7 września 2016

Nowiny z niemieckiego Kościoła. Bez zmian

(ddp images / FORUM)

Jak poradzić sobie z kryzysem rodziny? Uznać, że małżeństwo nie jest święte i nierozerwalne. Jak poradzić sobie z dramatycznym spadkiem powołań? Rozważyć poluźnienie celibatu! A w ogóle to Luter miał rację – tak w skrócie wygląda dziś sposób myślenia biskupów w Niemczech.

  

W „kraju filozofów” niezmiennie przyczyna mylona jest ze skutkiem, a dwa jest uważane za mniejsze od jednego. Na pytanie: jak zaradzić dramatycznemu upadkowi małżeństwa, który uwidacznia się w rosnącej liczbie rozwodów oraz rosnących statystykach wskazujących na ludzi żyjących „na kocią łapę”, słyszymy w Kościele niemieckim mniej więcej od trzydziestu lat tą samą odpowiedź: rygorystyczna nauka Kościoła o nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa jest przyczyną tych fatalnych statystyk. Aby więc zaradzić problemowi, wyjść naprzeciw potrzebom współczesnego człowieka, należy zrezygnować z nakładania na ludzi nadmiernych ciężarów i pozwolić osobom rozwiedzionym, a żyjącym w nowych, cywilnych związkach na przyjmowanie Komunii Świętej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dzięki temu, że niemieccy purpuraci mają obecnie silne wpływy w Watykanie, takie widzenie problemów związanych z kryzysem małżeństwa i szerzej, rodziny zostało przeforsowane podczas zeszłorocznego synodu biskupów poświęconego rodzinie i znalazło również swój wyraz w adhortacji „Amoris laetitie”. Niejednokrotnie była o tym mowa na tych łamach.

 

Podejście takie da się sprowadzić do tego, że jeden kryzys (małżeństwa/rodziny) będzie leczony przez spowodowanie kolejnych dwóch kryzysów (negacja nauczania Chrystusa o nierozerwalności małżeństwa oraz uderzenie w katolickie nauczanie o Komunii Świętej). Zapomina się przy tym, że plaga rozwodów (nie dotykająca bynajmniej tylko Niemiec i  nie tylko Europy zachodniej) nie jest jedynie przyczyną, ale o wiele bardziej skutkiem głębszego kryzysu, który w największym skrócie można nazwać obumieraniem cywilizacji chrześcijańskiej na Starym (a właściwie: Starzejącym się) Kontynencie.

 

To tak jakby Kościół z IV wieku, wchodzący w epokę konstantyńską i zastający w tym czasie rodzinę rzymską pogrążoną w kryzysie (zwłaszcza w warstwie patrycjuszowskiej), dla zażegnania tego kryzysu piórem św. Ambrożego czy św. Hieronima zaczął głosić hasło „nowego, duszpasterskiego podejścia do dopuszczania osób rozwiedzionych do Eucharystii”. Ojcowie Kościoła, którzy na szczęście nie kończyli fakultetów teologicznych na niemieckich uniwersytetach, oprócz wiary posługiwali się rozumem i potrafili rozróżnić przyczynę od skutku. Cywilizacja rzymska w końcu obumarła, ale na jej gruzach Kościół zbudował cywilizację christianitas. Między innymi dlatego, że był taki „rygorystyczny” w sprawach moralności.

 

58 powołań

 

A jak poradzić sobie z kryzysem powołań do kapłaństwa w niemieckim Kościele? Co prawda słowo „kryzys” jest w tym przypadku eufemizmem, bo raczej trzeba mówić o dramatycznej zapaści. W zeszłym roku w Niemczech święcenia kapłańskie przyjęło zaledwie 58 mężczyzn. Pięćdziesiąt lat wcześniej, u progu wdrażania nad Renem „odnowy posoborowej” liczba wyświęconych kapłanów wynosiła 500 (słownie: pięćset). Dziesięć lat temu (w 2015) było ich 122. Od niemal trzydziestu lat z Kościoła niemieckiego – przede wszystkim ze strony świeckich, „zaangażowanych” katolików oraz spośród stada, niezależnych (zwłaszcza od Tradycji i Magisterium) a zdyscyplinowanych w wysiłkach „odnowienia” Kościoła teologów, dobiega ta sama odpowiedź: na kryzys, jeszcze więcej kryzysów. Oto bowiem w reakcji na informację o liczbie wyświęconych w 2015 roku w Niemczech neoprezbiterów, prezes Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików – gremium, które w ostatnim czasie jest w awangardzie „odnowicieli” niemieckiego katolicyzmu – prof. Thomas Sternberg ogłosił 29 sierpnia w wywiadzie dla „Augsburger Allgemeine Zeitung”, że skoro jest tak źle, powinno być jeszcze gorzej.

 

Do tego bowiem sprowadza się jego postulat, by „rozważyć poluźnienie przepisów dotyczących celibatu”. Na początek więc Sternberg, który jednocześnie zasiada w Landtagu Północnej Nadrenii-Westfalii jako deputowany CDU, domaga się wyświęcenia na kapłanów już teraz pracujących w Kościele niemieckim tzw. stałych diakonów, którzy niemal bez wyjątku są żonatymi mężczyznami. To nie koniec jednak. W dalszej kolejności „należy dążyć do zupełnie odmiennej [od obecnej] obecności kobiet w Kościele, także gdy chodzi o posługę duszpasterską”. Można by zacząć od dopuszczenia kobiet (diakonis) do udzielania sakramentu chorych. Ale to tylko początek planowanej przez polityka CDU „odnowy” stanu kapłańskiego w Niemczech.

 

Co ciekawe stanowisko zaprezentowane przez prof. Sternberga znalazło wsparcie ze strony prominentnych polityków rządzącej w Niemczech „wielkiej koalicji” CDU-SPD. Partyjna koleżanka szefa Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików i premier Kraju Saary Annegret Kramp-Karrenbauer, która zauważyła, że „są ludzie, którzy z jednej strony są gotowi i mają kwalifikacje do bycia księżmi, chcą jednak dalej żyć w związku partnerskim lub w rodzinie”. Ten „potencjał” Kościół w Niemczech powinien wykorzystać, a w tym celu „konieczne jest poluźnienie celibatu”.

 

Także niemiecka socjaldemokracja poczuła się w obowiązku zabrać głos w sprawie kryzysu powołań w Kościele katolickim. W wywiadzie dla „Rheinische Post” Kerstin Griese – oficjalnie „rzeczniczka SPD ds. kościelnych” – orzekła, iż obowiązujący w Kościele katolickim celibat jest w zasadzie pogwałceniem obowiązującej w Niemczech równości praw obywatelskich (kapłaństwo jako prawo obywatelskie!) i całą rzecz spuentowała słowami: „Kto żąda od islamskich meczetów i związków, by wewnętrznie organizowały się respektując naszą konstytucję, powinien również takie sama żądania formułować pod adresem Kościoła katolickiego”.

 

Głos zdrowego rozsądku dobiegł natomiast ze strony, której o to instynktownie byśmy nie podejrzewali (znając „specyfikę” niemieckiego Kościoła). Kardynał metropolita Kolonii abp Rainer Maria Woelki 31 sierpnia krytycznie odniósł się do postulatów Sternberga, wskazując na przykłady „innych wspólnot kościelnych”, w których absencja celibatu nie oznaczała wzrostu powołań. Niemiecki purpurat zaakcentował, że obecny kryzys niemieckiego Kościoła „jest o wiele rozleglejszy i sięga głębiej i nie można mu zaradzić tylko poprzez zmianę dostępu do kapłaństwa”. Kryzys powołań, podkreślił kardynał Woelki, nie jest przyczyną, a symptomem tego kryzysu.

 

Jak z niego wyjść? Przede wszystkim przez osobiste nawrócenie, a w „czasach, gdy wspólnotowe świadectwo naszej wiary zdaje się tracić swój blask, miłość, która pochodzi od Boga i do Niego prowadzi, domaga się wiarygodnego i pociągającego świadectwa”. Właśnie takim „wzbudzającym sprzeciw i pozornie będącym nie na czasie znakiem miłości do Boga” jest – jak podkreśla metropolita koloński – celibat księży.

 

Luter żył dla Boga?

 

Te słowa i ta diagnoza niemieckiego kardynała w czasach, gdy „niemiecki kardynał” stał się synonimem pełzającego modernizmu rozwalającego Kościół od wewnątrz za pomocą „nowej troski duszpasterskiej”, są czymś godnym odnotowania. Zwłaszcza, że raczej wypowiedzi niemieckich hierarchów układają się we wzór znany od czasów implementacji nad Renem „posoborowej odnowy”.

Weźmy na przykład „dialog ekumeniczny”, który w obliczu nadchodzącej rocznicy protestanckiej reformy ulega u naszych zachodnich sąsiadów znacznej intensyfikacji. Ostatnio swoją cegiełkę dołożył w tym dziele biskup Magdeburga Gerhard Feige, który podczas homilii wygłoszonej 4 września w Halberstadt w obecności kilku tysięcy wiernych stwierdził nie mniej ni więcej, że „Luter, podobnie jak święty Franciszek lub Dietrich Bonhoeffer [niemiecki pastor stracony za opozycyjność wobec narodowego socjalizmu – G.K.] poprzez swoją wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie”. I jest to „przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie”.

 

Trzeba przyznać, że wbrew swojemu nazwisku (niemiecki przysłówek „feige” oznacza tchórzliwie) magdeburski biskup całkiem odważnego, by nie powiedzieć brawurowego dokonał zestawienia. Brawurą bowiem jest zestawianie Biedaczyny z Asyżu z twórcą protestanckiej reformacji, który w 1525 roku poślubił zbiegłą mniszkę Katarzynę von Bora i publicznie nawoływał do porywania mniszek z klasztorów. Takich, którzy posłuchali tych wezwań nazywał „błogosławionymi złodziejami”, a do jednego z nich (Bernharda Koppe) pisał w 1523 roku: „Tak jak Chrystus wyciągnąłeś te biedne dusze z więzienia ludzkiej tyranii. Uczyniłeś to w okresie naznaczonym przez Opatrzność, w tym momencie Wielkanocy, kiedy Chrystus zniszczył więzienie swoich bliźnich”.

 

O „chrześcijańskiej przemianie” żywota Marcina Lutra można poczytać w jednym z listów Filipa Melanchtona – humanisty, jednego z wielkich orędowników reformacji w Rzeszy: „Luter był niebywale frywolnym człowiekiem. Zakonnice, które uwalniał z zakonów, zastawiały na niego różnego rodzaju pułapki, aby go uwieść. Jego częste schadzki z nimi, nawet silniejszego i bardziej szlachetnie usposobionego mężczyznę przyprawiłyby o rumieńce”.

 

Brawurą wreszcie jest zestawienie ofiary hitlerowskich katowni (pastor Bonhoeffer) z Marcinem Lutrem, którego antyżydowskie filipiki służyły narodowo – socjalistycznym ideologom dla uzasadnienia własnego, zbrodniczego jak się okazało, antysemityzmu.

 

I kto śmie mówić, że Kościołowi niemieckiemu brakuje odważnych pasterzy?

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie