7 marca 2017

Niespokojna Białoruś. Co to oznacza?

(fot.REUTERS/Vasily Fedosenko/FORUM)

Kilka tygodni temu na Białorusi zniknął gdzieś panujący tam przez całe lata monotonny spokój. Przyczyniły się do tego złe decyzje władz oraz zarządzona przez Aleksandra Łukaszenkę „mikroliberalizacja”.


W ramach odwilży uczestników niezarejestrowanych marszów i wieców „nie wolno” już okładać milicyjnymi pałkami i wsadzać do więzienia, bo takie postępowanie stróżów porządku mogłoby wywołać złe skojarzenia na Zachodzie.

Wesprzyj nas już teraz!

Protesty społeczne wzbudził zaś dekret „O zapobieganiu nadużyciom w sferze pomocy socjalnej” (tytuł niedosłowny), przewidujący przymus płacenia kwoty o równowartości  800 złotych rocznie przez osoby niemogące oficjalnie potwierdzić faktu stałego zatrudnienia.

Drugim, równie nieszczęśliwym posunięciem było rozpoczęcie prac budowlanych przez dewelopera SOO „Biełrekonstrukcja” tuż przy strefie ochronnej memoriału „Kuropaty”, gdzie znaleźli wieczny spoczynek ludzie eksterminowani przez władze komunistyczne w latach 1937-1941. Mimo, że ta ostatnia decyzja została formalnie podjęta przez prywatnego przedsiębiorcę, powszechnie wiadomo, że trzy lata temu starania tego inwestora doprowadziły do uszczuplenia strefy ochronnej wokół Kuropat w skali pozwalającej na wzniesienie tam biurowca z ośrodkiem rozrywki.

Kara za brak pieczątki

Pierwszy ze wspomnianych dekretów wywołał dużą falę społecznego niezadowolenia. Ponieważ państwo nie jest w najlepszej kondycji ekonomicznej, spora część jego obywateli musi zarabiać za granicą, przede wszystkim w Rosji. Wielu natomiast pracuje w kraju, „na czarno”, o ile zakładowi nie opłaca się oficjalne zatrudnienie. Ani w pierwszym, ani w drugim przypadku Białorusini nie są w stanie udowodnić formalnie swego stałego zatrudnienia w ojczyźnie. Odbywa się to bowiem poprzez potwierdzony pieczątką pracodawcy i wnoszony do ewidencji państwowej wpis w książeczce pracy.

Osoby, których ten dekret dotyczy, twierdzą, iż władza posunęła się stanowczo za daleko. Z jednej strony bowiem działalność gospodarcza obciążona jest mnóstwem formalności, restrykcji i nieuzasadnionych opłat. Z drugiej strony, w kraju jest zbyt mało miejsc pracy i wielu poszukujących zatrudnienia musi wyjeżdżać „za chlebem”. Białorusini uważają także, że państwo kosztuje ich zbyt drogo, dużo wymagając i nie dając wiele w zamian. O ile w tak zwanych tłustych latach 2000-2008, władzom – głównie dzięki handlowi węglowodorami rosyjskimi – udawało się zabezpieczyć stosunkowo wysoki standard życia, utrzymując średnie zarobki na poziomie około 2 tysięcy złotych miesięcznie (w przeliczeniu), o tyle w dobie kryzysu płace spadły mniej więcej o połowę. Dotyczy to zresztą zarówno Białorusi, jak i Rosji, z tym, że w drugim z wymienionych krajów spadały z wyższego pułapu i dlatego praca tam nadal jest dla Białorusinów atrakcyjna.

Od momentu, w którym wspomniany dekret zaczął być konsekwentnie egzekwowany, sytuacja stała się niemal wybuchowa. W kilku miastach, łącznie ze stolicą, odbył się cały szereg manifestacji. Czegoś podobnego Białoruś nie pamięta od ćwierćwiecza. Najwięcej ludzi wyszło na ulicę w Homlu, drugim co do wielkości mieście w kraju, gdzie protestowało około 5 tysięcy osób. W Witebsku było około 3 tysięcy, w innych miastach łącznie około pięciu-sześciu tysięcy osób. Nie są to liczby zawrotne jak na warunki polskie, ale trzeba wziąć pod uwagę, iż bariera odwagi na Białorusi stoi o poziom wyżej niż w Polsce. Ludzie po prostu nie pamiętają czasów, gdy „wolno było protestować” i nic za to nie groziło. Także biorąc pod uwagę czterokrotną różnicę w liczbie ludności obu krajów trzeba przyznać, iż nie był to bynajmniej protest marginalny.

Kremlowskie trzy grosze

Warte odnotowania są próby nadania protestowi socjalnemu wydźwięku politycznego. Rzecz jasna, działacze opozycji próbują nadać mu narodowe oblicze, dlatego to tu, to tam na marszach widoczne były flagi biało-czerwono-białe (chociaż nie dominowały one nad szarym tłumem). Hasła demonstracji nosiły charakter wyraźnie antyłukaszenkowski, a nawet prześcigały w swym radykalizmie zawołania, pod którymi ostatnio zwołuje własne akcje opozycja: Niet dekretu numer tri – Łukaszenka uchodi! („Nie dekretowi numer trzy, Łukaszenka odejdź!”). Pokazuje to skalę niezadowolenia zwykłych ludzi.

Sprowokowany mimowolnie przez władze społeczny protest próbuje i będzie próbowała wykorzystać Rosja. I w Homlu, i w Witebsku zdarzały się przypadki narzucenia tłumowi haseł: „Sława Rosji” i „Niech żyje Putin!”. Póki co, były to odosobnione akcje nielicznych aktywistów prorosyjskich i nie dopięli one celu. Ale to, że nie stało się to dzisiaj, nie znaczy, iż nie wydarzy się jutro. Dlatego działacze pro-białoruscy już teraz zapowiadają tworzenie drużyn porządkowych mających za zadanie usuwanie spośród uczestników marszów aktywistów prorosyjskich albo wręcz obywateli Rosji.

Z kolei sytuacja wokół Kuropat nie może być postrzegana w oderwaniu od klucza politycznego. Jak wiadomo, na Białorusi żaden prywatny inwestor-deweloper nie może podejmować w stolicy przedsięwzięć budowlanych bez porozumienia z władzą najwyższego szczebla. Całe zamieszanie, źródłem którego jest pozaprawna zmiana zasięgu strefy ochronnej, na pewno nie odbyło się bez wiedzy Aleksandra Łukaszenki. Kolejna zniewaga memoriału – pierwszą obserwowaliśmy piętnaście lat temu – nie mogła ujść uwadze aktywnych społecznie Białorusinów. Od tygodnia trwa, ze zmiennym powodzeniem, walka o zatrzymanie budowy. Obrońcy Kuropat postawili namiot tuż przy terenie budowlanym i próbowali blokować pojazdy. Kilka dni temu przeżyli nocny napad, który skończył się pobiciem kilku obrońców. Agresorzy mieli wykrzykiwać „Sława białej rasie!”. W zarządzie miejskim gminy Mińsk odbyło się posiedzenie komisji przesłuchań obywatelskich, do której obywatele mogą składać zażalenia i kierować uwagi do władz lokalnych. Niestety, skończyła się ona konkluzją, że władze nadal uznają teren budowy za wyłączony ze strefy ochronnej memoriału, w związku z czym można się spodziewać kontynuacji prac, co niewątpliwie napędziłoby konflikt. Liderzy Partii BNF i Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji zapowiadali na 3 marca walny wiec w Kuropatach, na którym oczekiwali szerszego wsparcia od obywateli. Z politykami łączyli się również lokalni mieszkańcy stołecznej gminy, nieżyczący sobie nowego biurowca tuż przed oknami domów wielorodzinnych. W końcu budowa została wstrzymana, protest został również wstrzymany, ale przed obrońcami Kuropat stoi teraz zadanie przywrócenie zakresu strefy ochronnej.

Opisane przypadki dają do myślenia. Po pierwsze, Aleksander Łukaszenka dopuszczając do podobnego rozwoju sytuacji, zamierza sprawdzić rzeczywistą skalę niezadowolenia społecznego. Przy tym ma on w tej sytuacji dwa odmienne przypadki, na których może modelować odmienną reakcję społeczeństwa: jeden ugruntowany na czystym proteście ekonomicznym, zaś drugi – na konflikcie wartości.

Drugi wniosek, który się nasuwa, to potencjalny udział Rosji. Na kanwie protestu ekonomicznego było widać, iż Rosja dysponuje na Białorusi ludźmi zdolnymi do przeprowadzenia własnych akcji. Co prawda, jak dotychczas działali oni w odosobnieniu i nie zdołali przyciągnąć do siebie uwagi. Zawsze jednak wydaje się być prawdopodobnym wariant z napływem rosyjskich „turystów politycznych”, mogących zdominować protesty. Z innej strony daje się zaobserwować większa determinacja i solidarność społeczeństwa z siłami pro-białoruskimi. Jednak jakby nie było, protesty, zarówno ekonomiczny, jak i wokół Kuropat, odbywają się pod flagami biało-czerwono-białymi.

 

Aleksander Stralcov-Karwacki

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie