10 maja 2016

Niemieccy kardynałowie: to nie koniec, to dopiero początek

(REUTERS / FORUM)

Niemcy przewodzą. Najsilniejszym obecnie państwem Unii Europejskiej są Niemcy. Największe wpływy w Kościele katolickim mają kardynałowie niemieccy (Kasper, Marx), czego dowodem jest zwycięskie – z punktu widzenia prezentowanej przez nich troski duszpasterskiej, ale katastrofalne dla Kościoła powszechnego – przeforsowanie przez nich swojego stanowiska o konieczności zrewidowania nie tyle nauki Kościoła, co raczej słów Chrystusa zapisanych w Ewangelii o nierozerwalności sakramentu małżeństwa.

 

Historia uczy, że każdorazowe próby sięgnięcia przez Niemcy po prym w Europie, a zatem i w świecie kończyły się dla Europy i świata katastrofalnie. Dominacja Niemiec na planie politycznym skutkuje najpierw fatalną polityką „otwartych drzwi” pod adresem inwazji setek tysięcy młodych muzułmanów na Europę, a teraz próbą egzekwowania od państw członkowskich UE tzw. polityki solidarności wobec przyjmowania kolejnych kwot imigrantów; polityki, którą można streścić w rozkazie (stare tradycje szybko nie wymierają): Bądźcie solidarni, bo jak nie – to płacicie ćwierć miliona od osoby. To się nazywa nowy sens solidarności: wymuszanej pod groźbą finansowych sankcji.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Gdy chodzi o katastrofalne skutki wpływów niemieckich w Kościele powszechnym, co znalazło ostatnio swój wyraz w tekście adhortacji „Amoris laetitia”, powiedziano już o tym wiele (por. na przykład przytoczony na tych łamach głos prof. Roberto De Mattei). Co więcej, ostatnie wypowiedzi wpływowych podczas obecnego pontyfikatu niemieckich purpuratów zdają się świadczyć, że to dopiero początek.

 

Warto w tym kontekście zapoznać się z wypowiedziami kardynała Waltera Kaspera dla gazety „Aachener Zeitung” z 26 kwietnia br. Kardynał zauważa w nim, że „wielu ludzi, nawet będących daleko od Kościoła jest zachwyconych tym papieżem [Francfiszkiem]. W Kurii [rzymskiej] jest zaś opór”. Na pytanie gazety, czy papież Franciszek „chce wszystko w Kurii wywrócić do góry nogami”, niemiecki kardynał odpowiedział: „Już teraz dużo wywrócił on do góry nogami, ale nie tylko strukturalnie. Jemu chodzi przede wszystkim o mentalność. Tylko, gdy ona się zmieni, reformy strukturalne coś przyniosą. To wymaga czasu. Franciszek pracuje nad tym”.

 

Poetyka całego wywiadu jest utrzymana w dobrze znanym stylu kardynała Kaspera opartym na kontrastowaniu „dobrego papieża Franciszka” i „złych, twardogłowych konserwatystów”. Mówi więc kardynał Kasper na łamach „Aachener Zeitung”, że papież Franciszek „chce zmienić oblicze, a nie istotę Kościoła. Chce on ludzkiego, miłosiernego oblicza tego Kościoła. Chce on Kościoła nie z podniesionym palcem, ale z wyciągniętą ręka”. No, ale są i tacy, którzy „hamują” ten kierunek obecnego pontyfikatu. Na pytanie gazety kto dokładnie jest za to odpowiedzialny, niemiecki purpurat wskazał na „konserwatywnie nastawionych ludzi, którzy bardzo myślą o zasadach, które chcą chronić. Tracą oni w ten sposób kontakt z ziemią. Obawiają się oni również zbyt wielu zmian. Kuria jest starą instytucją, w której pielęgnuje się kariery i nawyki”.

 

Wymowna jest również odpowiedź kardynała Kaspera na pytanie nawiązujące do jego opinii sprzed opublikowania „Amoris laetitia”, w której stwierdzał, że dokument „otworzy drzwi do dopuszczania w poszczególnych przypadkach osób rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach do sakramentów”. Na pytanie „Aachener Zeitung”, czy podtrzymuje swoją opinię po ukazaniu się adhortacji, kardynał Kasper podtrzymał swoje wcześniejsze zdanie, że „drzwi są otwarte, choć Franciszek nie wskazuje, jak należy przez nie przejść. Nie powtarza on wcześniejszych, raczej negatywnych wypowiedzi poprzednich papieży w tej sprawie – co nie jest możliwe i co nie jest dozwolone. Jest tutaj pole dla poszczególnych biskupów i konferencji episkopatów. Synod o rodzinie pokazał przecież, że nie tylko są postępowcy i konserwatyści, ale są również różnorodne kultury w jednym Kościele. Samodzielność kultur przejawia się obecnie bardzo wyraźnie. To papież musi brać pod uwagę. Nie wszyscy katolicy myślą tak, jak my Niemcy”.

 

Wszystko więc jest jasne. Nie chodzi o wierność Bożym przykazaniom, ale raczej o uzewnętrznianie własnej wrażliwości kulturowej. A wrażliwości są różne. Niektóre są mniej zaawansowane (np. afrykańska czy polska), a niektóre (np. niemiecka) bardziej „miłosierne”, idące naprzeciw współczesnego człowieka z wyciągniętą ręką, a nie z podniesionym w geście pouczania palcem. To także znany motyw w wypowiedziach kardynała Kaspera, który stosował podobny chwyt erystyczny przed drugą sesją synodu, gdy w ten sposób chciał zdezawuować jednoznaczne stanowisko kardynałów afrykańskich stojących na gruncie tradycyjnego nauczania Kościoła w sprawie dopuszczania do Komunii osób rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach. No cóż, w Afryce taką mają kulturę.

 

Zauważmy również, że w cytowanej wypowiedzi kardynała Kaspera powrócił kolejny raz stosowany przez niego często zabieg językowy, polegający na sytuowaniu swojego, w rzeczywistości ultramodernistycznego stanowiska, jako będącego niejako ponad kłócącymi się o swoje doktryny „postępowcami” i „konserwatystami”.

 

Warto również zapoznać się z dwoma wywiadami odchodzącego na emeryturę arcybiskupa Moguncji, kardynała Karla Lehmanna (w latach 1987 – 2008 przewodniczącego konferencji episkopatu Niemiec), które w dniach 4 – 5 maja br. ukazały się w agencji „dpa” oraz na łamach „Wiesbadener Kurier”. W prasowym wywiadzie, dobiegający do osiemdziesiątki (16 maja) kardynał zapytany o perspektywę zniesienie celibatu księży, stwierdził, że „nie jest to takie proste i jest to bardzo wrażliwy temat”. Zaraz jednak padło kluczowe słowo „ale”, tak często stosowane przez wszystkich saperów podkładających bomby z opóźnionym zapłonem pod doktrynę i dyscyplinę Kościoła: „Ale mogą w tej sprawie stawiać pytania. Synody mogą się tym dokładniej zająć. Przy tym papieżu można to sobie wyobrazić. […] Najnowsze pismo papieża o małżeństwie i rodzinie pokazuje, że dla przeprowadzenia porządnych reform dotykających elementarnych kwestii życiowych potrzebny jest dłuższy oddech. Śpiesz się powoli, ale ze świętą niecierpliwością, która nie wyklucza upartej cierpliwości. Bez tej podwójnej szpicy nie będzie w Kościele katolickim żadnych prawdziwych reform, które są rzeczywistą odnową”.

 

W wywiadzie dla agencji „dpa” kardynał Lehmann wykluczył możliwość wyświęcania kobiet na księży w Kościele katolickim, opowiedział się jednak za wprowadzeniem „stałego diakonatu” dla kobiet, na wzór męskiego „stałego diakonatu”, który od lat obowiązuje w Kościele niemieckim. „Nie jest bowiem rozwiązaniem problemu [braku kapłanów w Niemczech] sprowadzanie tylu księży z Polski, Indii oraz innych krajów”. Rozwiązaniem według kardynała Lehmanna oprócz „stałego diakonatu” dla kobiet, powinno być dopuszczenie do święceń żonatych mężczyzn, którzy już są „stałymi diakonami” (viri probati). No, ale znowu pojawia się widmo bliżej nieokreślonych sił, które „hamują”. „Tak szybko nie idzie z reformami” – skarży się kardynał, albowiem „uparciuchy [Starrköpfe] usadowieni są na różnych miejscach”. Wiadomo – Kuria rzymska.

 

Czytając ostatnie wypowiedzi kardynała Lehmanna można odnieść wrażenie, że obawy przed przybyciem do Niemiec polskich księży są w jego przypadku ugruntowane w pewnej, by użyć tu poetyki kardynała Kaspera, określonej wrażliwości kulturowej. Każe ona odchodzącemu metropolicie mogunckiemu interpretować obecny kryzys imigracyjny zupełnie comme il faut. Przy czym standardy, co wypada myśleć i mówić w tej sprawie wyznaczają media głównego nurtu i Urząd Kanclerski.

 

Słyszymy więc z ust kardynała Lehmanna w wywiadzie udzielonym „Wiesbadener Kurier”, że „solidarność i wolność są europejskimi ideami, którymi było zafascynowane moje pokolenie po wojnie. Dlatego też wysoce rozczarowujący jest zakres niezrozumienia, a nawet nietolerancji, przede wszystkim na wschodzie Unii Europejskiej w odniesieniu do tematu uchodźców. Można w ten sposób zobaczyć, że przyjęcie [do UE] niektórych państw nastąpiło zbyt szybko”.

 

Co tam państwa! Wydaje się, że według kardynała Lehmanna niektóre Kościoły ze wschodnich krajów UE nie dorosły do „europejskiej solidarności i wolności”: „Boli mnie bardzo, że część Kościołów we wschodniej Europie równie nacjonalistycznie myślą, jak miejscowi politycy. Na przykład to, co widzę w Kościele katolickim w Polsce, jest całkowicie smutnym rozdziałem. W oczywisty sposób trudno przyswoić sobie prawdziwą demokrację, nawet, gdy w pojedynczych sprawach często osiągało się coś wzorcowego” – mówi.

 

Kardynał Lehmann takimi wypowiedziami sytuuje się w roli kościelnego odpowiednika Martina Schulza, który „europejską solidarność” chce bezwzględnie narzucać wszystkim „opornym” krajom z Europy Środkowej. Dzisiaj wiemy, że taka solidarność kosztuje ok. ćwierć miliona euro.

 

Do dobrego tonu wyznaczonemu przez „wiodące” media i „wiodących” (tj. rozumiejących prawdziwą wartość i cenę „europejskiej solidarności”) należy również potępianie antyimigranckiej „Alternative für Deutschland”, która z miesiąca na miesiąc cieszy się coraz większym poparciem niemieckich wyborców (pokazały do niedawne wybory do parlamentów krajowych). Dla kardynała Lehmanna jednak „czymś fatalnym, a nawet nieznośnym” jest podkreślanie przez AfD, że islam jest nie do pogodzenia z niemieckim porządkiem konstytucyjnym.

 

Podobną wypowiedź metropolity kolońskiego, kardynała Rainera Marii Woelkiego pod koniec kwietnia br. przytoczyła „Katholische Nachrichtenagentur” (KNA). „Kto obraża muzułmanów, jak czyni to przywództwo AfD, ten powinien mieć świadomość, że domy modlitwy i meczety na równi są chronione przez konstytucję, jak nasze kościoły i kaplice”. Esencję swojej myśli kardynał Woelki ujął w jednym zdaniu: „Kto mówi „tak” wieżom kościelnym, ten musi również powiedzieć „tak” minaretom”.

 

Jedno zdanie, które doskonale opisuje „wrażliwość kulturową”, w jaką popadli pasterze Kościoła w Niemczech. Kościoła, który stoi w obliczu erozji wiary w swoim kraju (słowa papieża Franciszka wypowiedziane do niemieckich biskupów jesienią 2015 podczas wizyty ad limina), a mimo to największym zmartwieniem dla jego biskupów jest promowanie „europejskiej solidarności”, otwieranie drzwi Kościoła dla łamania przykazań i świętokradczych komunii, otwieranie drzwi Europy przed kolejnymi falami muzułmańskiej migracji i strzeżenie Niemiec przed napływem księży z „nacjonalistycznego” polskiego Kościoła. Podobnie jak bezlitośnie Martin Schulz chce wprowadzać „europejską solidarność”, w równie marszowym tempie „porządne reformy” chcą zaprowadzić w Kościele kardynałowie Kasper i Lehmann. Furor Teutonicus redivivus.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie