśmy powstańcze piosenki.

 

Czym innym był przecież jego krytycyzm wobec takich czy innych strategicznych decyzji dowództwa, a czym innym powstanie samo w sobie. Czym innym bohaterstwo żołnierzy, a czym innym wzrastające złe nastroje przeciętnych warszawiaków (czego był świadkiem). Każda wojna ma swoje ciemne strony, także ta bohaterska i sprawiedliwa.

 

| … i mój krytyczny Duszpasterz… |

Powstańcem warszawskim był też mój Duszpasterz – dominikanin, Ojciec X. Zawsze powtarzał, że decyzję o rozpoczęciu powstania podjęto niesłusznie, że powstanie było bezsensowne, że nie miało szans. I że na szczęście nikogo nie zabił, bo inaczej nie mógłby zostać kapłanem Chrystusa, jako że kanony zabraniają wyświęcać ludzi, których ręce splamiły się krwią…

 

| …który marnował naboje… |

…ale wcale nie był pacyfistą, a z udziału w powstaniu był dumny. Kiedy kilka lat temu, już wielce schorowany i przyciśnięty wiekiem, odwiedził nas – i kiedy poprosiłem, żeby opowiedział naszym dzieciom o powstaniu, nie zawiódł. Po paru zdaniach zwyczajowej, silnej krytyki usłyszeliśmy wzruszającą opowieść o żołnierskiej przysiędze, o pierwszych chwilach walki – i o wyznaniu jego młodziutkiego kolegi-powstańca, któremu urwało nogę: umierając zwierzył się Ojcu X, że gdyby jeszcze raz mógł przeżyć te pierwsze godziny pierwszego sierpnia, chętnie oddałby za nie jeszcze i drugą nogę.

 

Owszem, było w tej opowieści także i o tym, że Ojciec X na szczęście nikogo nie zabił. Jednak ten fragment wyznań zabrzmiał niby poważny wyrzut sumienia. No, bo przecież brakowało amunicji, więc obowiązywała zasada „każdy pocisk – jeden Niemiec” – „a ja, głupi, pudłowałem i marnowałem cenne naboje”.

 

Dzieci słuchały z otwartymi ustami.

 

| Krytyka powstania jak za peerelu? |

Zawsze dziwiło mnie, że sprawa słuszności albo niesłuszności decyzji o rozpoczęciu powstańczej walki w magiczny sposób wpływała na ocenę samego powstania, powstańców, AK i rządu londyńskiego.

 

Słuszna krytyka jednej decyzji stawała się nagle – w oczach wielu ludzi – krytyką wszystkiego, choć z tekstu wcale to nie wynikało… Dlaczego? Dlaczego  krytyk powstania bywał od razu odsądzany od czci i wiary jako wspólnik lub (potem) spadkobierca peerelowskiej propagandy?

 

Otóż dlatego niestety, że peerelowska propaganda czyniła dokładnie tak samo. Rzekoma „konstruktywna krytyka” AK była narzędziem oczerniania. Co gorsza, krytyka owa – służąc czystemu złu – opierała się nie tylko na kłamstwach, ale i na prawdzie, mieszając te jedne z tą drugą. Po takiej propagandowej lekcji każda drobna, publiczna krytyka jakiegokolwiek aspektu Powstania Warszawskiego bywa (bywa, podkreślam) do dziś odczuwana jako krytyka totalna – ukryta kontynuacja peerelowskiej perfidii.

 

Co gorsza, działa to także w drugą stronę. Ci (nie wszyscy, oczywiście!), którzy publicznie głoszą krytyczne opinie o różnych negatywnych aspektach Powstania, działają często na rzecz zwykłego zdyskredytowania warszawskiego zrywu. Ich cząstkowe argumenty mają być argumentami przeciwko całości, mają burzyć mit. I ci krytycy – ci, których mam tu na myśli – są tego świadomi.

 

Jest to po części prawo publicystyki wszech czasów, na podstawie jednego nagłośnionego faktu usiłującej – często z powodzeniem – zmienić nastroje opinii publicznej w stosunku do całości jakiegoś wydarzenia historycznego, organizacji, państwa. W przypadku prasy polskiej tkwi w tym procederze niewątpliwy spadek po peerelu. Jesteśmy wciąż świadkami generowania różnych procesów przemiany świadomości – na sposób peerelowski. Od podważania rangi Powstania Warszawskiego poczynając, po podważanie autorytetu Kościoła i szerzenie niewiary.

 

| przykład: gadanie gazwyborowe |

W sobotę przeczytałem sobie papierową „GazWybor”, a w niej – zredagowany w przeddzień rocznicy Powstania Warszawskiego – wywiad z profesorem Jerzym Szackim. Szacki (jak to socjolog, chciałoby się powiedzieć) podchodzi do problemu rocznic z dystansem naukowca. Sam wywiad poprzedza motto z jego słów wzięte:

 

Nie jestem przeciwko ceremoniałowi, ale boję się sytuacji, w których zastępuje on uczucia i myślenie.

 

Zdanie typowe dla myślenia „gazwyborowego”. Z jednej strony, cóż tu złego? Przecież każdy ceremoniał jest pusty, jeśli wykonuje się go bez ducha. W Polsce rzeczywiście wiele ceremoniałów, tak świętych, jak i świeckich, wykonuje się w sposób pusty.

 

Problem jednak w tym, że obchodzenie jakiejkolwiek rocznicy jest nieuchronnym ceremoniałem. Musi nim być. Bez ceremoniału – nie ma obchodzenia rocznic. Szacki natomiast, w imię ucieczki od „zmanipulowania” powstańczej rocznicy, mimochodem proponuje rezygnację z uczestnictwa w demonstracjach i manifestacjach – radząc, aby po prostu „pójść na Powązki i zapalić znicz. Tak działo się zawsze, niezależnie od oceny Powstania”. Trudno temu wezwaniu odmówić sensu. Ale też trudno nie zauważyć, że wespół z innymi padającymi w wywiadzie zdaniami otrzymujemy swoistą instrukcję dla lemingów, ponurzoną w atmosferze, która wyraża o wiele więcej niż same słowa.

 

Bo jest tak, jak za peerelu: że zdanie wydrukowane w „Gazwyborze” oznacza coś innego, niż tylko to, co oznacza literalnie. Papier gazwyborowy sam przez się nadaje mu innego sensu.

 

Teraz więc zdanie Szackiego znaczy – wedle mnie – mniej więcej tyle: „jako człowiek wykształcony i inteligentny jestem przeciwko jakimkolwiek ceremoniałom; ale oczywiście jestem też tolerancyjny, więc róbcie sobie te swoje ceremoniały, wiedzcie jednak, że generują one fałsz i zastępują prawdziwe uczucia oraz myślenie”.

 

Żeby było jasne – profesor Szacki tego nie powiedział. Powyższe jest domniemanym przeze mnie odczuciem lemingów, czytających „GazWybor”. Jednak zarówno Katarzyna Wiśniewska – przeprowadzająca wywiad – jak i profesor Szacki, jako klasyk polskiej socjologii, muszą spodziewać się takiego właśnie czytelniczego efektu.

 

|polityka historyczna lemingów|

Mamy też w tym tekście jeden jeszcze charakterystyczny moment. Szacki w pewnym momencie deklaruje rzecz dość oczywistą, że mianowicie, nie można uprawiać polityki w oderwaniu od historii: „ktokolwiek zajmuje się polityką, wchodzi w świat historycznych symboli […]”.

 

Zapytany dalej o politykę historyczną PiS-u, stwierdza, iż są w tejże „treści endeckie, piłsudczykowskie, ale także elementy polityki PRL-owskiej” (równie dobrze możnaby powiedzieć, że zdanie wygłoszone przez pana Y składa się z podmiotu i orzeczenia… ale domyślam, się, jak odczytają zdanie profesora lemingi!). Z kolei, zagadnięty o politykę historyczną Platformy, z podobną nutką złośliwości rzuca: „PO ma jakąś politykę historyczną? Nie zauważyłem”.

 

Podejrzewam, że klasyczny leming, czyli ślepy zwolennik Platformy, odbierze słowa Szackiego jako potwierdzenie swojej platformerskiej nowoczesności. Wedle klasycznego leminga, polityka historyczna to przecież zbędne babranie się w czasach zamierzchłych. Tymczasem, sam profesor Szacki wie doskonale, że brak polityki historycznej też jest polityką historyczną, tyle że negatywną. Ale tego wątku już nie rozwija. A wiele możnaby na ten temat powiedzieć. Szacki wie też, że on sam nie jest „obiektywnym” obserwatorem politycznej gry – tylko jej uczestnikiem. Mimo woalki „naukowej bezstronności”, opowiada się  w dyskusji po określonej stronie. I właściwie nie jest to zarzut wobec profesora. To tylko stwierdzenie faktu, że naukowo i bezstronnie można dyskutować o wielu rzeczach, ale powinniśmy się oduczyć jednego: że określenie „naukowy” oznacza „obiektywny”. I że „obiektywny” oznaczać winno zawsze „zdystansowany, wyprany z emocji i własnych opinii”. Bywa akurat na odwrót. Prawda, poświadczona przez naukę, jest niezwykle emocjonująca i aktualna, a rzeczywistość dzisiejsza nazbyt jest zadłużona i ponurzona w przeszłości, aby o tej ostatniej dyskutować beznamiętnie. To tylko lemingi wciąż myślą, że jest inaczej i pozory bezstronności biorą za obiektywizm…

 

Jacek Kowalski



Tekst został pierwotnie opublikowany 1 sierpnia 2012 r. 


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie